sobota, 20 grudnia 2014

"Echopraksja" Peter Watts

"Echopraksa" to kontynuacja "Ślepowidzenia", wcześniejszej książki Petera Wattsa. Którą zdaje się czytałam, jako jedną z pierwszych książek z serii Uczta Wyobraźni wydawnictwa MAG. Nie muszę chyba pisać, że nic z niej nie pamiętam... Niemniej, książkę dostałam w prezencie ślubnym (tak to jest, dwie zaprzyjaźnione pary dały nam każda po 2 książki: w stylu "jedna dla Asi, druga dla Pawła". I nie wiem jak to się stało, ale te "dla Pawła" uznałam za najciekawsze, i to ja pierwsza je przeczytałam), a teraz widzę, że często wymieniana jest wśród najlepszych książek wydanych w 2014 roku. Tutaj w top 15 zajmuje 1 miejsce.

Polecam felieton Jacka Dukaja, który na podstawie filmu "Interstellar" tłumaczy różnice miedzy fantastyką a science fiction. Czyli dlaczego nie każdy film / książka, którego akcja rozgrywa się wśród gwiazd nie jest science fiction - jak "Grawitacja" z Sandrą Bullock. Film widziałam - mogę tylko przyklasnąć intelektowi Dukaja.

Wracając od "Echopraksji" - to niewiele mam do powiedzenia. Chyba jeszcze nigdy żadna książka nie była dla mnie tak niezrozumiała, jak ta. Jak nowe filmy o Jamesie Bondzie - wartka akcja, dynamiczne sceny, ale nie do końca rozumiem kto i z kim się bije, i dlaczego. Są wampiry, są loty w kosmos, są technologiczne udoskonalenia ludzi. Są sekty, zakony. Są dywagacje na temat Boga, uczuć. To rozumiem, ten ogół, świat wykreowany przez Wattsa. Ale nie do końca rozumiem kroki bohaterów. Dlaczego lecą akurat tam, gdzie lecą? Już wracają? Dlaczego?

Nie potrafię ocenić tej książki ani na plus, ani na minus. Nie potrafię jej polecić. Na pewno jest to książka - wyzwanie. Myślę, że jeszcze do niej wrócę, jak do "Lodu" Dukaja. Tyle, że w "Lodzie" się zakochałam, w jego złożoności. A o "Echopraksji" jest mi ciężko nawet coś napisać. Serio.

Umberto Eco "Drugie zapiski na pudełku od zapałek"

Umberto Eco - mój ulubiony Włoch. "Imię róży" zna każdy, ale ja już kilka lat temu zaprzyjaźniłam się z dwiema cienkimi książkami, pełnymi jego przedrukowanych z włoskich gazet felietonów. Raz na jakiś czas sięgam po nie, np. kiedy jadę autobusem i nie mam głowy do niczego poważnego.

Niektóre felietony dotyczą włoskiej polityki lat 90., czytam je, ale z mniejszym zainteresowaniem niż te uniwersalne - o książkach, wywiadach, ekologii. Poniżej dwa przyjemne cytaty, które zaznaczyłam podczas mojej ostatniej lektury w zeszłym tygodniu, kiedy byłam przeziębiona. Miłej lektury!

"Dzisiaj starcami są książki. Nie zdajemy sobie z tego sprawy, ale nasz skarb - w porównaniu z analfabetą (albo analfabetą, który nie bierze książki do ręki) - to fakt, że on przeżywa i przeżyje tylko swoje życie, a my przeżyliśmy ich mnóstwo. Wspominając zabawy dziecięce przypominamy sobie także zabawy Prousta, cierpieliśmy z powodu własnej miłości, ale także z powodu miłości Pyrama i Tysbe, przyswoiliśmy sobie szczyptę mądrości Solona, drżeliśmy z chłodu z wietrzne noce na Świętej Helenie i wraz z bajka zasłyszaną od babci powtarzamy tę opowiedzianą przez Szeherezadę."

"Wydaje się to czymś nie do pomyślenia, ale podczas wywiadów ciągle jeszcze pada pytanie: "Gdyby znalazł się pan na wieży z X, Y i Z, kogo by pan zepchnął?" Kiedy zwrócono się z takim problemem do mnie, odpowiedziałem, że zrzuciłbym prowadzącego wywiad, by uniknąć dalszych tego rodzaju idiotycznych pytań. W przypadku wywiadu na najwyższym poziomie kulturalnym pojawia się następujący wariant "Jaką książkę zabrałby pan na bezludną wyspę?" Na szczęście mam już z tym święty spokój, tych, którzy mogliby zadać podobne pytanie rozpoznaję teraz od pierwszego spojrzenia i staram się ich unikać."

czwartek, 18 grudnia 2014

"Gomorra. Podróż po imperium kamorry" Roberto Saviano

Sycylia, yakuza, Ojciec Chrzestny- to nasze pierwsze skojarzenie ze słowem "mafia". Ewentualnie nazwiska mafijnych klanów: Corleone z "Ojca chrzestnego", czy Falcone i Maroni z "Batmana". Wszystko jak najbardziej poprawnie. Ale do tego zestawu powinien dojść jeszcze Neapol i kamorra - czyli mafia neapolitańska. 

Roberto Saviano opisuje kamorrę "od środka" - został jej częścią. Za swoją książkę, w której wymienia bossów z imienia i nazwiska, wydano na niego wyrok. Teraz co jakiś czas musi zmieniać miejsce zamieszkania, aby nie dać się zabić. W jego obronie, z prośbą o danie mu spokoju, wystąpiło kilka prominentnych osób, m.in. Umberto Eco czy Michaił Gorbaczow. Saviano, zapytany, czy żałuje napisania "Gomorry", odpowiada, że czasem tak. Ale tylko z perspektywy czysto ludzkiej, nie z perspektywy pisarza.


Mapa Włoch

Neapol posiada jedyny w swoim rodzaju atut, który czyni je królestwem mafii i machlojek. Port. Port, przez który co roku przepływa mnóstwo importowanego towaru, który potem zostanie rozdystrybuowany po całej Europie. Zabawki, ubrania - wszystko markowe. I oczywiście narkotyki. 

Książka Saviano to rodzaj dziennika, reportażu, w którym opisuje najważniejsze wydarzenia z mafijnego półświatka. Wychodzi z tego krwawa wizja miasta, które nie obędzie się bez strzelaniny - przynajmniej jednej w miesiącu. Rotacja bossów i przywódców klanów jest ciekawsza, niż ta w "Grze o tron". Polecam miłośnikom reportaży.

czwartek, 11 grudnia 2014

Jarosław Grzędowicz "Pan Lodowego Ogrodu" tom I

O "Panu Lodowego Ogrodu" zrobiło się głośno, kiedy fani serii wystosowali do Grzędowicza list z prośbą o zakończenie serii, czyli dopisanie IV tomu. I 2 lata temu tak też się stało.

Uważam, że mamy niezłych współczesnych pisarzy fantastyki w Polsce, jak choćby moi ulubieńcy Jacek Dukaj i Łukasz Orbitowski, jednak Grzędowicz nie był mi znany. Czytałam tylko jego "Popiół i kurz. Opowieść ze świata Pomiędzy". W sumie polska literatura i muzyka ostatnio stoją na światowym poziomie. Czekam na kuriera z najnowszą książką Jakuba Żulczyka "Ślepnąc od świateł", na co dzień słucham Bokki, Meli Koteluk i Skubasa. I Kamp! No i ostatnio piosenek świątecznych z "Last Christmas" na czele. 

Po przeczytaniu ostatniego felietonu Jacka Dukaja o science-fiction, zaczęłam jego tezy odnosić do wszystkiego co czytam i oglądam - czy coś jest science-fiction, czy fantastyką? No i z "Panem Lodowego Ogrodu" mam problem. Oto z Ziemi zostaje wysłana na inna planetę ekipa ratunkowa w postaci jednej osoby - Vuko Drakkainena. Cała akcja dzieje się na obcej planecie i jest już czysto fantastyczna. Zadaniem Vuko jest sprowadzenie na Ziemię osób z wcześniejszych wypraw, lub, ewentualnie "naprawienie szkód spowodowanych przez wyprawę" - czytaj - ingerencji w obcą kulturę. Vuko posiada mnóstwo ulepszeń i rozwiązań technologicznych, niedostępnych na nowej planecie (taka trochę magiczna średniowieczna Ziemia). I wszystko jest fajnie do czasu, aż rozdziały o przygodach Vuko przeplatane są rozdziałami o innym bohaterze, synu cesarza. O ile ciekawy jest rozdział o nauce byciu władcą (trzech braci dostaje po wyspie pełnej surykatek, którymi muszą nauczyć się zarządzać), która samodzielnie byłaby piękną baśnią, o tyle reszta rozdziałów służy raczej jako "przeszkadzacz" przygód Vuko. Książka pochłonięta w trzy dni, na razie czytam przerywnik, a potem czas na tom drugi.

Ciekawostka: Grzędowicz jest mężem Mai Lidii Kossakowskiej.

