piątek, 25 października 2013

Sylwia Chutnik "Cwaniary"

O Sylwii Chutnik słyszałam już dawno (na studiach pedagogicznych jedna wykładowczyni czytała nam fragment z "Dzidzi"), widziałam ją nawet na żywo, w Łazienkach, podczas przekradania się na galę Vivy!. A ostatnio też czytałam jej felieton w "Polityce", fragment którego przytaczałam już wcześniej. Aż dorwałam w bibliotece "Cwaniary".

Historia Haliny, Celiny, Stefki i Bronki odbiega od stereotypów. Dziewczyny wymierzają sprawiedliwość. Dosłownie. Gołymi pięściami, nożami, metalowymi rurkami, z obcasa... A do tego Halinka jest w 8 miesiącu ciąży, co wcale nie przeszkadza jej w realizacji swojego powołania. Książka jest z serii "usiąść i przeczytać za jednym zamachem". Do tego cudne ilustracje Marty Zabłockiej! Aż zeskanowałam kilka.

Poniżej o ładnym wyrażaniu się: 
Książka jest wręcz usiana dygresjami i cudnymi tekstami odbiegającymi od tematu. Jest o wspólnocie balkonowej kobiet, które wieczorami wychodzą "na fajeczkę":

"W połowie papierosa zwalniamy, uświadamiając sobie, że nie musimy się nigdzie spieszyć, nareszcie. Przekładamy powoli ustnik między opuszkami palców, bawimy się nim. Osnuwający twarz dym upodabnia nas do secesyjnych modelek z reklamy firmy tytoniowej. Palimy na jazzowo, leniwie, jakby od niechcenia. Teraz to nam nic już nie mogą zrobić, teraz to już my na nowo zarządzamy sobą. Palenie niczym deklaracja niepodległości w odwiecznej wojnie z czasem. Pierwszy fajek skończony, kiepujemy z zadowoleniem. Nawet z cieniem satysfakcji: stać nas na luksus relaksu, a co! Na fali ogólnego poczucia spełnienia zapalamy drugiego papierosa. Ale tu dopadają nas niepotrzebne przemyślenia. Zaczyna się niewinnie, od planów na następny dzień. Trzeba pojechać tu i załatwić to, a potem zdążyć podrzucić coś tam i odebrać gdzieś tamto. Groza wpełza w zakamarki wewnętrznego kalendarzyka spraw niezałatwionych. I nie chodzi tu o rzeczy do zrobienia, a o cały bagaż emocjonalnych rozważań. O nasze lęki, pragnienia i nigdy niespełnione obietnice." ( s. 107)

A potem:

"Płyniemy na jednym statku pełnym balkonowych księżniczek, które przestały już machać chusteczkami na znak poddania się. Stoją sobie ze zrezygnowanymi minami i patrzą na gwiazdy. Jedna gwiazdka spadła, hej, pomyśl życzenie, to się nigdy nic nie spełni. Jedna pani z trzeciego piętra mówi: "Ja to bym chciała zasnąć i się nie obudzić", a druga z sąsiedniego bloku "A ja to sobie gdzieś wyjechać, na przykład do jakiegoś piekła all inclusive". A trzecia to ja, myślę sobie "A co się z nami stanie, jak te wszystkie gwiazdy zlecą nam na łeb i pogaszą papierosy?". (s. 109)

I o Bronce: 

"Bronka organicznie nienawidziła gości, którzy rozwalali się na siedzeniach komunikacji miejskiej i zajmowali sobą przestrzeń. (..) A to się rozkraczali, a to zawadzali w przejściu. Byli ponad miarę, wyglądali jak panowie na włościach, na gospodarstwie, i całe pole ich. Nie mieli żadnej refleksji o współdzieleniu się miejscem, mieli wręcz refleksje wprost przeciwne, że to oni, dla nich, jadą teraz  i panują, a reszta won!" (s. 126)

Więcej na ten temat tutaj. Czyli o mężczyznach rozkraczających się w komunikacji miejskiej. Dopiero po przeczytaniu tego wpisu zaczęłam zwracać uwagę na mężczyzn w metrze. Rozkrok na 2 siedzenia najczęściej. 

