piątek, 26 lipca 2013

Ann Patchett "State of wonder"

Ann Patchett - jej "Bel Canto" podbiło moje serce. Dlatego też bez oporu sięgnęłam po "State of wonder" (Stan zdumienia). I to był strzał w dziesiątkę! Nie jest to lekka lektura, ale na pewno wakacyjna. Tak jak poprzedniej książki, tak i tej akcja rozgrywa się w Ameryce Południowej, tym razem w Brazylii, nad Amazonką. W gorące wieczory komary gryzły mnie tak samo mocno jak Marinę, która była w Manaus, brazylijskim miasteczku. Fabuła bardzo przypomina mi "Jądro ciemności" Josepha Conrada. Główny narrator, tutaj Marina, niczym Marlowe, dostaje zdanie znalezienia lekko zbzikowanej doktor Swenson, która prowadzi badania w głębi amazońskiej dżungli. Krąży o niej tyle opowieści, co o Kurtzu z głębi Konga. 

Ale wracając do Mariny - wprost z Minneapolis, z miejskiej dżungli, zostaje wysłana przez firmę farmaceutyczną w której pracuje do Amazonii. Jej zadaniem jest sprawdzenie, na jakim etapie zaawansowania są badania Doktor Swenson, oraz dowiedzenie się, w jaki sposób zginął jej kolega z pracy, Anders. Na swojej drodze Marina natyka się na mnóstwo problemów: musi rozwiązać problem swojego związku z szefem, ukoić i pocieszyć żonę zmarłego kolegi, przekonać szalonych lokatorów z Manaus aby zabrali ją do Doktor Swenson, do plemienia Lakashi, którym się zajmuje. A co się stanie, kiedy Marina już tam dotrze? Okaże się, że problemy tylko się piętrzą, nic nie jest takie, jakie się wydawało w Minneapolis. Będzie musiała zmierzyć się z najgorszymi fobiami, jakie dręczyły ją od lat. Co odkryje w amazońskiej dżungli? Pani doktor okaże się bardziej zaawansowana w badaniach, niż mogłoby się wydawać. Zakończenie? Jak zawsze otwarte, mogę tylko spekulować, jak potoczyły się dalsze losy bohaterów. Skąd Patchett czerpie pomysły na książki? Nie mam pojęcia, ale niech nie przestaje pisać! Właśnie zyskała kolejną gorliwą fankę jej twórczości. 

czwartek, 25 lipca 2013

Wcześniej zaczytywałam się "Wprost", co było prostą drogą do tego, abym szukała dalej idealnego tygodnika do czytania w autobusie. Ewoluowałam, i od stycznia jestem stała czytelniczką "Przekroju". Już w zeszłym numerze był artykuł o książkach, teraz temat pojawia się po raz kolejny. Jak tylko znajdę wcześniejszy numer, na pewno też przeskanuję artykuł (co wydaje mi się w sumie nielegalne... ale czego się nie robi dla książek! Ah, życie na krawędzi, ta adrenalina). 

Kwestia jest prosta - jak zarobić na czytelnikach książek, i tych papierowych, i tych elektronicznych? U nas rynek e-booków jest jeszcze w powijakach, chętniej ściągamy książki z internetu lub kupujemy je na amazonie. W moim przypadku jest to kwestia ceny, mam taką polską cechę namacalnego posiadania - jeśli książka elektroniczna jest w tej samej cenie co papierowa, to kupię tę papierową - którą fizycznie dostanę. Po przeczytaniu odstawię ją na półkę i będę miała namacalny dowód na to, na co wydałam moje 30-40 złotych. Oczywiście jak ze wszystkimi książkami, tak i istnieją wyprzedaże książek elektronicznych. W najbliższym czasie zamierzam z nich skorzystać, póki co - nie mam na ich temat opinii.

Wracając do artykułu z "Przekroju": Amazon monopolizuje rynek książek elektronicznych? Nie dajmy się! I tak oto na rynek wkracza Apple oraz mniejsze firmy, które stoją za Jobsem murem. Wyrywają część klientów z łapek Amazona tylko po to, aby zostać oskarżonymi o pomówienia i lobbowanie rynku. I komu dostaje się po łapkach? O tym w artykule. Miłej lektury! 



środa, 24 lipca 2013

Kate Mosse "Grobowiec"


Z twórczością Kate Mosse zetknęłam się rok temu w Bydgoszczy, kiedy z nudów krążyłam między półkami okolicznej biblioteki. Wtedy w moje ręce wpadł "Labirynt", za który Mosse została uhonorowana nagrodą British Book Award. Zakochałam się w książce, jej bohaterach i jej historii. Zazdrościłam Mosse pomysłu, gdybym miała kiedyś napisać książkę, to chciałabym, aby dorównywała twórczości własnie tej autorki. 