środa, 3 grudnia 2014

"Zatrute ciasteczko" Alan Bradley

"Zatrute ciasteczko" to pierwsza z serii książek o Flavii De Luce, 11-letniej, przebiegłej dziewczynce, której największą pasją jest ważenie trucizn. Mieszka w rezydencji Buckshaw, razem z owdowiałym ojcem i znienawidzonymi siostrami, Ofelią i Daphne. Pewnego ranka ich życie zmienia się, kiedy Flawia w grządce z ogórkami znajduje... trupa.

Flawia zyskała moją sympatię dzięki ciętemu językowi i dociekliwości, która jest utrapieniem miejscowych policjantów. Kto zabił? Niczym w najlepszym kryminale dostajemy zawiłą i skomplikowaną zagadkę, której rozwiązanie wcale nie jest takie proste. Flawia kojarzy mi się trochę z Wednesday z "Rodziny Addamsów". 

Wiem, że wyszły kolejne tomy przygód młodej Flawii, jednak na razie idą w odstawkę. Niemniej z ocen czytelników wynika, że kolejne tomy są tylko lepsze. Może się na nie skuszę - na wakacjach, kiedy będę potrzebować lekkiej i przyjemnej lektury. A teraz idzie zima, i może czas na "Pana lodowego ogrodu" Grzędowicza? "Lód" Dukaja czytany co roku może się kiedyś przejeść. Czas na zimową lekturę. I na "Kevina samego w domu" w Wigilię.

"Republika piratów" Colin Woodard

Będąc małą dziewczynką, dostałam od rodziców zestaw moich własnych klocków Lego: łódka, w niej dwaj piraci, papuga i skrzynia skarbów pełna małych, złotych, plastikowych dukatów. Od tego dnia piraci zostali moją ulubioną zabawką. I pomimo tego, że nie jestem wielką fanką "Piratów z Karaibów" (może to wina tego, że nie lubię ani Orlando Blooma, ani Keiry Knightley, a ostatnie role Johnnego Deppa też nie należą do udanych), to dalej pozostałam wierna starym, osiemnastowiecznym piratom. 

Piratom - nie korsarzom - co zostaje podkreślone już na samym wstępie książki. Piraci byli wolni, rabowali dla własnej korzyści, podczas gdy korsarze rabowali najczęściej inne statki z powodów politycznych - byli nasyłani przez władców innych krajów w celu atakowania i rabowania statków przeciwników. A piraci łupili ich wszystkich po równo.

Jestem za to fanką serialu "Black sails", który oparty jest na faktach. Jest prawdziwe miasteczko Nassau na Bahamach, "stolica" piratów. Jest i Charles Vane, którego w serialu gra niezwykle przystojny aktor, Zach McGovan.

Marzy mi się wycieczka na Karaiby, do miasteczka Nassau na Bahamach, które było kolebką piractwa. A tymczasem - pozostaje mi oglądanie serialu i podziwianie błękitu wód.

Książka historyczna, na początku mocno zarysowująca historię i kontekst polityczny, rozwija się, kiedy dochodzimy do złotej ery piractwa. Polecam, raczej dla wielkich fanów.

poniedziałek, 17 listopada 2014

"Zanim zasnę" S. J. Watson

Zasypiasz, a rano nie pamiętasz nic z ostatnich dwudziestu lat swojego życia. I tak co dzień. Wierzysz w to, co powiedzą Ci o Twoim życiu Twoi bliscy. Budzisz się codziennie w obcym miejscu, obok obcego mężczyzny, w obcym ciele. 

O tym jest "Zanim zasnę", książki, która zyskała światowe uznanie, została przetłumaczona na kilkadziesiąt języków, a w ekranizacji zagrały gwiazdy światowego formatu. Całość zbudowana misternie - po nitce do kłębka. Razem z Christine, 50-letnią kobietą, która 20 lat temu uległa wypadkowi, po którym zaczęły się jej problemy z pamięcią. Mieszka sama, z mężem Benem, który się nią opiekuje. Codziennie Christine musi zmierzyć się z rzeczywistością, spojrzeć w lustro na swoje starzejące się ciało. Codziennie pyta Bena, kim jest? Czemu razem śpią? 

Pojawiają się też coraz niewygodniejsze pytania: czemu nie mają dzieci? Co stało się z pracą Christine jako doktorantki? Christine odkrywa, że w tajemnicy przed mężem prowadzi pamiętnik. Codziennie zapisuje, czego się dowiedziała. I tak powoli odkrywa swoje życie, swoją przeszłość. Nie zawsze są to przyjemnie wspomnienia. Okazuje się też, że Ben nie mówi jej wszystkiego... Pytanie: czy robi to z miłości? Czy też chce coś przed nią ukryć? 

Nie jest to książka najwyższych lotów, ale dość przyjemna. Wciągająca, logiczna, podzielona na podrozdziały (dni), przez to idealna do czytania w drodze do / z pracy. Polecam jako lekturę niezobowiązującą, bardziej jako ciekawostkę i przerywnik niż czytanie samo w sobie.  

Na okładce mojego egzemplarza - zdobycznego po ślubie - są aktorzy występujący w ekranizacji: Nicole Kidman i Colin Firth. Poniżej trailer filmu:

środa, 5 listopada 2014

"Midnight, Mass" John Rozum

W stanie Massachusetts, w miasteczku Midnight, mieszka małżeństwo, "The Kadmons". Adam i Julia Kadmon zajmują się.. tępieniem potworów. Kadmonsów poznajemy z perspektywy ich nowej asystentki, Jenny, którą przestrzegano przed przyjęciem tej pracy - wcześniejszym asystentkom nie udało się utrzymać przy życiu wystarczająco długo...


Łącznie mamy 8 zeszytów komiksu, plus dodatkowe 8 "Here there be monsters" - czyli nie jest to zbyt długa seria. Ale może to i dobrze - dobrnęłam do końca i mogłam zająć się czym innym.

Jak na komiks, który wyszedł od Vertigo, to jest wyjątkowo kiepski i słaby. Niech będzie, zgadzam się - postaci Julii, Adama i Jenny są świetnie przedstawione, do kreski nie mam się co przyczepić - ale fabuła jakby kuleje. Jest kilka walk z potworami, są osobiste wendety, ale "Midnight, Mass." brakuje czegoś, co dobrze sprawdza się w filmach krótkometrażowych - dobrze zarysowana fabuła, rozwijająca się na początku, potem dołek przed finałem - i punkt kulminacyjny hen wysoko w chmurach, który wciska nas w fotel i sprawia, że na chwilę wstrzymujemy oddech. 

Tutaj mamy historię niby domkniętą, ale nie było jakiegoś spektakularnego zakończenia. Ot, znowu udało nam się pokonać potwory. Zero ciekawych zwrotów akcji, wszystko toczy się raczej liniowo. Potwór wywiódł nas w pole, i nie mamy czasu wrócić do miasteczka, które zaatakował...? Od czego jest babcia Adama, jeszcze lepsza i silniejsza od niego, ona sobie ze wszystkim poradzi. 

Jenny - wiemy, że przyjęła tę pracę, bo coś ją prześladuje, a Kadmonowie wydaje się, że ją ochronią. I rzeczywiście zjawia się grupka potworów, która odnalazła Jenny. Serce zaczyna bić mocniej, bo są to wyjątkowo brzydkie kreatury:

...ale co? Jak można ich pokonać? No tak, przecież Adam ma do odebrania dług u ich władcy. Wystarczy, że go przywoła, a on grzecznie uda się do swoich podopiecznych, którzy potulnie rezygnują z prześladowania Jenny. 

To komiks, któremu brakuje wszystkiego - a przede wszystkim fabuły. I pomyśleć, że kilka lat temu powstał scenariusz do serialu na podstawie komiksu. Jakie szczęście, że wycofano się z nakręcenia go. Vertigo! Masz u mnie minusa...

poniedziałek, 3 listopada 2014

Marek Hłasko "Następny do raju"

Nie oszukując się - książkę kupiłam, bo była w promocji, a z tyłu był fragment recenzji Leopola Tyrmanda, chwalącego Hłaskę. A wszystko przez to, że w jakiejś ciuchowej sieciówce pojawiły się koszulki z Markiem Hłasko. Jedną z nich ma mój kolega, ale zdaje się, że nie wie nawet, że ma koszulkę z pisarzem. 

Na początek ciekawostka - wiadomo, Hłasko umarł pięknie i młodo, taki polski James Dean. W międzyczasie zaprzyjaźnił się z Krzysztofem Komedą, z których uchlał się któregoś razu. Wracając do domu, przepychali się, i Komeda stoczył się po trawie z górki. Po drodze uderzył głową w kamień, miał krwiaka mózgu, i zmarł. Hłasko zmarł rok później, w tzw. "niewyjaśnionych okolicznościach". Jego grób jest na Powązkach, chętnie bym się na niego wybrała, ale to może po szaleństwach pierwszego listopada. 

