środa, 26 czerwca 2013

trochę reklama ...

Nie mogę przestać się zachwycać! Mam bardzo zdolną koleżankę, która robi różne śliczne przydasie, oprócz biżuterii, robi m.in. chusteczniki, puzderka, ramki... A także biżuterię dla mnie :) oto cudo, które wyszło z mojej prośby: "coś z naturalnego materiału, bransoletka i okrągłe kolczyki, może być w turkusie".  Tutaj link do posta na blogu Marty. Doszło do Martowych Rękoczynów, i oto są: 





piątek, 21 czerwca 2013

książki kucharskie

Z dzieciństwa pamiętam książkę kucharską "Kuchnia Polska", która po zdjęciu obwoluty wyglądała mniej więcej tak ------>

A w środku przepisy - na kompoty, mięsa, ciasta, a wszystko tak skomplikowane, że głowa mała. Przepisy na własne makarony, dział poświęcony przetworom... Cóż - przepyszne rzeczy, jeśli mieszka się na wsi i ma się dostęp do świeżych warzyw, zwierzątek, które hasają po łące, a obok mieszka rzeźnik. Niestety, nie jest to książka przeznaczona dla mieszczuchów gnieżdżących się w małych kawalerkach. Nie mam tak wielkiej kuchni, aby mieć spiżarnię, ani tylu sprzętów, aby zrobić przetwory. Mam za to zamrażarkę, z której chętnie korzystam. I chociaż bigos, gołąbki czy żeberka wychodzą nam pierwsza klasa, to robimy je raz na jakiś czas. Częściej robimy coś szybszego i mniej zajmującego, jak pulpety, zupy czy owoce w galaretce w ramach deseru. Ale nadchodzi weekend - i często wtedy eksperymentujemy. Od tygodnia jest upalnie, więc staramy się ograniczać używanie piekarnika do niezbędnego minimum. Ale wczorajsze żeberka były warte siedzenia w dusznej kuchni :)

Mistrzynią pieczenia (przede wszystkim własnego pieczywa i jego pochodnych) jest moja koleżanka Karolina, której bloga polecam. Cebularze jej przepisu palce lizać! Za pieczywo zabiorę się jak będzie chłodniej i nudniej, np. w zimowe wieczory.


Do napisania posta o książkach kucharskich zainspirował mnie blog Brainpickings, który na pewno już niejednokrotnie wspominałam. Maria Popova, autorka bloga, podaje przepisy słynnych artystów. Mamy więc omlet Victora Hugo, czy idealny lunch Irving Stone'a:

"I am one of those writers who, as he gets halfway through a long book, decides that there is nothing he can possibly eat that will agree with him. I start out at page 1, line 1, weighing some 170 pounds, and a quarter of a million words later, in seventh draft and ready for the printer, I have come down to 145 pounds. With particularly long books, I get so thin that there is nothing around my hips to hold up my slacks; and, during the last chapters I find it nearly impossible to write sitting down because there is no flesh left to sit on.
As a consequence I have evolved the perfect writer’s luncheon, and I have not deviated from it in thirty-five years. My sole and complete lunch consists of an American cheese sandwich on toast and a dish of tea. There are times when the monotony of this lunch is almost unbearable. However, during the last year of the writing of each book, if I attempt to substitute a tongue or beef sandwich, or even a piece of chicken, I am so distressed that I am unable to set down a line during the afternoon.
By a rough estimate, I think I have eaten ten thousand cheese sandwiches during my thirty-five years of concentrated writing. They reached their point of diminishing returns twenty-five years ago, but when one has to make a decision between dietary ennui or indigestion — what choice is there?
2 slices of white bread — dull, factory-baked, full-of-air, unadorned kind.
1 slice pasteurized American cheese — presliced too thin, to be sure no pimento mixed in, too exciting.
Toast bread, lay cheese on one slice, cover with the other. On festive, daring occasions put open face in oven for a few minutes to get holiday change." 