Kiedy tylko ujrzałam charakterystyczną okładkę z nazwiskiem autorki "Labiryntu", wiedziałam, że muszę ją kupić. Nie rozczarowała mnie - chociaż dość opasłe tomiszcze w grubej oprawie nie było zbyt poręczne, codziennie jeździło ze mną autobusem do pracy. Poranna kawa i kilka stron powieści stały się moim porannym rytuałem. Aż do dzisiaj, z żalem zamykałam książkę po przeczytaniu ostatniej strony. 

Zarzucić Mosse można odcinanie kuponów od "Labiryntu", jako że stworzyła idealny przepis na książkę, który się sprawdził. Przeszłość miesza się z teraźniejszością, bohaterka współczesna jest kobietą honorową, w "niezrozumiały sposób" czuje się przywiązana do swojego alter ego z przeszłości, młodej, silnej kobiety, która przed tragiczną śmiercią zostawia dla niej wskazówki. Pojawia się kilku bohaterów znanych już z "Labiryntu": Audric Baillard, Sajhe, Shelagh o'Donnell, a wspomniana jest Alice, główna bohaterka pierwszej powieści Mosse. Kate Mosse do perfekcji opanowała zdolność pisania zajmujących historii i przejść między rozdziałami. Doskonały warsztat ma w jej przypadku ogromne znaczenie.

Kate Mosse to nie tylko pisarka, to także prezenterka BBC4, była dyrektorka angielskiego teatru, a także współzałożycielka prestiżowej nagrody Orange Prize for Fiction.

A tutaj trailer do ekranizacji "Labiryntu":


poniedziałek, 15 lipca 2013

Tomasz Bochiński, Agnieszka Chodkowska-Gyurics "Pan Whicher w Warszawie"

Ostatnie dwa tygodnie były bardzo słoneczne, przez co po pracy zdarzało mi się pędzić do domu, jeść obiad, wsiadać na rower i jechać nad jezioro. Słońce, koc, czereśnie - i oczywiście książka. Ostatnio w moje ręce wpadł kryminał polskich autorów zainspirowanych historią. Skrupulatnie sprawdzili to, jak wyglądała Warszawa w roku 1862. Układy ulic, ich nawierzchnia, hotele, kluby i postaci. Chylę czoła przed tak żmudną pracą. 

Bohaterem książki jest Jonatham Whicher, angielski detektyw, który jest postacią historyczną i w tym roku rzeczywiście przebywał w Polsce. Jego zadaniem było stworzenie wydziału detektywistycznego w warszawskiej policji, co dało autorom pretekst do wplątania Whichera w zagadkowe morderstwa w naszej stolicy. Whicher szerzej znany jest z książki Kate Summerscale "The suspicions of Mr. Whicher". Summerscale zebrała dokumenty na temat głośnego morderstwa dziecka w domu arystokratów z Road Hill. Książka ma charakter dokumentu-dziennika, który z detalami opisuje wydarzenia po przyjeździe Whichera na angielską prowincję. Whicherowi udaje się rozwiązać zagadkę "kto zabił", jednak koneksje wysoko urodzonego mordercy nie pozwalają mu na całkowite zamknięcie sprawcy. Można nawet powiedzieć, że prawda, którą odkrył Whicher (a także publiczne pranie brudów arystokratycznej rodziny, do którego się przyczynił) wcale nie przełożyła się na jego prestiż i uznanie w detektywistycznym świecie. 

A teraz Whicher przybywa do Warszawy i zostaje przydzielony do pracy razem z Mikołajem Czernyszewskim, rosyjskim detektywem. Ich zadaniem jest ustalenie, kto zabija polaków. Zabija, i masakruje ich ciała, co uniemożliwia identyfikację. Zwroty akcji przenoszą nas z domów arystokracji do fabryk, hoteli, magazynów, a nawet do domu wróżki, u której Whicher odbywa seans. Whicher bierze na siebie jeszcze jedno, dodatkowe zadanie, kiedy ginie żona wysoko postawionego hrabiego, a na jaw wychodzi zaginięcie jego córki. Whicher za punkt honoru stawia sobie nie tylko znalezienie mordercy hrabiny, ale także ustalenia tego, co stało się z jej córką. Uciekła z kochankiem do Ameryki, kryje się w Paryżu, a może zginęła, tak jak jej matka? Domysłom nie ma końca. 