Zima, lata 50., baza w górach. Zwożenie drewna z gór jest ciężką pracą, zwłaszcza, jeśli ma się kiepski, często psujący się sprzęt. Do pracy trafiają wyrzutki, kryminaliści, którzy z powodu swojej przeszłości nie mogą znaleźć żadnej innej pracy. Poznajemy Warszawiaka, Dziewiątkę (skazany za morderstwo, artykuł 225, którego suma to 9 - stąd przezwisko), Orsaczka i Apostoła w momencie, kiedy starają się wyciągnąć ciało kolegi, którego samochód spadł z urwiska. Przekleństwa i brawura mieszają się z wypaleniem i złością. Do tego do pracy przysłany zostaje Zabawa, którego zadaniem jest nakłonienie pozostałych, aby zostali dłużej i dalej zwozili drewno. Nikt nie chce tego robić - praca jest niebezpieczna, a obiecany, nowy sprzęt nieprędko przyjedzie. Razem z Zabawą przyjeżdża jego żona, Wanda, i dodatkowy pracownik - Partyzant. Wypadki, zamknięcie w jednym małym pomieszczeniu, śnieg - całość ma w sobie atmosferę serialu "Fargo". Brutalne i pełne przekleństw, świetnie się czyta. Już szukam innych książek Hłaski, na pewno będzie tutaj recenzje niejednej z nich.

W 1958 roku powstała nawet ekranizacja książki pt. "Baza ludzi umarłych" w reżyserii Czesława Petelskiego. Jeszcze nie widziałam, ale obejrzę. Całość jest na youtube.

"We3" Grant Morrison

Pies, kot i królik w rolach śmiercionośnych maszyn, siejących postrach na całej planecie...? Brzmi nierealnie i komicznie? W komiksach wydanych przez Vertigo wszystko jest możliwe! 

Sprawdzam możliwości nowego Kindla Paperwhite - dużą zmianą, w porównaniu z moim wcześniejszym Kindle Classic, jest regulowane podświetlenie ekranu. Dzięki temu możemy czytać książki w nocy, w półmroku. Pomaga to też w czytaniu komiksów. Postanowiłam wrócić do dalszego przeglądania komiksów wydawnictwa Vertigo, odpowiedzialnego chociażby za kultowego "Sandmana" Neila Gaimana. 

Pies, kot i królik w rolach śmiercionośnych maszyn, siejących postrach na całej planecie...? Brzmi nierealnie i komicznie? W komiksach wydanych przez Vertigo wszystko jest możliwe! Oto mamy laboratorium, które zajmuje się wynajdowaniem śmiercionośnej broni z użyciem zwierząt: kotów, psów, królików, szczurów. A to nasi trzej główni bohaterowie:
 Bandit

 Tinker

Pirate

We3 to drużyna nauczona współpracy przy walce. Niestety, wizytacja dyrektora kończy się podjęciem decyzji, że We3 musi zostać rozwiązane - a broń "zutylizowana". Opiekunka projektu, nie mogąc pogodzić się z tą decyzją (jako że lata pracowała nad We3, ich treningiem, nauką komend), że postanawia puścić zwierzęta w świat. Uwolnione, szukają domu, miejsca, w którym czułyby się bezpiecznie. Przy okazji sieją spustoszenie.

We3 czytałam w tramwaju, w samo południe. Widziałam zdziwione i trochę zniesmaczone spojrzenia współpasażerów, którym nie w smak było to, że kap, kap, po policzkach popłynęło mi parę łez. Krótka seria - tylko 3 tomy - a przez to bardzo intensywna. Polecam!

P.S. Wzięłam się za serię "Hellblazer". Czytam na wikipedii, że w 2005 roku, na podstawie komiksu, powstał film. Ale "Hellblazera" nie ma na filmwebie. Kopię dalej, a tam recenzja nowego serialu "Constatine". Dodać dwa do dwóch - Constantine to główny bohater "Hellblazera", a film z 2005 roku to po prostu "Constantine" z Keanu Reeves. Nie wiedziałam. I przeszła mi ochota na czytanie.

wtorek, 14 października 2014

Karen Joy Fowler "We are all completely beside ourselves"

Nominacje do Man Booker Prize for Fiction 2014 zostały już zawężone do 6 książek. Rok temu wygrało "Luminaries" Eleanor Catton, które w październiku wychodzi w języku polskim jako "Wszystko co lśni". Tym razem postanowiłam się przygotować i przeczytać coś, zanim zostanie ogłoszony zwycięzca. Padło na książkę Karen Joy Fowler.
Sześć nominowanych książek, z których tylko jedna wygra

Zaczyna się jak zwykła obyczajówka. Rosemary jest studentką. Opowiada nam o swojej przeszłości, o swoim dzieciństwie. Wiemy o niej tyle, ile sama nam ujawni - w dzieciństwie miała siostrę Fern i brata Lowella, a teraz jej rodzice traktują ją jak jedynaczkę i nie wspominają nic o pozostałych swoich dwóch dzieciach. Co się z nimi stało? Czy ktoś zginął? W jakich okolicznościach? Tropów jest mnóstwo, ale to Rosemary kontroluje całą historię. Wspomnienia są wyrywkowe i niechronologiczne. Wreszcie dowiadujemy się, że Rosemary pamięta, jak została na kilka tygodni wysłana na wakacje do dziadków, a jak wróciła do domu, to okazało się, że wraca do nowego domu - domu, w którym nie ma jej siostry Fern. Niedługo potem zaczynają się problemy z Lowellem, który wreszcie w wieku 17 lat wychodzi z domu i już nigdy do niego nie wraca. 

Zwykła obyczajówka, myślę sobie. Pewnie Fern miała wypadek, a rodzice nie chcą o tym rozmawiać z 5-letnią Rosemary. I to właśnie tu, w połowie książki, następuje zwrot-akcji-jakiego-jeszcze-nigdy-nie-widziałam. Jak strzał w twarz z liścia. UWAGA! Spoiler! Rosemary zaczyna jeden z rozdziałów wywodem, że Fern jest jej siostrą, i tylko tak będzie ją opisywać. Dzięki temu traktujemy ją ze współczuciem. Jakże inaczej byśmy podeszli do Fern i jej zniknięcia, gdybyśmy od początku wiedzieli, że Fern jest... szympansem! Szympansem!

Tropów niby jest wiele - to, że w dzieciństwie Rosemary często wypowiadała się w imieniu siostry zrzucałam na karb tego, że może Fern była głuchoniema...? Ale tak, ojciec Rosemary jest profesorem psychologii i wychowanie równolatek swojej córki i szympansicy było jego największym eksperymentem naukowym. Dlaczego Fern musiała opuścić rodzinę? Wszystko układa się kawałek po kawałku. Obyczajówka - ale jaka! Najgorętszy kryminał nie powstydziłby się zwrotów akcji.

Mamy też trochę teorii: jest i moja ulubiona Jane Goodall, która w badaniach nad szympansami odniosła niemały sukces. Podsumowując - jeszcze nigdy nie byłam tak zaskoczona. I - dobrze, że książkę czytałam w ciemno, nie przeglądając wcześniej recenzji w internecie.

piątek, 10 października 2014

Robert Galbraith "Jedwabnik"

O pierwszej książce Roberta Galbraitha "Wołanie kukułki" pisałam w styczniu tego roku. Galbraith to pseudonim J. K. Rowling, znanej z serii o Harrym Potterze.

Tym razem wraz z Cormoranem i Robin rozwiązujemy tajemnicę śmierci znanego pisarza, którego śmierć została upozorowana tak jak zakończenie jego książki, którą miał niebawem wydać. Kto zabił? Kto znał zakończenie książki?

Mamy sporą grupkę podejrzanych: żona, współpracownicy, przyjaciele. Każdy, kto czytał książkę przed jej wydaniem, jest bacznie obserwowany przez detektywa. Sama fabuła niewydanej książki jest tak zadziwiająca, że mogła się zrodzić tylko w umyśle osoby, która pisze zarówno książki dla dzieci, jak i kryminały i obyczajówki. Pani Rowling! Co się stanie, jak sięgnie Pani po fantastykę? Czekam z niecierpliwością.

Oprócz misternej intrygi i dochodzenia "kto zabił", mamy też wątki, które pchają do przodu osobiste relacje Cormorana i Robin. Odzywa się Charlotte, była narzeczona Cormorana, a Matthew, narzeczony Robin, również zyskuje na znaczeniu.

Kryminał to ten rodzaj literatury, który czytam w autobusie / tramwaju / pociągu / samolocie, staram się rozwikłać zagadkę (najczęściej nietrafnie, chociaż w życiu codziennym moja dusza Sherlocka wkurza moich bliskich), ale nie cierpię, kiedy kryminał się kończy. Wpada jednym uchem, a wypada drugim. Najczęściej po kryminał sięgam, gdy zajmuje mnie dużo ważnych spraw, a ja chcę poczytać coś niezobowiązującego. A że stresu dużo - to czekam na kolejne części przygód Cormorana i Robin. Na pewno Rowling już coś szykuje.

czwartek, 9 października 2014

Nagroda Nobla 2014 : literatura

Wiadomość z ostatniej chwili! Laureatem Nagrody Nobla w dziedzinie literatury został Francuz, Patrick Modiano.
Patrick Modiano

Ogólnie rzecz biorąc - nie znam człowieka. Ale na pewno niebawem Empiki, a po roku składy tanich książek zostaną zalanego jego twórczością, tak jak to miało miejsce w przypadku Alice Munro w roku ubiegłym.