W innym poście Popova prezentuje też sztukę kulinarną, która bazuje na sztuce współczesnej:


Ciasto Mondrian wzorowane na obrazie Pieta Mondriana

Zupa pomidorowa wzorowana na obrazie Donalda Judda

Kanapka Marka Rothki

Jak widać, gotowanie może przybierać różne formy. Książek kucharskich jest zatrzęsienie, a ja najchętniej korzystam z przepisów internetowych. Otwieram kilka różnych, a potem je optymalizuję i wybieram średnią ze składników. Póki co, nie zawiodłam się. Uwielbiam czekoladowe muffinki, sałatkę z twarożku i łososia, zupę z kuskusem i soczewicą, czy wspomniane cebularze.

Aż zgłodniałam :)

środa, 19 czerwca 2013

Dan Wells "Fragments"

Do sięgnięcia po drugą część trylogii "Partials" nikt nie musiał mnie zmuszać. Czułam, że się nie rozczaruję. Pierwsza część, "Partials", oczarowała mnie. Najgorsze, że ostatnia, trzecia część, "Ruins", wychodzi dopiero w lutym przyszłego roku! Prawie rok muszę czekać na kontynuację przygód Kiry, Samma, Marcusa i reszty. 

"Fragments" przedstawia losy bohaterów znanych z pierwszej części, do tego dochodzą nowe postaci, które zakładam, że w "Ruins" będą ważne. Zaskakujące jest to, że bohaterowie "Fragments", którzy miałam nadzieję, że będą ważni, skoro są tak charakterystyczni i dobrze opisani, na pewno przeżyją. Nic bardziej mylnego! Cała historia i intryga wydają się być dobrze przemyślane i zaplanowane od początku do końca. Nic nie dzieje się przypadkowo. Zwroty akcji są dawkowane w regularnych odstępach czasu, co pozwala na utrzymanie tego samego poziomu zainteresowania i zaciekawienia przez cały czas trwania lektury. 

Na jednym z blogów przeczytałam, że to "powieść nie tylko dla młodzieży". Dla młodzieży to jest "Twilight", proszę nie przypisywać serii "Partials" do działu młodzieżowego! To czysty postapokaliptyk! Scena przeprawiania się przez toksyczne tereny Nebraski i Kansas - majstersztyk! Deszcz kwasowy, zmaganie się z ranami i niemocą. Żaden z bohaterów nie jest niezniszczalny ani kuloodporny. A fabuła idealnie nadaje się na serial. Kto wie, może zrealizuje go HBO? Dobra fabuła połączona z umiejętną scenografią mogłaby stworzyć serial pokroju "Gry o tron". Kto wie...?

środa, 12 czerwca 2013

Lauren Beukes "Zoo city"

Promocja "Zoo city" sprawiła, że książka ta bombardowała mnie ze wszystkich stron, zarys fabuły znałam lepiej niż niejednego klasyka. Reklama na skalę XXI wieku, dzięki czemu sięgnęłam po tę książkę, a za to nie znam nic z dorobku niedawno zmarłego Iaina Banksa, który ponoć jest sławny. I aż wstyd go nie znać. No cóż - nie znam, i jakoś się nie wstydzę. Nad zakupem "Zoo city" poważnie zastanawiałam się na Pyrkonie, gdzie zniżki na fantastykę sięgały nawet 20%. I całe szczęście, że się nie skusiłam! Książka może i zdobyła nagrodę Arthur C. Clarke Award za 2011 rok, ale mnie jednak nie urzekła.

Zinzi December mieszka w Zoo City, slumsach Johannesburga. Każdy, kto popełnił jakieś przestępstwo we "wcześniejszym życiu" zostaje obdarowany towarzyszem życia - został zanimalizowany, co oznacza, że towarzyszy mu jakieś zwierzę. W przypadku Zinzi jest to Leniwiec. Część osób otrzymuje także dar. Zinzi - do znajdowania małych przedmiotów. I z tego też się utrzymuje - szuka zaginionych kluczy, biżuterii czy książek. Wszystko zmienia się, kiedy jedna z jej klientek zostaje zamordowana, a na drodze Zinzi staje groteskowa para, zlecająca jej zadanie warte głębszego przemyślenia. W pierwszej chwili Zinzi odmawia, aby po chwili jednak przyjąć zadanie...