Jeszcze o Antku, chłopaku Haliny:
I jeszcze o samej Halinie:
Na koniec mój ukochany cytat i grafika. Czy wspominałam już, że uwielbiam piec ciasta...?

"Stare przysłowie gospodyń domowych mówi, że jeśli umiesz upiec ciasto, poradzisz sobie z każdym zabójstwem". (s. 92)


wtorek, 22 października 2013

Jonathan Safran Foer "Zjadanie zwierząt"


Zaobserwowałam, że osoby w komunikacji miejskiej najczęściej czytają "Grę o tron", "50 twarzy Greya", a ostatnio także "Zjadanie zwierząt". Foer starał się napisać książkę wolną od własnych przekonań, rzeczową i przekonującą. Slow food jest ostatnio w modzie, tak jak zdrowie  i ekologiczne jedzenie. Rośnie także świadomość społeczeństwa, jeśli chodzi o zachowanie dobrej kondycji fizycznej (ja sama ćwiczę z Chodakowską). 

Na youtube mnożą się filmiki nagrane "z ukrycia", przedstawiające życie kurczaków na fermach / produkcję jajek / parówek, a autorzy filmików niosą ogarek ciemnocie, uświadamiając społeczeństwu, czemu kilogram skrzydełek z kurczaka kosztuje 5zł, a parówki w swoim składzie mają 20% mięsa z kurcząt "oddzielonego mechanicznie". Nie jestem hipokrytką, filmiki i książka nie zrobiły na mnie wrażenia. Jestem mięsożercą, a słowo "obiad" już z definicji oznacza, że zawiera w sobie 30% mięsa. Naleśniki czy placki ziemniaczane, tudzież zupa oznacza, że za godzinę zjem kanapkę z szynką. 

Tym bardziej dziwi mnie reakcja osób, które zbulwersowały się wprowadzeniem do asortymentu sieci Makro zafoliowanych w całości prosiaczków. Link tutaj. Czy na weselach marudzimy, kiedy wjeżdża pieczone prosię? Czy schabowe smakują inaczej, kiedy kupujemy je już poplastrowane? Makro to nie Real czy Carrefour, tylko sklep zaopatrujący firmy cateringowe / garmażeryjne. Skąd takie firmy mają brać prosiaczki do upieczenia np. na wesele? 

Ale wracając do książki - całkiem rzeczowo i konkretnie, ale dalej z perspektywy osoby, która nie je mięsa. Nikogo na siłę nie będę przekonywać, że białka zwierzęcego nie da zastąpić się roślinnym, więc odpowiada mi, kiedy nikt nie odwodzi mnie od jedzenia ukochanego mięska. Książka ciekawa, czytałam ją nawet do obiadu, że tak powiem: "do kotleta". 

wtorek, 15 października 2013

Nagroda nobla - literatura 2013

Myślałam, że czwartkowy dzień 10 października będzie należał do Haruki Murakamiego, japońskiego pisarza. To na niego bukmacherzy stawiali 3/1 w rankingu na zwycięzcę Nagrody Nobla w dziedzinie literatury za rok 2013. Nagrodę spodziewanie - niepodziewania - dostała kanadyjska pisarka Alice Munro. Wiem, czemu dostała - zapowiedziała, że kończy swoją karierę literacką, i już nigdy, przenigdy nic nie napisze. I jak tu nie przyznać jej Nobla? I jak tu się gniewać na zwycięstwo tak sympatycznej pani?













Mniej więcej wiedziałam, kim jest Alice Munro: kanadyjską pisarką, mistrzynią krótkiej formy, której bohaterkami są kobiety, która przyjaźni się z Margaret Atwood. I wstyd, bo nic jej nie czytałam. Od koleżanki dostałam pierwszy zbiór opowiadań Munro, wydany w 1968 roku "Taniec szczęśliwych cieni". I już w dwie godziny po ogłoszeniu literackiego Nobla zasiadłam w autobusie do domu do jej opowiadań. Przeczytałam dwa i... zamknęłam książkę. Zupełnie nie mój styl. Nie dość, że jesień w pełni, to mam się jeszcze dołować? Wiem, że Munro porusza ważne kwestie, ale wrócę do jej opowiadań na wiosnę. Albo w lato, kiedy nie będą mnie tak dołować i smucić. 