Haruki Murakami wyrasta na Leonardo DiCaprio Oscarów - co roku jest faworytem na 350%, a nigdy nie wygrywa. Publika obstawiała też pisarzy z Kenii czy Syrii (politycznie), ja natomiast skrycie wierzyłam w Olgę Tokarczuk. Ale cóż - średnia wieku do otrzymania Nobla to ok. 64 lat. Także Tokarczuk sobie jeszcze poczeka...

Ian R. MacLeod "Wieki Światła"

Wyprawę do Rzymu planowaliśmy skrupulatnie - łącznie z książkami, jakie na nią zabierzemy. Paweł zabrał mojego wcześniejszego Kindla, którego dostał w spadku. A na nim "Hypperion" Dana Simmonsa. Ja z kolei zdecydowałam się na jeden z prezentów ślubnych, czyli pierwszą książkę z serii Uczta Wyobraźni wydawnictwa MAG, "Wieki światła" Iana R. MacLeoda.
A tutaj nasz taras z widokiem na Forum Romanum. Kawa przygotowana przez małża,
a owoce to prezent od naszych gospodarzy (razem z pysznym winem musującym Asti)

Miało być coś lekkiego, a padło na skomplikowaną fantastykę. Czytałam w samolocie, i z rana, na tarasie, przy kawie. MacLeod proponuje nam wizję alternatywnej historii: otóż w wiktoriańskiej Anglii, zamiast Rewolucji Przemysłowej, miała miejsce Rewolucja Eterowa. Eter to kopalina, kolejny surowiec, który wspiera wszystko, co magiczne na świecie.

Świat poznajemy z perspektywy Roberta Burrowsa, młodego chłopaka, którego największą ambicją jest wprowadzenie świata w kolejny wiek, w kolejną fazę życia. Na jego drodze staną zwolennicy i przeciwnicy jego pomysłu, prześladować go też będzie wspomnienie Annalise, dziewczynki, którą poznał w młodości.

Zaletą książki jest niezwykle barwny świat, opisanie sfer wyższych, którymi Robert tak bardzo pogardza, wraz z ich problemami. Jest to książka porządnie napisana, która niejednokrotnie mnie zaskoczyła. Jednak nie wiem, czy zostanie w mojej pamięci na dłużej. Jedno jest pewne - seria Uczta Wyobraźni jest świetnie dobierana - najlepsze powieści fantastyczne XXI wieku zebrane w jednym miejscu i pięknie wydane. Z radością sięgnę po kolejne książki. 

Wracając do Rzymu, nasz wyjazd świetnie podsumowuje pocztówka, którą dostałam od Raili z Finlandii:
Skuter. Najbardziej skuteczny środek transportu w przedzieraniu się przez miejską dżunglę.

wtorek, 7 października 2014

zmiany...

A na blogu cisza. A wszystko z tego powodu:

W ramach prezentów okołokwiatkowych zażyczyliśmy sobie nic innego, jak... książki z dedykacją! Mamy ich teraz całe 2 kartony, czekają, aż wywieziemy rowery i na ich miejsce wstawimy kolejny regał. Wygląda to tak:
Od kochanych koleżanek z pracy dostałam... Kindla Paperwhite! Same dobroci :)

piątek, 5 września 2014

Louisa M. Alcott "Małe kobietki"

Książka wydana w połowie XIX wieku - czyli czasy, które bardzo lubię w literaturze. Ma w sobie coś z "Domka na prerii", i coś ze "Zdobywam zamek".

Louisa M. Alcott oparła fabułę swojej książki na własnych doświadczeniach, jako że miała trzy siostry, to na pewno oparła dość mocno. Tak oto poznajemy rodzinę Marchów: Meg, Jo, Beth i Amy, oraz ich mamę Marmee. Ojciec walczy "na froncie", czyli wojna secesyjna w pełni rozkwitu. Matka i dziewczynki jakoś musza radzić sobie same, a na nadmiar pieniędzy i oszczędności nie narzekają. Oczywiście Marmee uczy córki, że od pieniędzy ważniejsze jest dobre serce. Więc i co z tego, że na balach nie mają najładniejszych i najmodniejszych sukienek, jeśli mogą spełnić dobry uczynek, i np. swoje śniadanie oddać osobom jeszcze biedniejszym od nich. Sytuacja rodziny zmienia się na lepsze, kiedy poznają sąsiadów, małego Lauriego i jego dziadka Lawrenca, którzy choć bogaci, to nie są nawet w połowie tak szczęśliwi jak Marchowie. Ot, taka utopia. Louisa M. Alcott pod niebiosa wychwala niewinność, pracowitość, kobiecość, prawdziwą miłość. 

Wiem, że w 1994 roku powstała ekranizacja książki, z Susan Sarandon jako Marmee, Winoną Rider jako Jo, Clair Danes jako Beth, Kirsten Dunst jako Amy i Christianem Bale jako Laurie. Aż dzisiaj chyba sobie ten film obejrzę.
Każda z dziewczynek jest inna. Myślałam, kogo ze znanych aktorów obsadziłabym we własnej ekranizacji, i wtedy wpadłam na myśl, że bohaterki "Z pamiętnika położnej". Najstarsza, Meg, jest śliczna i rezolutna niczym Jenny.
Z kolei Jo jest chłopięca i wyzwolona niczym Trixie, która pije alkohol, ścina włosy na jeżyka, pali papierosy i nosi szpilki.
Beth to typowa Chummy - nieśmiała, niepewna siebie i roztrzepana.
Amy to wykapana Cynthia - malutka i najmłodsza, którą starsze siostry się opiekują i którą uświadamiają w pewnych sprawach.
"Małe kobietki" są klasyką, którą musiałam przeczytać. Teraz już wiem, że mogłam się bez niej obejść. Może to wina tego, że została napisana 150 lat temu, czyli mnóstwo wody w Wiśle musiało upłynąć i mnóstwo zmian w społeczeństwie musiało zajść, aby nasze społeczeństwo wykonało zwrot o 180 stopni jesli chodzi o... chyba każdą kwestię życia, nie tylko wychowanie.

środa, 27 sierpnia 2014

Michał Witkowski "Zbrodniarz i dziewczyna"

Absolutnie uwielbiam polską literaturę. Czytam bardzo dużo anglojęzycznych książek w oryginale, i czytanie polskiej literatury jest dla mnie czymś świeżym. Lubię czytać w oryginale bo wiem, że czytam autora, a nie tłumacza (jest kilka przykładów znanych pisarzy zagranicznych w Polsce, a to wszystko dzięki niezłym tłumaczom). 

Hasło "Witkowski" wzbudza we mnie skojarzenia: coś, że "Lubiewo" to manifest homoseksualistów, że na pudelku jest blogerką modową Michaśką, że widziałam go na premierze filmu "Miasto 44". Aż dopadłam jego książkę. "Zbrodniarz i dziewczyna" jest książką... dziwaczną. Na ten moment nie mam dla niej lepszego określenia. 

Mamy oto Michała Witkowskiego vel Michaśkę, który/a po sukcesie swojej wcześniejszej książki "Drwal" spoczywa na laurach, śpi do południa, chodzi na siłownię i poluje w restauracjach na młodych chłopaczków. Aż trafia na Studencika. Studencik okaże się policjantem, a Michaśka stanie się jego wiernym partnerem w czasie akcji. Oczywiście książka wcale nie wygląda jak fabuła "True Detective", z idealnie dobranymi partnerami. Mamy Przedwojennego Mordercę do schwytania, dla którego "Drwal" jest inspiracją. Na pewno sięgnę i po "Drwala", i po "Lubiewo".

Uwielbiam operowanie Witkowskiego między formą męską (Michał Witkowski), a jego alter ego (Michaśka). Zmienia się forma czasowników, jest to dla mnie o tyle interesujące, że to jest właśnie problem, którzy był moją bazą do obrony licencjatu. 

W czasie lektury nie mogłam pozbyć się sprzed oczu wizerunku Michaśki. Otóż Witkowski w jej wcieleniu prezentuje się tak:

Prawda, że działa na wyobraźnię? Jeśli sięgniecie po Witkowskiego - gwarantuję, że jego image to jedyne, o czym będziecie myśleć.

Andrzej Pilipiuk "2586 kroków"

Pilipiuk jest niezwykle płodnym pisarzem, więc wiadomo, wypada coś jego przeczytać. A po przeczytaniu tuzina książek i tak się okaże, że drugie tyle jeszcze przed nami. Niektórzy pałają niezwykłym sentymentem do Jakuba Wędrowycza, niektórzy do Dziedziczek-Kuzynek, niektórzy do serii "Norweski dziennik". Dla mnie najbardziej urocze są zbiory opowiadań "Czerwona gorączka" i "2586 kroków" właśnie. 

