piątek, 22 lutego 2013

Simon Beckett "Zapisane w kościach"

Druga książka Simona Becketta, "Zapisane w kościach", od razu skojarzyła mi się z "Dziesięcioma murzynkami" Agaty Christie - to taka bardziej współczesna wersja utknięcia na małej wyspie podczas sztormu, kiedy na wyspie grasuje morderca. I znowu od początku wiem, kto nim jest, i tym razem ani na chwilę nie wątpię w swoje przeczucie. 

David Hunter jedzie na Hebrydy, małą szkocką wysepkę, aby zbadać spalone zwłoki. Jeśli udowodni, że to było morderstwo - na wyspę wysłana zostanie grupa śledczych. Ale nawet kiedy Hunterowi udaje się znaleźć niezbity dowód na to, że na wyspie miało miejsce morderstwo - rozpętał się sztorm i nie ma żadnego kontaktu ze stałym lądem. Hunter - do spółki z emerytowanym policjantem i śledczym ze Szkocji - miotają się i depczą po piętach prawdziwemu mordercy. Największą frajdą jest typowanie, kto umrze następny. I o ile morderca jest pewnikiem, o tyle jego ofiary czasem mnie zaskakiwały. Hunterowi oczywiście udaje rozwiązać się sprawę morderstw, wraca do Anglii, i w kolejnej książce, "Szept zmarłych", jest już w Tennessee, na Trupiej Farmie. Beckett skacze z konwencji w konwencję - zaczął od małego miasteczka, przez odciętą od świata wyspę, do wyjazdu do USA. Trzeba przyznać Beckettowi, że trzyma dobry, równy poziom.

środa, 13 lutego 2013

IV Warszawskie Targi Książki

Przez przypadek dowiedziałam się, że od 16 do 19 maja na warszawskim Stadionie Narodowym odbędą się IV Warszawskie Targi Książki. Nigdy na takich targach nie byłam, ale na te postaram się wybrać. Nie mam żadnego odnośnika ani wizji, jak takie targi wyglądają. Zakładam, że wyjdę obładowana nowościami kupionymi za bezcen. Co więcej - dowiedziałam się, że można będzie wziąć udział w dyskusji ze znanymi pisarzami. Muszę przyznać, że moje doświadczenie w "tych sprawach" ogranicza się jedynie do pyrkonowej prelekcji Anny Brzezińskiej o jej nowej książce. Nie czytałam absolutnie żadnej z z jej publikacji, a widownia składała się z jej wytrawnych fanów, którzy zadawali celne pytania. Ja na koniec pogratulowałam jej feministycznego podejścia i obiecałam, że coś jej przeczytam. Zażenowana uciekłam, i dalej nie mam pojęcia, o czym są książki Brzezińskiej.

Wracając do targów - czytelnicy mogli zgłaszać propozycje pisarzy, z którymi chcieliby się spotkać. Spośród ich propozycji organizatorzy wybrali 15 nazwisk, a następnie na 1 z nich można zagłosować do 17 lutego bodajże, a organizatorzy będą zabiegać o udział tych, którzy uzyskają najwyższy wynik. Muszę przyznać, że z ciekawością przeglądałam listę nazwisk. Jacek Dehnel, Jodi Picoult, Olga Tokarczuk... mój kursor zawisł nad nimi na setne sekundy, aby wreszcie opaść na ... Stephena Kinga! Chętniej zobaczyłabym Tokarczuk, ale zagłosowałam na Kinga. Ciekawi mnie, czy udałoby się go zaprosić do Warszawy...? Zobaczymy. Na pewno z uwaga będę śledzić wyniki i to, co z nich wyjdzie.

Simon Beckett "Chemia śmierci"

 Muszę przyznać, że ostatnio czytam i publikuję w tempie ekspresowym. "Chemię śmierci" skończyłam czytać 5 minut temu i już o niej piszę. Chyba nie chcę, aby jakieś wrażenie uleciało mi z głowy. I najczęściej książkę "dzień po" opisuję mniej entuzjastycznie.

Książkę poleciła mi koleżanka z pracy, delikatna blondynka, która mdleje na widok krwi i na samą myśl o niej. O dziwo thrillery medyczne pochłania tonami, bez skrzywienia. Przeczytałam, że Simon Beckett do tej pory opublikował 4 książki, z których "Chemia śmierci" jest pierwszą - dlatego logiczne jest, że została pierwszą, po którą sięgnęłam. Poznajemy Davida Huntera, lekarza, który zaczyna pracę w maleńkim miasteczku. Początkowo przyjmuje posadę na pół roku, w ramach zastępstwa. Oczywiście zostaje na kilka lat. Dręczony koszmarami z przeszłości, prowadzi praktykę lekarską i nikomu nie zdradza, że jest/był jednym z najlepszych na świecie antropologów sądowych (taki Grisom z CSI: Las Vegas). I chociaż nie chce do tego wracać, wydarzenia na prowincji zmuszają go do tego. Wspomina, gdzie był i jakie sprawy rozwiązywał. To nie byle co. Ale zostawił to - i przyjechał do małego miasteczka leczyć grzybice i migreny. 