Przyznanie literackiej Nagrody Nobla skłoniło mnie do tego, abym przejrzała nazwiska dotychczasowych laureatów. Jak na nagrodę przyznawaną od 1901 roku, Polska prezentuje się całkiem nieźle - mamy aż 4 laureatów! Sienkiewicz (1905), Reymont (1924), Miłosz (1980) i Szymborska (1996). Nieźle, a ja nie mam się czym chwalić. Znam kilka wierszy Szymborskiej, Miłosza "Zniewolony umysł" widziałam balet w Operze Novej w Bydgoszczy, a "Dolinę Issy" znam ze słyszenia. "Chłopów" nie czytałam, ale wiem, że Jagnę na taczce wywieźli. No i ten nieszczęsny Sienkiewicz.... Rodzinna rozprawa nad tym, co ten Sienkiewicz napisał? Bo wiadomo, że "W pustyni i w puszczy", że Trylogia, że "Krzyżacy"... do tego "Janko Muzykant", "Latarnik", "Rodzina Połanieckich", "Quo vadis"... sporo tego. Aby nie być posądzona o ignorancję, zaczynam, przygodę od Trylogii. Na warsztat wzięłam właśnie "Ogniem i mieczem". Wszystkie książki dostępne za darmo w formacie .mobi na wolnych lekturach

piątek, 11 października 2013

Dodie Smith "I capture the castle"

Jedyne, czego żałuję po lekturze "I capture the castle" (podałabym polską wersję, ale są dwie: "Zdobywam zamek" i "Nie oddam zamku") to to, że nie przeczytałam tej książki w dzieciństwie. Na pewno zostałaby moją ulubioną książką, zaraz po "Małej księżniczce" i "Martynce i jej małym świecie". Swoją drogą Martynki wracają w nowej odsłonie, z nowymi częściami. 

Akcja toczy się w moich ulubionych czasach - czyli w epoce edwardiańskiej. Bohaterkami są dwie nastoletnie siostry: Rose i Cassandra. Razem z Ojcem, macochą Topaz, bratem Thomasem i Stphenem mieszkają w wynajętym angielskim zamku. Nie mają absolutnie żadnych dochodów, sprzedali już wszystkie meble i dobroci zamkowe, które można było zbyć. Nie mają nowych ubrań, dobrego jedzenia, czy zastawy kuchennej. A za czynsz trzeba płacić. Ojciec jest / był znakomitym pisarzem, którego książka "Jacob Wrestling" jest przerabiana na zajęciach z angielskiej literatury na uniwersytetach. Od czasu debiutu Ojciec nie napisał nic więcej. 

Bieda jest najbardziej dotkliwa dla dziewcząt, które chętnie brałyby udział w spotkaniach z rówieśnikami - ale nie mają na to środków. Do czasu aż zjawiają się dziedzice pana, który wynajmuje im zamek... Neil i Simon Cotton przybywają z Ameryki specjalnie po to, aby objąć swoją nową posiadłość. Przy okazji dowiadują się też, że należy do nich zamek, w której mieszka rodzina Mortmainów. Wzajemne relacje dwóch rodzin raz są lepsze. Całą historię przedstawia nam młodsza z dziewcząt, Cassandra, która spisuje wszystkie wydarzenia w swoim pamiętniku. Wiadomo - siostry są zżyte ze sobą, ale też bardzo się różnią. Cassandra nie mówi wprost, co się stanie, nie zdradza też uczuć swoich i siostry - ale wiadomo, że akcja oscylować będzie wokół sióstr i otaczających je młodych adoratorów. Dobre czytadło, na pewno byłabym w nim zakochana, gdyby wpadło w moje łapki w dzieciństwie. 