Mam też słabość do wszystkiego, co dzieje się pod koniec XIX / na początku XX wieku. A tak właśnie jest tutaj - opowiadania o doktorze Pawle Skórzewskim należą do moich ulubionych. O nim jest też tytułowe opowiadanie. Nieważne, czy mamy do czynienia z tajemniczą chorobą na Syberii, epidemią dżumy czy czymkolwiek innym, doktor Skórzewski na pewno rozwiąże tę sprawę. Po lekturze tych opowiadań wróciłam do serii dokumentów BBC o życiu w zamierzchłych czasach. Teraz jestem na fali "The tales from the green valley", dokumencie na temat życia w Anglii ok. 1620 roku, czyli 400 lat temu. 5 osób stara się nam przybliżyć owo życie. 
Ale nie samym Skórzewskim człowiek żyje. Mamy też kilka luźnych opowiadań, które nie tworzą żadnej serii. Moimi ulubionymi są dwa krótkie opowiadania o mieszkańcu Warszawy, który śledzi Bardzo-Dziwne-Wydarzenia. Polecam!

wtorek, 12 sierpnia 2014

Angelika Kuźniak "Papusza"

Nostalgicznie się zrobiło. Ja dalej w klimatach wojennych. Tym razem raczyłam się "Papuszą" Wydawnictwa Czarne.

Bronisława Wajs to żyjąca w latach 1908 - 1987 cygańska poetka i pisarka. I chociaż pisać nauczyła się późno, i niekoniecznie ortograficznie, to jej twórczość uznawana jest za pierwszą spisaną literaturę cygańską, a ją samą uznaje się za wielką poetkę ludową.

Życie Papuszy odtwarzane jest ze zdjęć, wspomnień, jej pamiętników. Historia magiczna, niemalże bajkowa. Poniżej bajka w wykonaniu Papuszy:

"Noc była mroźna w lesie cichym.
Cygańską bajkę
Zaśpiewały Cyganichy.

O tym skąd się biorą ludzie o jasnych włosach, o stworzeniu świata. O tym, dlaczego księżyc rośnie i maleje.
Dawno, dawno temu na skraju wioski mieszkał stary Cygan. Każdego dnia wędrował w góry, zbierał chrust i sprzedawał. Niewiele zarabiał, ale wystarczało na kukurydzę. Gotował z niej zupę.
Pewnego dnia, wróciwszy z gór, zobaczył, że w jego chacie przy stole siedzi starzec z długą brodą i zjada jego kukurydziankę. Stary Cygan rzucił wór chrustu na ziemię i wrzasnął:
- Złodziej! Jak śmiesz jeść moją kukurydziankę?
- Jestem zmęczony i głodny - odpowiedział starzec. - Kiedy zobaczyłem tę żółtą zupę, nie mogłem się powstrzymać.
- Jeśli tak lubisz kolor żółty - zawołał Cygan - to idź i jedz to! - Wskazał palcem księżyc.
Starzec nic nie powiedział, dźwignął się z ławy, wziął swój kostur i chciał odejść. Cygan zastąpił mu drogę. 
- Należy mi się siedem grajcarów. 
Starzec pokazał puste kieszenie.
- Daruj mi. Na wiosnę, kiedy zaczną się rozwijać liście, wynagrodzę ci stokrotnie. 
- Nie! - odrzekł Cygan.
Wtedy starzec, przygarbiony dotąd, wyprostował się, oczy zaświeciły mu jasnym blaskiem, sękaty kostur w jego ręce zmienił się w laskę ze szczerego złota. I rzekł:
- Jestem władcą słońca, księżyca i wszystkich gwiazd. Przyniósłbym ci wiosną tyle złota, że stałbyś się najbogatszym człowiekiem na ziemi. Ale skoro chcesz, dziś dostaniesz swoją zapłatę. Będziesz mieszkać na księżycu i jeść księżyc! I nie wrócisz na ziemię, dopóki nie zjesz go do końca.
Potem skinął laską i zniknął, a Cygan porwany czarodziejską siłą wyfrunął przez komin aż na księżyc.
Szybko przywykł do nowego miejsca. Ostrzygł kilka księżycowych baranów, uprządł ich wełnę, utkał z nich tkaninę i zrobił sobie namiot. Kiedy był głodny, jadł księżyc. Łapczywie, wielkimi kęsami. Najbardziej smakował mu wschodzący, różowy. Był soczysty i słodki. Mniej soczysty był ten, który świecił bladym, żółtawym światłem. Cierpki i miał dużo pestek.
Cygan jadł tak dzień po dniu, tydzień po tygodniu i rok po roku. Z pewnością zjadłby już cały, gdyby nie to, że Bóg sprawił, iż księżyc ciągle odrasta. A Cygan za karę nigdy się nie nasyci. Bo pożałował głodnemu paru łyżek zupy.
To dlatego Cyganie, kiedy nad lasem świeci księżyc, przygotowują ucztę i dzielą się posiłkiem z każdym, kto o to poprosi."


Szeroko opisana jest też sytuacja Cyganów w Polsce, ich prześladowanie, a jednocześnie opór przed osiedlaniem się. Polityka w tym wcale nie pomaga. Dwa razy w ciągu jednego tygodnia usłyszałam nazwisko Józefa Cyrankiewicza, polskiego premiera. Raz, jako osoby nieprzychylnej Cyganom, a drugi raz jako wiernego towarzysza generała Jaruzelskiego w filmie "Jack Strong" o pułkowniku Kuklińskim. A swoją drogą: "Jack Strong" był filmem, który oglądałam dla scenografii. Jednego wieczora film kręcony był zaraz obok mojego bloku. Niestety nie udało mi się wyłapać tego w filmie.

Wyszedł też film "Papusza" w reżyserii małżeństwa Krauzów. Jeszcze go nie widziałam, ale słyszałam same dobre recenzje. Ponoć trochę nuda, ale jak ktoś lubi takie liryczne filmy to mu się spodoba.


sobota, 9 sierpnia 2014

Dariusz Zaborek "Czesałam ciepłe króliki. Rozmowa z Alicją Gawlikowską - Świerczyńską"

W okolicach 1 sierpnia zawsze daję się załapać na gadkę o Powstaniu Warszawskim. Coś ściska mnie w dołku, łapie za gardło. W tym roku z okazji świętowania 70 rocznicy Powstania na Stadionie Narodowym dla 12 000 gości wyświetlany był film Jana Komasy "Miasto 44". Jako zagorzała fanka Komasy oczywiście wyszarpałam bilety prosto z czeluści internetowych. Bilety za darmo, logowanie niczym do systemu USOS = przed filmem masa reklam. + Marek Kondrat, jako konferansjer, a główny sponsor to bank ING. Może to i dobrze, bo na złość ZUSowi zostałam w OFE ING. Na złość Putinowi jem też krajowe jabłka. I trochę jak na złość czytałam wywiad-rzekę z Alicją Gawlikowską - Świerczyńską. Na złość, bo podejście pani Alicji strasznie mnie denerwowało. Ale po kolei.

Pani Alicja w 1941 roku zostaje aresztowana i przewieziona do Niemiec do obozu w Ravensbruck. Jest więźniem politycznym, który nie ma  źle, jako że nic jej nie udowodniono. Wszystkiego się wyparła, a dowodów wskazujących na jej winę nie ma. Opisuje obozowy świat, to, komu było dobrze a komu źle. Nie podoba mi się to, jak szufladkuje poszczególne nacje - Ukrainki nie dbały o siebie i były chytre, podobnie jak polityczne Niemki. Polki oczywiście były zawsze zadbane, nawet w obozowych warunkach (m.in. nie bały się kąpieli w zimnej wodzie). Nie bały się ciężkiej pracy, wzajemnie się wspierały i kryły. 

Wiem, że pani Alicja mówi na chłodno, to są wspomnienia sprzed kilkudziesięciu lat i miała czas, aby wszystko sobie poukładać. Jednak mimo wszystko czasem mam wrażenie, że nie dopowiada wszystkiego. Jednak nie dziwię się, że lata zrobiły swoje. Czasem pewnie też zniekształciły wspomnienia. 

Na mnie działa magia Powstania, na zakończenie trailer "Miasta 44", premiera we wrześniu:


środa, 30 lipca 2014

Amy Stewart "Zbrodnie robali. Wesz, która pokonała armię Napoleona, i inne diaboliczne insekty"

Jak mało która książka, na którą nie byłam przygotowana. 