Trochę kryminałów pochłonęłam już w swoim życiu, i muszę przyznać, że ten jest do bólu schematyczny. Bohater z przeszłością, odludek, zaczyna brać udział w działaniach policji. Giną kobiety, ale dopiero kiedy ma zginąć ta, która pozwala mu zapomnieć o przeszłości - przypomina sobie o pewnym istotnym szczególe, który wcześniej mu umykał. Rzuca fałszywe oskarżenie i już już, prawie koniec, i kiedy czeka na telefon z policji o przebiegu akcji, dla zabicia czasu jedzie z wizytą lekarską do pacjenta i odkrywa prawdę...

Muszę przyznać, że wysunęłam oskarżenia już po kilkunastu stronach książki. W połowie byłam jeszcze ich pewna, pod koniec zaczęłam w nie wątpić. Ale jednak miałam nosa - odkryłam, kto stoi za makabrycznymi ekscesami. Książka może nie zaskakuje, ale czyta się ją do końca, chcąc poznać motywy i dalsze losy Huntera. Wyjedzie, czy zostanie? Czy jego nowa miłość przetrwa? Oczywiście jest i happy end, ale musiał być - czeka mnie lektura kolejnych 3 książek Becketta.

wtorek, 12 lutego 2013

Terry Pratchett "Niewidoczni akademicy"

Kolejna książka ze "Świata Dyslu" Pratchetta, jednak z wielu o magach z Niewidocznego Uniwersytetu. Muszę przyznać, że jednak dalej pozostaję wierna serii o Straży Miejskiej i jej komendantowi, Samowi Vimesowi. Ile można czytać o tym, ile magowie potrafią zjeść, i dlaczego bibliotekarz stał się orangutanem, a każdy, kto chce korzystać z biblioteki, musi poznać kilkaset znaczeń słowa "uuuk"?

Tym razem magowie odkrywają piłkę nożną - football, jaki teraz znamy. Wcześniej mieszkańcy Ankh-Morpork brali udział w meczach piłkarskich, ale nie były one raczej tym, co znamy. Były niesprawiedliwe, publiczność, a nie zdolności przesądzały o wygranej. Niemniej zasady zostają zmieniony, a "Akademicy" zaczynają trenować pod czujnym okiem pana Nutta, ściekacza świec (czyli kogoś, kto robi świece). Pomagają mu Trevor Likely, współpracownik, a także syn znanego piłkarza, Glenda Sugarbean, gospodyni Uniwersytetu, która specjalizuje się w zapiekankach, oraz Juliet, posługaczka, która zostaje modelką i celebrytką. Mieszkańcy Świata Dysku praktycznie w każdej książce wprowadzają jakieś innowacje, które dla nas są oczywistością. Tutaj mamy piłkę nożną i pokazy mody. Żadna z tych dwóch opcji nie jest dla mnie specjalnie fascynująca, i pewnie dlatego "Niewidocznych Akademików" męczyłam przez miesiąc. Nie jest to moja ulubiona książka Pratchetta. Ale wiem, że i tak sięgnę po kolejne. Świat Dysku ma jeszcze wiele do odkrycia.

Daphne du Maurier "Rebeka"

"Last night I dreamt I went to Manderley again"... takie zdanie rozpoczyna książkę du Maurier. Jaka jest szansa na to, że kolejna książka, po którą sięgnę, będzie nawiązywać do "Rebeki"? I jaka to jest szansa, że Manderley i jej mieszkańcy z lat 30-tych XX wieku zostaną przywołani w powieści Stephena Kinga "Worek kości"? Myślałam, że żadna. A jednak. King bazuje strach swojego bohatera Mike'a Noonana na strachu głównej bohaterki przed panią Danvers, gospodyni Manderley. 

Wracając jednak do "Rebeki" - o dziwo, tytułowa Rebeka jest tylko wspomnieniem, które rzutuje na całą powieść. To zmarła żona Maxima de Wintera, właściciela posiadłości Menderley, który po roku nieobecności wraca ze swoją drugą żoną, nową panią de Winter. I to z perspektywy drugiej żony, razem z nią, odkrywamy prawdę o Rebece. O tym, jaką panią była, co robiła, jakie pokoje urządzała, jakie miała hobby, jakie bale organizowała i kogo znała. Każdy, kto ją znał, wypowiada się o niej niezwykle pozytywnie. Co tu dużo mówić - być kolejną żoną, kiedy pierwsza zginęła i na zawsze w pamięci zostanie jako młoda, idealna Rebeka, to nie jest łatwa sprawa. Rebeka utonęła - trochę jak Edna w "The Awakening" Kate Chopin. 