Książkę czytałam w oryginale, i muszę przyznać, że szło mi to dość opornie. Często musiałam skupiać się na fabule i po kilka razy czytać paragrafy. A takie czytanie to żadna przyjemność. Tak mogę czytać eseje, rozprawy i prace naukowe, a nie fantastykę (nie licząc oczywiście "Lodu" Dukaja). Książkę Beukes ratują "smaczki", np. w postaci rozdziału, który jest scenariuszem filmowym. Cudo, perełka! Takie perełki sprawiają, że Johannesburg Beukes tętni życiem, a każda z postaci opisana jest niezwykle plastycznie. Wierzę, że jeszcze kiedyś sięgnę po polskie tłumaczenie. Moim zdaniem jest to książka, do której trzeba "dojrzeć". Mam wrażenie, że za kilka lat z przyjemnością ją przeczytam i będę głowić się nad tym, jak w 2013 roku mogłam wystawić jej tak negatywną opinię. Ale póki co - mamy rok 2013, a moja opinia jaka jest, każdy widzi ;)

sobota, 1 czerwca 2013

Anderw Westoll "Szympany z azylu Fauna. O przetrwaniu i woli życia"

Książka jest znaleźna. Od początku wiedziałam, że po jej przeczytaniu poślę ją w świat. A teraz nie dość, że poślę ją w świat, to z czystym sumieniem mogę polecić ją wszystkim, którzy być może natrafią na nią na swojej drodze. To kolejna książka, która dostała nagrodę - w 2012 roku Westoll został nagrodzony za nią nagrodą Charlesa Taylora, za reportaż. Jednak książki nagradzane w konkursach mają coś w sobie. Muszę chyba częściej śledzić takie wydarzenia :)

Westoll opisuje swój kilkutygodniowy pobyt na farmie Glorii Grow i jej partnera, Richarda. Prowadzą oni azyl dla zwierząt, które przechodzą na emeryturę. Mają konie, łabędzie, świnki i... szympansy, dla których zbudowali osobny dom. Cała książka poświęcona jest  właśnie szympansom, ich historii, związkach i powiązaniach z ludźmi. Jest opis pierwszego spotkania, nawiązywania więzi, pierwszych dobrych i złych wydarzeń na farmie. 

"Z niekompletnej dokumentacji medycznej wynika, że Tom przez ponad trzydzieści lat przeszedł co najmniej 63 biopsje wątroby, szpiku i węzłów chłonnych, został zarażony wirusem HIV i wirusem zapalenia wątroby, a przytomności pozbawiono go 369 razy.
Nie lepiej wyglądają karty medyczne Regisa, cukrzyka, który nie chce przyjmować insuliny, Sue Ellen, której w młodości młotkiem wybito zęby, i Chance, która pierwsze 5 lat życia spędziła w kompletnej izolacji. Wszystkie szympansy łączy to, że mają poważne zaburzenia psychiczne. I to, że znalazły schronienie na farmie Glorii Grow."
Kiedy pierwszy raz przeczytałam opis na okładce wstrzymałam oddech. Nie wiedziałam aż do ostatniego zdania, że Tom, Regis, Sue Ellen i Chance to szympansy. Gdyby wyciąć zdanie świadczące o tym, że  to wszystko przeszły szympansy - bylibyśmy wstrząśnięci. 

Trzynaście szympansów na farmie Glorii prowadzi zwykłe życie - bawią się, nawiązują kontakty towarzyskie, jedzą muffinki i spaghetti, piją gorącą herbatę. Razem z Andrew poznajemy poszczególne szympansy, ich nawyki i preferencje. Nie będę zagłębiać się w fabułę - do tego polecam przeczytać książkę. Wolę napisać o tym, na co książka otworzyła mi oczy. Poznałam Jane Goodall, która dokonała przełomowych odkryć dotyczących szympansów. To ona pierwsza dotknęła szympansa - Davida Greybearda, który pokazał jej, jak z gałązki obrywa liście, a potem używa jej do wyławiania termitów. Zrobił sobie narzędzie - założenie to było wcześniej przypisywane tylko ludziom. Tutaj link do wykładu Goodall na Tedzie.