A tutaj trailer do filmu, który powstał na podstawie książki. Jeszcze go nie widziałam, ale na pewno się skuszę (nawet mimo niskich not na filmwebie):

czwartek, 3 października 2013

Anna Ficner - Ogonowska "Alibi na szczęście"

Tak tak, dzisiaj będzie o romansidle. Sama w życiu bym po nie nie sięgnęła, ale książka ta krąży wśród moich współpracowniczek, które się nią zachwycają i kupiły już pozostałe 3 części. W ramach socjalizowania się, postanowiłam ją pożyczyć i przeczytać. Szło mi opornie. Zastosowałam metodę "z grubsza przejrzeć, i jak w "Modzie na sukces" - nie oglądając serialu przez pół roku i tak wiadomo o co chodzi". 

I tak oto mamy Hankę - młodą nauczycielkę polskiego, i jej przyjaciółkę Dominikę, panią stomatolog.  Po drugiej stronie są partnerzy biznesowi w biurze architektów: Przemek i Mikołaj. Wiadomo - całą książka będzie o ich niecnych podchodach, więc nie będę streszczać fabuły, która niczym nie zaskakuje. Ale czego można się spodziewać po autorce, która używa w książce słów "rozmamłany", "rozpierdacja" i "nie ma "pip" we wsi"? Mój niekwestionowany faworyt, suchar dnia: 

Dominika powiedziała jeszcze, że Hanka bardzo dużo w życiu przeszła.
- Co to znaczy "dużo przeszła"?  (..)
- No chyba nie to, że robi konkurencję Korzeniowskiemu!
Ha-ha-ha. Byłam wczoraj w banku, siedzę z poważnym panem w gabineciku, wypełniającym poważny wniosek. Dzwoni mój kolega, a dialog wygląda mniej więcej tak:

On: - Słuchaj, wymyśliłem suchar. Jaka jest najbardziej poczytna książka wśród miłośników herbaty..?
"50 twarzy earl greya" :D
Ja: ...
Jego suchar wymyślony na poczekaniu jest lepszy niż cała książka pani Ficner-Ogonowskiej. 

Hania i Dominika są młode, zarabiają duże pieniądze, a doświadczenia w pracy mogą im pozazdrościć emerytowane nauczycielki i stomatolożki. Nie powiem, z wykształcenia jestem nauczycielem, a nie pracuję w zawodzie właśnie przez niskie zarobki. Ale co tam nagnijmy rzeczywistość. Hania-belferka jeździ Lexusem, mieszka w Warszawie w domu z ogrodem, a w wolnym czasie najchętniej siedzi przy kominku na którym wesoło skaczą iskierki. Skąd ma takie pieniądze..? A tak, miała bogatych rodziców, którzy zginęli i cały majątek przypadł jej. Jak utrzymuje dom i takie auto?!? Przemek i Mikołaj mają świetnie prosperujące biuro architektów, które jest wręcz zasypywane zleceniami. Ich jedyną rozterką jest to, czy wybrać zlecenie w Pradze czy nie..?

Nie muszę chyba dodawać, że na moim biurku piętrzą się już kolejne 2 tomy, które dziewczyny entuzjastycznie mi znoszą. Jedna z nich pyta: "Czy to ty masz u siebie "Alibi na szczęście""? A ja zrozumiałam Ali B. (jak Ali G.) i zastanawiam się, o czy mówi. Mam nadzieję, że nie powstanie 5 część tego gniotu. Kto to w ogóle czyta?!? A nie, chyba wiem kto...

środa, 2 października 2013

"Polityka" nr 38 (2925)

Jako, że "Przekrój" podupada (Zuzanna Ziomecka i Marcin Prokop nie zrealizowali "targetu", który mieli wyznaczony rok temu, kiedy obejmowali stanowiska redaktorów naczelnych), a jego przyszłość nie maluje się kolorowo - jak szczur uciekający z tonącego statku szukam alternatywy. Miał być "Newsweek", który do mnie nie przemówił, miało być "Do rzeczy", ale też nic z tego. Mój wybór padł na "Politykę", czyli okładkę z wilkiem, i 122 strony czytania za 5,90zł.