Zakończenie i prawda o Rebece są zaskakujące - już dawno w książce nie było takiego zwrotu o 180 stopni. Książka może i mało aktualna - napisana w 1938 roku - ale mimo wszystko dobrze czyta się taki romans. Nie można odnieść go do dzisiejszych czasów, co jednak wcale nie odbiera przyjemności lektury i nie umniejsza zaskakującym odkryciom. 

poniedziałek, 4 lutego 2013

Francis Scott Fitzgerald "Wielki Gatsby"

O Scottcie Fitzgeraldzie myślałam od chwili, gdy zobaczyłam do w filmie Woodiego Allena "O północy w Paryżu". Ze słyszenia wiem, że razem ze swoją żoną, Zeldą, Scott wiódł intensywne życie towarzyskie. W planach mam przeczytanie jakiejś jego biografii - ale na początek dałam szansę jego największemu dziełu - Wielkiemu Gatsbiemu. Co więcej, zauważyłam, że bardzo często czytam książki, a potem oglądam ich ekranizację. Zapewne tak będzie i w tym przypadku. W maju do kin wchodzi "Wielki Gatsby" z Leonadrem DiCaprio w tytułowej roli.Carey Mulligan powinna być idealna w roli Daisy, wyobrażam ja sobie tak jak w filmie "Drive" - delikatna, wrażliwa i niepewna siebie. Ale o filmie dopiero w maju - czas na książkę.

Muszę przyznać, że nie wiedziałam za bardzo kim był Gatsby, w sumie to wyobrażałam go sobie jako drugiego Ala Capone, a książka opływać będzie w sceny strzelanin i hazardu. Nic podobnego! "Wielki Gatsby" to książka o miłości - miłości za wszelką cenę. Co więcej, książka nie jest zbyt gruba, i udało mi się ją pochłonąć w 1 wieczór. Wszystkie wydarzenia poznajemy z perspektywy młodego maklera, Nika Carrawaya, sąsiada Gatsbiego, który przez wakacje bierze udział w jego imprezach, uważnie obserwując organizatora. Można powiedzieć, że tworzy się między nimi wątła nić przyjaźni, której nie zerwą nawet finalne wydarzenia. Nick jest przyjacielem ze studiów Toma, i kuzynem jego żony, Daisy. Na początku książki poznajemy losy tego młodego małżeństwa, wiemy, ze mają małą córeczkę, a Tom ma romans. Daisy jest nieszczęśliwa, wspiera ją przyjaciółka, Jordan. 

Podczas swoich imprez Jay Gatsby z nikim się nie spoufala, nie pije, nie podrywa kobiet. Krążą o nim różnorakie plotki:  że skończył Oksford, że kogoś zabił, że jest przemytnikiem alkoholu (pamiętajmy, że akcja toczy się w czasach prohibicji). Gatsby stara się zbliżyć do Daisy, a ta jest mu przychylna. Intryga się zacieśnia, a ciąg niefortunnych wypadków prowadzi do śmierci jednego z bohaterów. 

Fitzgerald podkreśla przede wszystkim uczucia swoich bohaterów, ich negatywne cechy i złe strony. Jeśli są opisy - to są to najczęściej opisy uczuć. Książka nie jest zbyt długa - zastanawiam się, jaki będzie film...

sobota, 2 lutego 2013

John Berendt "Północ w ogrodzie dobra i zła"

Powoli zaczynam kończyć czytać wszystkie ponapoczynane książki. Jedną z nich jest książka Johna Berebdta "Północ w ogrodzie dobra i zła". Z tego co pamiętam, już kiedyś po nią sięgnęłam, ale nie pamiętam co sprawiło, że po przeczytaniu pierwszych kilku stron ją odłożyłam. Najprawdopodobniej był to brak czasu. I całe szczęście, że teraz znalazłam czas na tę książkę. W sumie największą zasługę muszę przypisać Johnowi Cusakowi, który zerkał na mnie z okładki książki. No właśnie - w 1997 roku Clint Eastwood nakręcił film o tym samym tytule. Zamierzam go dzisiaj obejrzeć. Ale już po trailerze wnioskuję, że dość ściśle bazował na książce.