Szympansy są wdzięcznymi istotami, ufnymi i przyjacielskimi, kiedy już nawiążą kontakt. Niestety czarny PR w USA zrobił Travis, który zaatakował przyjaciółkę swojej właścicielki, obgryzając jej obydwie dłonie, nos, dolną szczękę, wargi i powieki. Chirurdzy po operacji musieli być poddawani psychoterapii. Szympansy z azylu Fauna też mają za sobą ciężkie przeżycia, a ich reakcje bywają często nieprzewidywalne. 

Wbrew temu co prezentuję powyżej, szympansy z azylu są dobrymi istotami, zniszczonymi przez lata badań i życia w izolacji. Dopiero na starość - chociaż są za kratkami - są wolne.

Siergiej Minajew "DuchLess: opowieść o nieprawdziwym człowieku"

 Wystarczyło wziąć 1 dzień urlopu - i tak oto można byczyć się przez 4 dni pod rząd. A jako że pogoda nie dopisuje i nici z wyjazdu pod namiot - czytam, czytam, i czytam. Jako pierwsze zaczęłam "Duchlessa", gorąco polecanego mi przez siostrę. "Dziwne to to, weź przeczytaj i powiedz, co o tym sądzisz". Już okładka informuje mnie, że w Rosji książka sprzedała się w półmilionowym nakładzie, co było fenomenem. A opowieść jest skierowana do trzydziestolatków pracujących w korporacjach, którzy "z hukiem weszli w życie i wspaniale je przegrali".

Głównym bohaterem jest manager dużego oddziału moskiewskiej korporacji. Czas spędza na unikaniu pracy i wyręczaniu się innymi, na ciągłym imprezowaniu i "lansowaniu się" w nowych klubach. Ma pieniądze, dzięki czemu codzienne wyjścia do klubów i zdobywanie serc kobiet poprzez portfel nie są dla niego wyrzeczeniem. Narkotyki, alkohol... historia przypomina mi 10 lat starszych bohaterów "Skinsów". Wiem, co jest fenomenem tej książki. Bohater Minajewa w brutalny sposób odziera współczesny świat z obłudy i zakłamania, ciskając bolesną prawdą na prawo i lewo. Polityka, luksusowe życie - zawsze jest pierwszym, który wygarnie prawdę, o której każdy wie, ale konformistycznie woli jej głośno nie wypowiadać. To bunt przeciwko tzw. "lemingom", modnych u nas w ostatnich czasach. Tutaj fragment z rozmowy w super-extra-mega-modnym moskiewskim klubie:
 "Rozpoczyna się rozmowa o wszystkich tych tępych bydlakach, którzy zupełnie nie rozumieją, co oglądają, o ludziach zafascynowanych markami i tak dalej. Wprowadzam mój ulubiony temat o tym, że czeka nas światowa dyktatura multinarodowych korporacji. Saszka odpowiada w upojeniu, że czyta książkę Naomi Klein "No logo" (z satysfakcją odnotowuję w myślach, że przeczytałem ją rok temu i słucham dalej z poczuciem intelektualnej wyższości) i że perspektywa życia w świecie Barbie jest bardzo realna przez całe to bydło, które gotowe jest zabijać się wzajemnie z powodu nowego krawata. (Czy trzeba dodawać, że przy tym wszystkim mam na sobie zarąbisty garnitur od Paula Smitha, a on - jakiś superposzarpany, dżinsowy i modne adidasy Dries Van Noten?)" (s. 120)
Mamy tu sporo rozdziałów poświęconych pracy i delegacji do Sankt Petersburga, oraz o imprezowaniu. Nie wiem czy takie są realia pracy w korporacji, ale tutaj główny bohater wyręcza się innymi, kombinuje, wchodzi w układy i wyświadcza przysługi. Cały czas jest czujny, oczekuje ciosu i zdrady nawet z rąk przyjaciół. 
 "Tak w ogóle szczury to bardzo agresywne stworzenia, które napędzane ciągłym uczuciem głodu, nie znają żadnych barier. Szczur jest zdolny pożreć podobnego sobie bez mrugnięcia okiem. Właśnie to wykorzystują ludzie zwalczający gryzonie, którzy rozsypują trutkę w piwnicach, licząc na to, że po jej zjedzeniu szczur wejdzie jeszcze głębiej, tam gdzie mieszka jego sfora. Żeby, umierając, trafić pod ostre zęby swoich pobratymców i tym samym uśmiercić tą trucizną całe stado. (..) pomyślałem, że my wszyscy - młodzi i agresywni przedstawiciele moskiewskiego społeczeństwa - przypominamy szczury, które pożerają się nawzajem. Jako że wszystkich nas dawno już nakarmiono trutkami cynizmu, wulgarności i mizantropii nagromadzonymi w naszych organizmach w tak krótkim przecież życiu, wszyscy w końcu wyginiemy, pożerając się nawzajem." (s. 332-333)
Jego Moskwa pełna jest modnych klubów i restauracji oraz ludzi, którzy za wszelką cenę choć przez jeden wieczór chcą zasmakować luksusu zabawy w stolicy. Młode dziewczyny szukające sponsorów, mężczyźni starsi i młodsi, oligarchowie i studenci - każdy szuka okazji do nawiązania nowej znajomości i wyciągnięcia z niej jak największych korzyści. Układy i znajomości - to się liczy. Przyjaźń w tym świecie nie istnieje.