Po "Zbrodnie robali" sięgnęłam z ciekawości, zainspirowana fragmentem z "Prowadź swój pług przez kości umarłych" Olgi Tokarczuk, gdzie jest taki oto fragment:

"Muszę zacząć od Biblii, w której zostało jasno powiedziane, że jeśli Wół zabije kobietę albo mężczyznę, powinien zostać ukamienowany. Święty Bernard ekskomunikował rój pszczół, który brzęcząc, przeszkadzał mu w pracy. Pszczoły miały też odpowiedzieć za śmierć człowieka w Wormacji w 846 roku. Tamtejszy sejm skazał je na śmierć przez uduszenie. W 1394 roku we Francji Świnie zabiły i zjadły dziecko. Maciora została skazana na powieszenie, ale jej sześcioro dzieci oszczędzono, biorąc pod uwagę ich młody wiek. W 1639 roku we Francji, w Dijon sąd skazał Konia za zabicie Człowieka. Były sprawy nie tylko o Morderstwo, ale także o przestępstwo przeciwko naturze. I tak w Bazylei w 1471 roku odbył się proces przeciwko Kurze, która znosiła dziwnie jaskrawe jajka. Została skazana na śmierć w płomieniach, jako pozostająca w konszachtach z diabłem. Tu muszę dodać od siebie, że ograniczenie umysłowe i okrucieństwo ludzkie nie zna granic. 
Najsłynniejszy proces odbył się we Francji, w 1521 roku, był to proces Szczurów, które spowodowały wiele zniszczeń. Zostały przez mieszczan pozwane do sądu i otrzymały obrońcę z urzędu, którym okazał się bystry prawnik Bartolomeo Chassenee. Kiedy jego klienci nie stawili się na pierwszą rozprawę, Chassenee wnioskował o odroczenie terminu, dowodząc, że żyją w wielkim rozproszeniu, a ponadto w drodze do sądu czyha na nie wiele niebezpieczeństw. Zwrócił się nawet do sądu o wydanie gwarancji, iż Koty należące do powodów nie uczynią pozwanym żadnej szkody w drodze na rozprawę. Niestety, sąd nie mógł dać takiej gwarancji, więc sprawę odraczano jeszcze kilka razy. W końcu Szczury, po płomiennej mowie ich obrońcy, uniewinniono.
W 1659 roku we Włoszech właściciele zniszczonych przez Gąsienice winnic wystosowali do nich pismo z pozwem do sądu. Kartki papieru z treścią wezwania przybijano do drzew w okolicy, aby Gąsienice mogły zapoznać się z aktem oskarżenia."

Byłam przygotowana na rozwinięcie tych spraw, plus dodatkowo poznanie nowych faktów. A tymczasem dostałam leksykon "robali" (gąsienice, dżdżownice, pająki, komary, karaluchy, pluskwy..) i wszystkiego, co mogą zrobić człowiekowi, jakie choroby przenoszą.. Aż nie będę ich tutaj wymieniać. W każdym razie: cały czas się drapię. Niedzielna wizyta na plaży zakończyła się ugryzieniem muchy w nogę, teraz z niepokojem obserwuję, co się z owym ugryzieniem dzieje. Nie mówiąc już o tym, że wczoraj po powrocie do domu na ścianie znalazłam siedzącego spokojnie 10-cm konika polnego. W popłochu uciekłam do koleżanki, krzycząc przez telefon do mojego chłopaka, że w naszym domu grasuje dziki zwierz. Na szczęście po godzinie dostałam sms o treści: "Zwierz straszny ubity, zwłoki porzucone". Ufff...

Nie polecam dla osób o bogatej wyobraźni. Książka obrzydziła mi nawet moją ulubioną grę towarzyską, opartą na kartach, pluskiew, karaluchów i much.


Leopold Tyrmand "Zły"

"Zły" to jedna z tych książek, do których musiałam dojrzeć. Czytałam na Kindlu, papierowy egzemplarz widziałam na półce miejskiej biblioteki, wiadomo, książka napisana w 1954 roku, więc wydania z lat 50. i 60. nie zachwycają. Kiepska czcionka wcale nie pomaga w promocji książki.
A teraz: z czym to się je, proszę Państwa? Po "klasyku" polskiej literatury spodziewałam się nabzdyczenia i zadęcia, a dostałam świetnie napisany kryminał. "Zły" najlepiej trafi do osób znających Warszawę - to właśnie tam toczy się akcja książki Tyrmanda. Stare Miasto, ulice w stylu Czerniakowska, Frascati, Widok, Puławska, Bagno - jeśli się je zna, to jest łatwiej wyobrazić sobie pewne wydarzenia. Pamiętajmy, że jest to Warszawa powojenna, zniszczona, dopiero odbudowywana. 

Mnogość barwnych postaci powala na kolana. Bohaterowie zapadają w pamięć. Wiadomo, że Robert Kruszyna będzie byłym bokserem, Olimpia Szuwar będzie elegancką kobietą prowadzącą luksusowy sklep, a Edwin Kolanko i Kuba Wirus będą dziennikarzami. Dziarski policjantem, Geniek Śmigło kierowcą miejskiego autobusu, Janusz Kalodont kioskarzem. "Czarnym charakterem" może być tylko Jerzy Meteor, Filip Merynos, czy ktoś o pseudonimie Moryc czy Szaja. Nikogo nie da się pomylić, jak ma to miejsce w książkach z dużą ilością bohaterów. Nikt nie jest tutaj bezpieczny - inaczej niż w topowych serialach (no może oprócz "Gry o tron"), giną tutaj postaci barwne, uważane za pierwszoplanowe. Ma to swój urok, łapie za serce, tak jak sceny wesel u Martina. 

Najbardziej poruszały mnie opisy Warszawy. Każdy rozdział zaczynał się opisem jakiegoś miejsca, a to miejskiego lodowiska, a to ciemnych bram i uliczek Starego Miasta, a to zajezdni MZK. Poniżej barwny opis tzw. "Ciuchów" czyli Stadionu, na którym jedna z postaci, Marta Majewska, robi zakupy - szuka stroju kąpielowego:

"(..) Ciepło przygrzewające słońce słało swe radosne promienie wprost na długie rzędy siedzących kobiet o głowach zbrojnych w perkalowe chustki, stosowne kapelusze z gazet, czepki pływacki lub zgoła brudnawe chusteczki do nosa, zmuszone za pomocą związanych w cztery rogi supełków do udawania czepków. Wszystkie niemal ciuchary były stare i grube, niektóre hojnie uszminkowane tanimi kosmetykami; w wyglądzie ich kryła się jakaś cecha wspólna: ów specyficzny, warszawski kształt warg, wymodelowanych w długoletniej praktyce pyskówek, mów i wymyślań; wszystkie też zdawały się mieć jednakowe, mimo różnic kolorów, oczy, wykształcone w błyskawicznym dostrzeganiu i taksowaniu zbliżającego się klienta. Siedziały na niskich stołkach, skrzynkach, krzesełkach za szerokimi, zbitymi z prostych deseczek i palików ladami pokrytymi pakowym papierem. Na ladach, nisko przy ziemi, kłębiło się nieprawdopodobne bogactwo barw i kolorów, faktur i kształtów rozrzuconej pozornie w nieporządne sterty odzieży: suknie, od balowych, mieniących się taft, po płócienne, jaskrawe plażówki, spódnice w egzotyczne wzory, koszule, cardigany, sweterki, bielizna, ręczniki, kostiumy kąpielowe, trykotowe wdzianka, szorty, pasiaste skarpetki, obuwie, wiatrówki o oryginalnym kroju, dziwaczne dzianiny, mankiety z napisami i rysunkami, tkaniny pełne malowanek w palmy, instrumenty muzyczne lub łby zwierzęce, męskie marynarki w krzyczących odcieniach, spodnie, krawaty o fantasmagorycznych deseniach. Wśród głównego nurtu wiło się sporo odnóg: stosy guzików, zamków błyskawicznych, pasmanteria, zagraniczne papierosy, przybory toaletowe, grzebienie i szczotki do włosów w oprawach z plastiku, żyletki, kosmetyki, kremy, paczki z herbatą, kawą, puszki z mlekiem w proszku, guma do żucia, wreszcie lekarstwa, zastrzyki, specyfiki.(..)"