Ale do rzeczy. Przyglądamy się amerykańskiej społeczności miasteczka Savannah u progu lat '80-tych. Poznajemy praworządnych mieszkańców, jak i tych ciut mniej. Pierwszy jest Joe Odom i jego świta: Joe wynajmuje dom otwarty dla wszystkich chętnych. 24/7 pełno u niego znajomych i nieznajomych, prowadzi klub, przeprowadza się do kolejnych mieszkań, przeszkadza sąsiadom, zaciąga długi i jest wyrozumiały, a codziennie jego dom zwiedzają wycieczki. Jim Williams - bogacz mieszkający w willi Mercer House, handlarz antykami, sławę przynoszą mu słynne grudniowe imprezy w wigilię balu debiutantek - a dostanie lub nie zaproszenia na nie decyduje o pozycji w społeczeństwie Savannah. Jest i voodoo, jest morderstwo, są stare piosenki, kluby, jest i szaleństwo, przyjaźnie i zwady. I do tego urocza Chablis, murzyn-transwestyta, diva klubów. Mieszanka iście wybuchowa, opisana przez dziennikarza z Nowego Jorku, który powoli poznaje mieszkańców Savannah.

Jeden z fragmentów, Joe Odom śpiący ze swoją 4 żoną Mandy:

"(..) zwłaszcza od czasu włamania w zeszłym tygodniu. Joe twierdzi, że to nie było włamanie, ale ja twierdzę, że tak. Była 4 nad ranem i oboje leżeliśmy w łóżku. Wstałam, usłyszałam hałasy na dole i potrząsnęłam Joem. "Joe, mamy włamywaczy" - powiedziałam. Ale jego to nie obeszło. "Och, to może być ktoś z naszych znajomych" - mruknął. Ale ja byłam przekonana, że to włamywacze. Otwierali kredensy i szuflady, nie wiem, co jeszcze. Więc potrząsnęłam nim znowu i powiedziałam "Joe, idź na dół i sprawdź". No cóż, Pan Zimna Krew podniósł głowę zaledwie kilka cali nad poduszkę i krzyknął: "Angus? Czy to ty, Angus?" Oczywiście była kompletna cisza. Więc Joe mówi do mnie: "No, jeśli mamy włamywacza, to on nie ma na imię Angus". Potem z powrotem zasnął. Ale to był włamywacz i mieliśmy szczęście, że nas nie zamordował."

Zabobony i tradycja rządzą w Savannah:

"(..) sytuacja pogorszyła się jeszcze w czasie jednego ze spotkań klubu z powodu strachu przed zatrutą żywnością. Panie wychodziły właśnie do domów, gdy odkryły, że kot gospodyni leży martwy na schodach przy wejściu. Ktoś przypomniał sobie, że widział, jak zwierzę zaledwie parę minut wcześniej skubało resztki potrawki z krabów. Pani pobiegły więc zaraz do samochodów i pojechały wszystkie do szpitala Candler, żeby przepłukano im żołądki. Następnego ranka sąsiad przyszedł przeprosić, że przejechał kota samochodem."

A to tylko 2 wybrane historie z całej książki. Ciekawe, jaki będzie film.

piątek, 1 lutego 2013

Laura Ingalls Wilder "Domek na prerii"

Powyżej załączam okładkę, jaką miałam w pdfie. Co mogę jeszcze dodać do poprzedniego posta - czyta się rewelacyjnie! Trochę propaganda amerykańska, wyobrażam sobie, że w podobnym tonie utrzymany jest nominowany do wielkiej ilości Oscarów "Lincoln": przesłanie brzmi: "Ameryka jest najlepsza i należy się tylko nam". Chociaż trzeba przyznać, że tutaj wszystko jest pokazane z perspektywy małej dziewczynki, której ojciec respektuje Indian i ich prawa. Jak zawsze: mnóstwo perypetii i opisów przygód, a także zwykłego życia na prerii. I już, już, kiedy wydaje się, że Ingallsowie znaleźli swoje miejsce na ziemi, postawili dom z szybami w oknach, z kominem, mają konie, uprawiają warzywa - zostają 3 strony do końca książki, a oni znów muszą ruszyć w drogę. Było mi smutno, ale też z niecierpliwością czekam na ich dalsze losy i zapewne ponowy opis budowania domu i zdobywania pożywienia. 

Wyczytałam, że kolejną częścią serii jest dzieciństwo przyszłego męża Laury, ale na razie ją sobie odpuszczam i biorę się za 4 część - czyli dalsze losy Ingallsów, ponownie w drodze. Z resztą, chwilowo nie mogę znaleźć pdfa do ściągnięcia, a w planach zakup czytnika ebooków... więc nie wiem kiedy będę kontynuować serię. Póki co - znalazłam wszystkie książki Simona Becketta, poleconego mi przez koleżankę z pracy. Thriller medyczny - czyli to co lubię. Ale mimo wszystko o Ingallsach pamiętam, i będę czytac kolejne części. Ale to może w wakacje...? Taka lekka wakacyjna lektura. Chwila - urlopowa, nie wakacyjna...