Powieść skierowana jest do 30-latków, ale sama z ciekawością ją przeczytałam. Dużo wstawek poświęconych jest kulturze wysokiej, jak i niskiej. Są wiecznie przeplatające się cytaty z "Onegina" Puszkina, jest i Sołżenicyn. Do tego okraszone tekstami z gazet i piosenek. Na szczęście tekst piosenki pochodzi z The Smiths.


Jest też troszkę o miejscach w Moskwie, i chociaż w większości są to kluby, są też i dzielnice. Również moim pierwszym skojarzeniem na "Patriarsze Prudy" byłoby "Mistrz i Małgorzata. 
"Patriarsze Prudy to jakiś fort pomyślany przez anioła stróża Moskwy po to, by jej mieszkańcy mogli się schronić w jego murach. W czasach, kiedy miasto beznadziejnie się zmienia, traci swoją patriarchalność, suwerenność, swój wyjątkowy dialekt z "piekarenkami" i "sieniami" naszych babć, wypchniętych przez masę nowo przybyłych, którzy mówią turecko-ukraińską mieszkanką językową pełną amerykanizmów i złodziejskiej grypsery. To miejsce daje ci możliwość wyjścia z trybu psa goniącego zawieszoną na wędce kość i przeobrażenia się w ludzką postać. Przeanalizowania swoich myśli i opinii. Oczywiście, jeśli nie straciłeś jeszcze umiejętności myślenia w epoce szybkiego Internetu i świata bez granic.
Nie jest wykluczone, że obywatel Bułhakow, kiedy nawędrował się po Moskwie, gdzie miał do czynienia z prototypami Bosego i Lichodiejewa, z członkami MASSOLIT-u, nasycił się ich energią utkaną z zawiści, łapówkarstwa, karierowiczostwa i obłudy, krył się za murami tego fortu i przyrządzał odtrutkę na podłość otaczającej go rzeczywistości z morfiny wymieszanej pół na pół z własnym talentem. To nie przypadek, że właśnie tutaj, na Patriarszych, pojawia się Woland. Książę, od którego każdy dostał to, na co zasłużył." (s. 86-87)
Nie wiem co myśleć o tej książce. To jak z "No logo" i tym, że na facebooku lubię strony z permakulturą i "Grow food not lawns", chociaż nie mam ogrodu, a jedynie zioła w doniczkach na parapecie. Nie będę chwalić - bo obrywa się wszystkim z zachodniego świata (do którego zaliczam też Polskę). Rewolucji nie ma - Minajew głośno mówi to, co my spychamy w najdalsze zakamarki umysłu. Na światło dzienne wyciąga brudy, o których my wolelibyśmy zapomnieć. Autor pewnie miał coś na myśli, niestety tak jak Sheldon z "The big bang theory", który nie potrafi odczytać sarkazmu, tak też ja słaba jestem w odczytywaniu metafor. To jak balet "Zniewolony umysł", w którym ja widzę więzienie i ładne ruchy tancerzy, a moja koleżanka doszukuje się głębszych znaczeń. Minajew podaje kawę na ławę. Prawy sierpowy i nokaut dla tych, którzy nie za często wychodzą poza ramy codzienności.