A tutaj jeszcze fragment pogoni Gienka Śmigły autobusem za samochodem jednego z "czarnych charakterów", chłopaka Merynosa. Gratka dla osób znających Warszawę, scena pościgu ciągnie się przez całą Warszawę, tutaj tylko krótki fragment:

"(..) Aby w takich warunkach dokonać akrobatycznej wolty ciężkim autobusem, trzeba być nie lada kierowcą. Eugeniusz Śmigło był nim, ale nafosforyzowana przerażeniem twarz nad kierownicą buldogowatego chevroleta należała także do doskonałego kierowcy, a ponadto zuchwałego i wyzbytego skrupułów. Resztki alkoholu znikły z czujnego spojrzenia ulicznego drapieżcy, pozostała sama wola walki i ujścia pościgowi za wszelką cenę. Albowiem szofer Kitwaszewski wiedział dobrze, że tak czy inaczej pościg za nim już się rozpoczął, nie wiedział tylko kto, jak i na czym go goni.Jednym naciśnięciem gazu przeskoczył zamknięte czerwonym światłem Aleje Jerozolimskie, klucząc pomiędzy hamującymi zgrzytliwie tramwajami, i rzucił się w Kruczą. Przeciął mu drogę wynurzający się z Nowogrodzkiej powolnie pykający ciągnik z trzema przyczepami; w ogarniętym walką umyśle Kitwaszewskiego błysła przez ułamek sekundy rozpaczliwa konieczność rozjechania przyczep. (..) Nie zdążył nawet doprowadzić tej myśli do końca, gdy z poprzecznej rzeki ulicznego ruchu rozległ się ryk potężnego klaksonu i z rzeki tej wynurzył się niepojętym sposobem autobus, prujący w poprzek nurtu jezdni jak łeb czerwono-kremowego wieloryba. Gonią na chaussonie. (..) W wąskie ulice! - tłukło się po głowie Kitwaszewskiego - tam go wykołuję, drania! Nagłym wirażem omiótł narożnik Hożej, zarzucając głęboko tylnymi kołami na chodnik: zatrzymujący się na odgłos rozpętanych motorów przechodnie aż przysiedli z przerażenia, widząc, jak tył chevroleta przepływa o milimetry od ściany narożnego domu, lecz nie zdążyli jeszcze unieść przygiętych paniczną emocją korpusów, gdy długa, czerwono-kremowa masa chaussona wwaliła się na wiraż z łoskotem szyb w oknach. Autobus jakby się wygiął czarodziejskim sposobem i opłynął zakręt, tak że niektórzy przechodnie na Kruczej przetarli oczy w oszołomieniu i przysięgali potem, iż widzieli gumowy autobus, zwijający się w fantastyczne elipsy jak szale w rękach chińskich tancerzy. Pcha mnie w wąskie ulice, sukinsyn! - zgrzytnął Geniek Śmigło; czuł się w tej chwili wrośnięty w autobus każdym nerwem, wydawało mu się, że to ogromne cielsko wozu zdolne jest do gimnastycznych poruszeń według jego woli. (..)"

Dla lepszego wyobrażenia sobie, czym poruszał się Geniek, oto autobus miejski z lat .50:



Oczywiście dopiero kiedy wsiąknie się w "Złego", to okazuje się, że wiele z nim związanego dzieje się w Warszawie. Jest np. wystawa. Oczywiście planuję się na nią wybrać. Nie przepuszczę takiej okazji.

środa, 9 lipca 2014

Antoni Libera "Madame"

Oniemiałam. Nigdy nie słyszałam o "Madame" Libery, książce, która była nominowana do Nagrody Nike w 1998 roku, byłam wtedy smarkulą słuchającą Backstreet Boys i czytającą "Przygody trzech detektywów" Alfreda Hitchcocka. Jakie było moje zdziwienie, kiedy przeglądając książki polskich autorów, którzy są czytani za granicą, wyskoczyła mi nieznana "Madame". Przystąpiłam do działania i po trzech intensywnych dniach lekturę miałam już za sobą. 

Oto czasy PRL-u, warszawskie liceum, którego dyrektorką jest nauczycielka francuskiego, tytułowa Madame. Główny bohater, uczeń klasy maturalnej, tak jak reszta szkoły daje się oczarować urodziwej dyrektorce. Ze swoją fascynacją idzie nawet o krok dalej - chcąc się dowiedzieć o niej jak najwięcej, ucieka się do podstępów i forteli. Rzeczy, które odkryje, nie zawsze będą miłe i przyjemne.

Czasy PRL-u znam tylko z książek oraz opowieści rodziny i znajomych. Główny wątek książki skupia się nie tylko wątkach, które rozwijają akcję, ale także na opisie miejsc i ludzi charakterystycznych dla tego okresu. Jak dobrze, że nie żyłam w tamtych czasach!

"Madame" pełna jest tropów i aluzji: od Schopenhauera, Racine'a, Picassa, po astrologię. Do tej pory nie jestem pewna, ile z tych opowieści to prawda, a ile to blaga. 

A tymczasem - od 2012 roku spektakl "Madame" na podstawie książki Antoniego Libery w reżyserii Jakuba Krofty, grany jest w Teatrze Dramatycznym na Woli. Muszę się wybrać!

poniedziałek, 7 lipca 2014

Terry Pratchett "Para w ruch"

Terry'ego Pratchetta odkryłam dość późno, o czym już pewnie wielokrotnie wspominałam. Zakochałam się w Świecie Dysku tym mocniej, że wiem, jak krucha jest jego przyszłość. Pratchett choruje na Alzheimera i nie wiadomo, jak długo jeszcze będzie pisał.

"Para w ruch" to kolejna z książek o Moiście von Lipwigu, drobnym oszuście i naciągaczu, który aby uniknąć kary za swoje występki, swoją zręcznością i wygadaniem pomaga Vetinariemu usprawnić działanie Ankh-Morpork. Po poczcie i banku przyszedł czas na kolej. I tak oto Moist i Adora muszą stawić czoła kolejnemu wyzwaniu.

Są gobliny, trolle i krasnoludy. Pojawia się komendant Vimes, straż miejska i profesorowie Niewidzialnego Uniwersytetu. Niby "Para w ruch" zawiera wszystko to, co ważne w Świecie Dysku, ale mimo wszystko jest wyjątkowo... mało śmieszna. Może to wina okrojonych przypisów..?

Niemniej mam plan - zebrać kolekcję wszystkiego, co do tej pory zostało wydane w serii Świata Dysku. Plan w realizacji - mam już pierwszą i ostatnią książkę z serii.

piątek, 20 czerwca 2014

Alessandro Baricco "Jedwab"

Kolejne spotkanie z literaturą włoską. "Jedwab" Alessandra Baricco wymieniany jest jako must-read na wielu stronach poświęconych literaturze włoskiej. Opisywany jako powieść historyczna, magiczna, alegoryczna. 

Oto XIX-wieczna Francja, handel jedwabiem kwitnie. Jednak nie dla mieszkańców małego miasteczka: ich larwy jedwabników atakuje nieznana choroba, w związku z czym muszą szukać nowych zarodków. Jeden z handlarzy, Hervé Joncour, zostaje oddelegowany do tego, aby dostać się do egzotycznej i odległej Japonii w celu pozyskania nowych larw potrzebnych do produkcji jedwabiu.

I tak oto rusza, przez Syberię, Bajkał, aż do Japonii. Swoją wyprawę musi powtarzać co roku, jako że nowe zapasy szybko się wyczerpują. We Francji zostawia za sobą żonę. a w Japonii spotykają go przygody, którymi niechętnie dzieli się ze swoimi pobratymcami.

Jakie było moje zaskoczenie, kiedy książka... nagle się skończyła! Powiedziałabym, że to bardziej nowela, alegoryczna przypowieść. Kolejne zaskoczenie: na podstawie tej cieniutkiej książeczki w 2007 roku powstał film z Michaelem Pittem i Keirą Knightley w rolach głównych. Z ciekawości aż obejrzę, z trailera wynika, że został pięknie zrealizowany. 

środa, 18 czerwca 2014

Patti Smith "Obłokobujanie"

Z Patti Smith znamy się nie od dziś. Jej "Poniedziałkowe dzieci" były fantastyczne, a jakoś na dniach powinna koncertować w Polsce. "Obłokobujanie" kupiłam jako dodatkową książkę z cyklu "kup 5, a 6 gratis". W twardej okładce, wydane przez Wydawnictwo Czarne - byłam zaintrygowana. Jakie było moje zaskoczenie, kiedy okazało się, że jest to malutka książeczka, zaledwie 90 stron, a i to pełne zdjęć. To taki hołd ojcu Patti, jej wspomnienia z dzieciństwa. Niby mnie nie urzekło, ale jak na tak cieniutką książkę i tak udało mi się znaleźć kilka przepięknych cytatów. 

"Marzyłam o wielu rzeczach. Że zabłysnę. Że będę dobra. Że będę mieszkać z gołą głową gdzieś na górskim szczycie i kręcić takim kołem, które obraca ziemię, i że niepostrzeżona pośród chmur będę miała jakiś wpływ na świat - że będę pożyteczna."

"Wydawało mi się, że cały boży świat został rozrysowany w górze niczym mapa, a mnie od śmiechu pozostałych dzieci ciągnęło coś w tę ciszę, do której opanowania dążyłam. Bo w niej było słychać, jak kiełkuje ziarno albo jak dusza składa się w kostkę niczym chusteczka do nosa."

Książka krótka - to i wpis krótki. Niebawem wpis na temat hotelarskiego czytelnictwa na Krecie.

poniedziałek, 2 czerwca 2014

Maciej A. Brzozowski "Włosi. Życie to teatr"

Od niedawna uczę się języka włoskiego z Anną, Włoszką z Lombardii. A oto prezent na urodziny od przyjaciółki, z którą uczę się w parze - "Włosi. Życie to teatr". Strzał w dziesiątkę, taka książka jest idealną pozycją na ciepłe dni. 