Ciekawym aspektem książki są opisy politycznych spotkań "czerwonych" i "białych", dwóch frakcji politycznych. Akcja toczy się w przededniu powstania styczniowego, a uczestnicy tych politycznych spotkań są postaciami historycznymi. Niestety natłok postaci sprawił, że nie byłam do końca pewna świadkiem którego spotkania jestem - białych, czy czerwonych..? Ten wątek polityczny szybko przebiegałam wzrokiem i wracałam do części kryminalnej książki. 

Moimi ulubionymi epokami są właśnie epoka wiktoriańska (czyli druga połowa XIX wieku), w czasie której żył Jonatham Whicher, oraz epoka edwardiańska, czyli początek XX wieku obejmujący czasy panowania syna królowej Wiktorii. O tyle o ile książka Bochińskiego i Chodkowskiej pełna jest smaczków ukazujących epokę wiktoriańską, o tyle sama fabuła pozostawia wiele do życzenia.Mnogość postaci, które nie są wyraziste, tempo akcji, polityczne zagrywki - nie do końca się w tym orientowałam. 

Po książkę sięgnęłam po obejrzeniu sześcioodcinkowego dokumentu BBC "Victorian Farm", w czasie którego 3 osoby przez okrągły rok żyły na farmie stylizowanej na wiktoriańską. Gotowanie, pranie, karmienie zwierząt, obsługa wiktoriańskich maszyn - to tylko niektóre z obowiązków, przed którymi musieli stanąć bohaterowie - trójka historyków i pasjonatów. 

Po tej serii nakręcone zostały jeszcze "Edwardian Farm" oraz "War time farm". A także moje ulubione "Victorian Pharmacy".

Jedną z fascynatek okresem wiktoriańskim jest Ruth Goodman, bohaterka wszystkich wymienionych serii. Zastanawiałam się, jak po roku spędzonym na wiktoriańskiej farmie mogła wrócić do "normalnego" życia. Znalazłam na to odpowiedź - od tamtej pory kręci dalsze części "farm", przestała też używać detergentów i jeść przetworzoną żywność. Mi nastrój "naturalnych wyrobów" udzielił się po 6 godzinnych odcinkach, nie dziw więc, że Goodman udzielił się po roku mieszkania na takiej farmie. Serie BBC oczywiście polecam!

wtorek, 2 lipca 2013

tuzy fantastyki

Przechodzę ostatnio kryzys czytelniczy. Jest tyle książek, za które chciałabym się zabrać, że z tego wszystkiego zaczęłam czytać kilka na raz, i nie mogę niczego doczytać do końca. Zniechęcam się po kilku stronach lub rozdziałach. A to wszystko przez to, że książki za które się ostatnio biorę to epickie serie fantastyczne składające się najczęściej z kilku grubaśnych tomów. I tak jak niegdyś taki "Władca pierścieni" sprawiał mi przyjemność i czytałam go jednym tchem, tak teraz, zapewne z braku czasu na czytanie, tracę wątki, gubię się i łatwo rozpraszam. Co prawda przeczytałam 2 pierwsze tomy "Hyperiona" Dana Simmonsa, 1 tom "Diuny" Franka Herberta, ale już ciężko jest mi zabrać się za kolejne części. Jak wczoraj oglądałam 1 odcinek finalnej serii "Dextera", to już miałam problem w połapaniu się w wątkach. A na jesień wychodzą jeszcze nowe "Haven" i "Sherlock". Ale wracając do książek...


Miałam pomysł na to, aby zabrać się za "Baroque Cycle" Neala Stephensona. Bardzo ciekawy wydaje się pomysł na alternatywną XVIII wieczną historię, gdzie postaciami są m.in. Newton, Leibniz czy Ludwik XIV. Serię mam na czytniku, przeczytałam pierwszych kilka stron. Nie ukrywam, że mam ambicję ją przeczytać. Ale chyba jeszcze nie teraz :)


A teraz coś o serii, którą przeczytałam dawno dawno temu, a teraz wypożyczyłam ją z biblioteki mojemu nażeczonemu, który skończył czytać serię "Malowanego człowieka" Bretta. Tad Williams i jego seria "Pamięć, Smutek i Cierń" umiliły mi niejeden zimowy wieczór, kiedy miałam uczyć się do sesji. 4 tomy serii to ciągle mało :)

A tutaj jeszcze 10 tomowa seria "Malazańskiej księgi poległych" Stevena Eriksona. 


Na koniec jeszcze nasza rodzima seria "Pana Lodowego Ogrodu" Grzędowicza:


Podsumowując: wszystko by się chciało przeczytać, tylko czasu brak!