A teraz czas na riwju i jechanie po "Polityce" jak dupą po niecheblowanej desce!

str. 4
Czyli wstęp Sławomira Mizerskiego o tym, jak to jeden polityk chciał się przyrodzeniem chwalić. Komentarz: "Mamy do czynienia z politykiem nie tylko z krwi i kości, ale także z przyrodzenia".
+ żart ze str. 114 
- Chłopie, musisz zrozumieć, że w polityce chodzi o interes publiczny...
a nie o publiczne pokazywanie interesu!
Nie wiem o jaką sytuację chodzi, ale gra słów całkiem udana. Potem było polityki, którą bez żalu pominęłam, a co! To tylko 20 stron ze 122.
str. 16 i już robi się ciekawiej. Jak ułożą się wybory i czemu Jerzy Buzek byłby najlepszym premierem? Nie wiem czemu, ale uważam go za najlepszego i najbardziej rozsądnego z polityków. Może dlatego, że polityką się nie interesuję, i nikogo innego nie znam. A jak znałam - to trafił się Smoleńsk. A Kalisza wywalili z partii. Posucha. 
str. 19 czyli nowe zasady zdawania na prawo jazdy. Matołki. Ja dawno temu zdałam, koperta + jazda z ręcznego na górce, kilka zakrętów na górce i włala, mogę się rozbijać po mieście. To nic, że parkuję, jak mam co najmniej 3 miejsca z rzędu wolne. 
str. 22 i czego boją się pracownicy. No jak to czego? Kogo? Szefa! Ja nie mam tego problemu, a w mojej 9-osobowej korporacji nikt nie czyha na moje stanowisko. 
str. 26 Smutna sprawa, o przymusie chowania zmarłych w grobach słów kilka. Nie doczytałam, bo jechałam tramwajem, i musiałam szybko wysiąść. Gazetę wcisnęłam głęboko do torebki, upychałam ją pięścią, bo nie mogłam zamka zasunąć. I traaach! Zachaczyłam stroną z artykułem o pojemnik na kanapki i tyle z lektury. Wstyd taką wyrwaną stronę czytać przy ludziach, więc ją grzecznie pominęłam.
str. 31 czyli o tym, jak pewna pani w wypadku samochodowym straciła prawą rękę. Trauma trwała niedługo, bo pani załapała się na przeszczep ręki. I jest w niej zakochana. Zupełnie nie rozumie, jak pewien Nowozelandczyk, który był pierwszą osobą na świecie, której przeszczepiono rękę mógł po tak krótkim czasie dostać przysłowiowego jobla i błagać lekarzy, aby mu ją obcięli - jak mogli mu przyszyć nie jego rękę?!?
Zakładam że to on jest autorem wpisu z bloga KWP:
Po amputowaniu ręki, lekarze powiedzieli pacjentowi, że od czasu do czasu może odczuwać złudzenie kończyny fantomowej. Nie przygotowali go jednak na moment, gdy oprócz uciętej ręki będzie też czuł inną – zimną i głaszczącą ją od czasu do czasu.
str. 34 Artykuł o wdzięcznym tytule "Konie umierają leżąc", czyli o pewnym Duńczyku, który założył w Polsce hodowlę koni rasowych, które za grubą kasę sprzedawał do wyścigów. Koni miał setki, a sprzedawał pojedyncze sztuki, w związku z tym nie wiodło mu się za dobrze. A już na pewno nie wiodło się dobrze koniom, które żyły w fatalnych warunkach. Wśród obrońców praw zwierząt zawrzało, biedne konie znalazły nowe domy, a "duński hodowca wyjechał. Podobno jest w Azji i ma już nowy pomysł: rozważa przeniesienie całej hodowli do Chin. Tam jest jeszcze taniej."
str. 36 swojski temat: jedna wioska, 2 osoby o tym samym nazwisku. Jedna praworządna, choć uboga, druga też uboga, ale pijus i moczymorda. I komornik, który myli się na korzyść tego drugiego. Pierwszy kłóci się, licytuje, biega po sądach, a tam figa z makiem. Nikt nie chce się przyznać do błędu.