O Macieju Brzozowskim nie wiedziałam nic, teraz już wiem, że jest italianistą, chłonie Włochy każdą komórką ciała, przez wiele lat pracował w koncernie Fiat. We Włoszech bywa nałogowo, jest w nich zakochany - we Włoszech i we Włochach - i dlatego też wiedziałam, że udzieli mi się jego entuzjazm. 

Rzeczywiście, Włosi kojarzą mi się z pizzą, temperamentem, Fellinim, Berlusconim, Monicą Bellucci, Sophią Loren, Mussolinim i zagłębiem modowo-samochodowym. Na szczęście Brzozowskiemu udało się pokazać mi różnorodność Włochów, to, jak bardzo różnią się temperamentni mieszkańcy południa od tych z zimnej północy. Włochy nie są krajem jednolitym, wręcz przeciwnie, krótki wstęp dotyczący Włoch pokazuje nam, że jest to bardzo młode państwo, których mieszkańcy kłócą się między miastami i prowincjami, często obrzucając się obelgami. Włosi są leniwi, świetnie gotują i potrafią modnie się ubrać. Mnogość pięknych plaż, miast, zabytków (pierwsze miejsce pod względem liczby miejsc zaliczonych do UNESCO) sprawia, że niechętnie podróżują i uczą się języków. Kraj dostarcza im wszystkiego, czego potrzebują. Oprócz pracy.

Brzozowski dość mocno skupia się na temperamencie Włochów, po macoszemu traktując ciekawe miejsca do zwiedzenia. Więc jeśli ktoś szuka przewodnika przed wycieczką do Włoch - to nie tu. Jednak książka ta ma swój urok - Brzozowski jest spostrzegawczy, błyskotliwy i dowcipny, a jego pozytywne podejście do ukochanego kraju udziela się czytającemu. Sama książka to raczej luźny esej, najbardziej podoba mi się mini kompendium zaczynające się w 3/4 książki: top 10 miejsc do zobaczenia, potraw do spróbowania, opis osób ważnych dla historii Włoch, na co uważać, czego unikać. 

Do Włoch przekonywać mnie nie trzeba (chociaż póki co najdalej byłam w Treście, ale liczę na to, że niebawem się to zmieni), od Brzozowskiego na pewno zaczerpnę pomysły na książki do przeczytania - zapewne niebawem pojawi się post z tekstem o włoskiej książce.

piątek, 23 maja 2014

Donato Carrisi "Zaklinacz"

Pochwalę się - od miesiąca uczę się języka włoskiego z najprawdziwszą Włoszką - Anną z Brescii w Lombardii. Liczę na to, że na jesieni uda mi się odwiedzić Włochy, a co za tym idzie - nawiązać jakieś relacje z autochtonami w ichnich języku.

Z ciekawości wpisałam w google hasło "literatura włoska" i czekałam na to, co mi wyskoczy. Szukałam autorów, którzy obecnie są poczytni i mało znani za granicą - szukałam kogoś takiego jak np. Joanna Bator. Oczywiście cała pierwsza strona wyników składała się tylko z książek Umberto Eco. Dalej były książki, których akcja toczy się we Włoszech, jak np. "Kod Leonardo Da Vinci" Dana Browna, czy "Pod słońcem Toskanii" na podstawie którego wyszedł całkiem niezły film z boską Diane Lane. Wszystko to oczywiście książki amerykańskich autorów.

Na szczęście udało mi się też trafić na Donato Carrisiego, który napisał książkę "Zaklinacz", pierwszy tom z serii o policjantce Mili Vasquez. I całe szczęście, że sięgnęłam po tę książkę! Nie czułam, że to włoski kryminał, raczej taki uniwersalny, który mógł się zdarzyć wszędzie. Mila Vasquez, która zajmuje się odnajdowaniem porwanych dzieci, tym razem dołącza do zespołu, który szuka 5 zaginionych dziewczynek. Pierwszy trop - znalezienie zakopanych, uciętych 6 lewych rąk dziewczynek. 6... Kim jest 6 dziewczynka? Czy któraś z dziewczynek żyje? To są pytania, na które odpowiedzieć może tylko Mila. 

Po nitce do kłębka - od jednego dowodu do drugiego. Jak w CSI: każda informacja ma znaczenie. Muszę przyznać, że Carrisi jasno przekazuje nam informacje, które układają się w spójną całość dopiero na końcu książki. Bardzo przyjemnie czytało mi się książkę, tym bardziej, że do samego końca tożsamość sprawcy była dla mnie niejasna. A potem: bang! Zaskoczenie! Ależ oczywiście, to takie jasne i proste!

Coś, co mnie mierziło to wykorzystanie np. hipnozy czy medium w celu osiągnięcia przełomu w śledztwie. Kryminolodzy powinni bardziej polegać na empirycznych dowodach. 

Podsumowując - tak jak wspominałam - po ciężkich i opasłych tomach przyszedł czas na literaturę na której nie muszę się tak mocno skupiać. Chociaż to kwestia względna - czy krwawy kryminał można uznać za lekką lekturę..? Część czytelników zarzuca Carrisiemu to, że książka jest zbyt krwawa i brutalna, przez co traci swój urok. W każdym razie - do poczytania w sam raz w drodze z i do pracy. Krótkie rozdziały, dynamiczna akcja - gdybym miała czas, to byłaby to książka, którą przeczytałabym przy jednym posiedzeniu.

środa, 14 maja 2014

Tan Twan Eng "Ogród wieczornych mgieł"

Klęska urodzaju. Na czytniku mam mnóstwo ebooków, tylko czasu brak. I co wybrać, aby wartościowo spędzić czas? Nie ukrywam, że często sprawdzam opinie o książce w internecie. To trochę jak portal filmweb - jak film / serial ma ocenę powyżej 8,0, to najczęściej skuszę się, aby go obejrzeć. Nie zawsze jest to trafna decyzja, jednak w przeważającej liczbie przypadków raczej się nie zawiodłam. W ocenie książek ufam nagrodzie Man Booker Prize (nie to, co Oscarom), i wśród nich zawsze znajdę coś dla siebie. Tak było i tym razem. "Ogród wieczornych mgieł" był nominowany do nagrody Bookera, wygrał jej malezyjską edycję. 

O Malezji nie wiem nic, może to, że Kuala Lumpur jest jej stolicą. I tyle. Dlatego też książka osadzona w Malezji wydała mi się świetną okazją do tego, aby poszerzyć swoje horyzonty. To tak jak ze "Stanem zdumienia" Ann Patchett, który rozgrywał się w amazońskiej dżungli. Malezja jest dla mnie tak samo egzotyczna. 

Nie zawiodłam się. Mamy mnóstwo opisów historii Malezji, jej fauny i flory, a sama akcja książki osadzona jest w herbacianej posiadłości Majuba. Główna bohaterka, sędzina Yun Ling Teoh, przechodzi na emeryturę. Całe swoje życie wymierzała sprawiedliwość Japończykom odpowiedzialnym za okupację Malezji. Yun Ling ma w tym swój osobisty interes - przez ponad 2 lata była więziona w obozie gdzieś w malezyjskiej dżungli. Jest jedyną osobą, która wydostała się z tego obozu. To w nim zginęła jej siostra, Yun Hong. Za to sędzina nienawidzi Japończyków. Całe życie poświęciła na czczenie pamięci siostry. Jej pamięci chce stworzyć ogród taki, o jakich mówiła jej siostra. Tradycyjny i japoński. A kto nadaje się do tego zadania najlepiej? W Yugiri, posiadłości obok Majuba, mieszka Nakamura Aritomo, były główny ogrodnik cesarza Japonii. Do tego Japończyk! Yun Ling będzie musiała zmierzyć się ze swoją przeszłością, jeśli chce współpracować z Aritomo. Ten się zgadza, i zaczyna się ich wspólna mozolna praca nad ogrodem Yugiri, dzięki czemu Yun Ling zdobędzie wiedzę niezbędną do stworzenia ogrodu dla swojej siostry. 

Rozdziały książki przeplatane są historiami z teraźniejszości, kiedy to emerytowana sędzina przybywa do Yugiri, aby zaprezentować profesorowi Tetsuji prace Aritomo, plus jej czasy wspólnej pracy z Aritomo, i jeszcze jej przeszłość, zanim przybyła do Malezji. Całość okraszona jest azjatyckimi smaczkami, jak np. wspomnienie o japońskim artyście Hokusai, autorze "Wielkiej fali w Kanagawie":
"Wielka fala w Kanagawie" Hokusai Katsushika


Artitomo słynie nie tylko z tworzenia ogrodów, ale także obrazów. Jak się okazuje, był też wziętym tatuażystą, specjalistą w tatuażach horitomo, które pokrywają bardzo duże powierzchnie ciała. I wyglądają mniej więcej tak:

Największym minusem tej, i innych obszernych książek jest to, że czytanie ich absorbuje bardzo dużo czasu (u mnie jest to ok. miesiąca), a kiedy się kończą, to bardzo długo nie mogę dojść do siebie i lekturę kolejnych książek odkładam na jakiś czas. Albo biorę się za coś stosunkowo lekkiego. I tak pewnie będzie w tym przypadku.