Potem trochę polityki zza Buga, mateczka Angela Merkel; budowa mieszkań i czemu dalej tanieją; upadek banku Lehman i czemu jeszcze za kratkami nie ma winnych; bary mleczne flagowym punktem kuchni polskiej, zaraz obok pierogarni; Indie, które nie są już modnym miejscem wojaży; Ruskie i ich polityka; PRL i jak kościół katolicki dogadał się z lewicą przeciwko władzy.

str. 63 Prosper Merimee i Francja, jaką znamy dzisiaj. Czyli o szarej eminencji ochrony zabytków.
str. 69 czyli przegląd nowości technicznych. Oznacza to mniej więcej tyle, co "jak wynaleźć koło po raz drugi i sprzedać je z jeszcze większym zyskiem. A ludzie niech myślą, że są pierwszymi, którym dane jest skorzystać z tego dobrobytu". Nowości techniczne to m.in.:
- telefon, który służy do... dzwonienia! Czyli prosty telefon z klawiaturką, nie żadne tam szmery bajery, dotykowe, androidy, ajfony, smartfony.
- plecak fotograficzny, którego celem jest nie wyglądać jak plecak fotograficzny. Ma odstraszyć potencjalnych złodziei. Cena: jedyne 80 baksów.
- wszystko co ma w nazwie słowo "retro" zejdzie na pniu. czyli jak z rzeczonym telefonem - tym razem aparat na kliszę dla hipsterów.
str. 80-81 trochę recenzji filmowych - żadna nie powaliła mnie na kolana. Bo i ile można czytać o "W imię" Małgośki Szumowskiej? (na str. 88 wywiad z rzeczona reżyserką) A Naomi Watts z góry jest na przegranej pozycji. "Diana" nie może być dobrym filmem, tak z założenia.
o, ale już na str. 91 jest felieton Sylwii Chutnik, pisarki i warszawskiej aktywistki, która opisuje książkę, która spadła jej ostatnio na głowę. We wcześniejszym poście wspominałam już, że album "Women" dotyczył Susan Sontag, oraz innych kobiet: Patti Smith czy Missy Giove. A wszystkie portrety są dzieła Annie Leibovitz. Koniecznie muszę dostać ten album w swoje łapki!
str. 96 czyli kronika popkulturalna Kuby Wojewódzkiego. Ani trochę śmieszna, daleko jej do kroniki Jakuba Żulczyka z "Wprost". Swoją drogą... jakby brzmiał "Jakub Wojewódzki"? Na ucho - słabo.
Jeden z njusów:
"Aktorka Weronika Rosati spotyka się z aktorem Piotrem Adamczykiem. Nas to nie dziwi. Ona lubi facetów po przejściach, a on - jak wynika z rozpoznania dotychczasowych relacji - własnie jest tym przejściem."
Nic nie zrozumiałam. Przejściem dla pieszych? Nawiązanie do wypadku samochodowego, któremu ostatnio ulegli? Do nowego filmu Adamczyka? Do związku Rosati z Żuławskim? Nie rozumiem!
str. 102 przynosi powiew świeżości. Artykuł dotyczy Viktoriy Yermolyevej, alternatywnej pianistki, która gra tak:

str. 115
Dział "Nowa mowa" a w nim nowe słówko, czyli "selfie" (pl. samojebka - przyp. autora)

"Oxford English Dictionary powiększył się w sierpniu o słowo selfie - autoportret wykonany najczęściej telefonem komórkowym i zwykle po to, by później umieścić go w serwisie społecznościowym. W ten sposób do poważnego słownika trafiło zjawisko stanowiące dla niektórych część życiowej rutyny - sądząc po liczbie zdjęć wykonanych przed lustrami w toaletach, które codziennie zapychają łącza internetowe. "Nie bój się, że się ośmieszysz, i wyginaj śmiało" - radzi poradnik "Jak zrobić sobie fotkę" na stylistka.pl"
A tutaj samojebka, tfu! selfie, samej ałtoreczki blogaska (jest i dziubek, i lustro):


str. 116 reportaż o urbeksowcach, czyli osobach zwiedzających pustostany. A jedną z nich jest Włodek Dembowski, wokalista Łąki Łan, który opowiada o swoich przyjaźniach z bezdomnymi. Zupełnie mnie to nie dziwi. Włodek, czyli Paprodziad w Łąki Łan, przed koncertami ma zwyczaj zwiedzania okolicznych cmentarzy, na których zaopatruje się w "darmowe" kwiaty, którymi potem obrzuca swoją publiczność. Koniec. Na rozluźnienie - Łąki Łan: