czwartek, 29 sierpnia 2013

Orson Scott Card, Gra Endera

Orson Scott Card to pisarz mojego dzieciństwa, a jego seria siódmy syn siódmego syna nie raz towarzyszyła mi podczas wieczorów po całym dniu spędzonym w szkole. Wiedziałam, że Card napisał też "Grę Endera", ale z science fiction jakoś nigdy nie było mi po drodze. Lem nigdy nie był moim faworytem, dopiero Jacek Dukaj przekonał mnie do tego gatunku. I tak oto Endera poznałam dopiero teraz. Szkoda, że tak późno, bo "Gra Endera" jest fantastyczna.

Niedaleka przyszłość, Ziemia zostaje zaatakowana przez "robale", stwory z odległej galaktyki. Ziemianie nieźle sobie z nimi radzą, jednak wiedzą, że to nie koniec i szykują się do ostatecznej walki z przeciwnikiem. Do tego potrzebują mądrego i rozsądnego dowódcy. Kilkuletni chłopcy zostają odebrani rodzinom i oddani na szkolenie, podczas którego sprawdzona zostaje ich przydatność w walce oraz zapada decyzja odnośnie ich kariery jako dowódca. 

Szkolenie obserwujemy oczami małego Andrew, który sam siebie nazywa Enderem. Jako sześciolatek zostaje odebrany rodzicom i wysłany na szkolenie. Jest trzecim dzieckiem, jego brat Peter i siostra Valentine nie przeszli początkowych testów, co nie zakwalifikowało ich do szkolenia bojowego. Ender nie zostaje miło przyjęty w szkole, i trochę czasu mija, zanim zjedna sobie przyjaciół. Po drodze oczywiście narobi sobie mnóstwo wrogów. Ender dobrze rokuje jako dowódca przyszłej floty, która ma zaatakować robali - a co się z tym wiąże, szybko przechodzi przez kolejne etapy nauki, czego inni uczniowie mu zazdroszczą: starsi tego, że mają w swoich szeregach takiego niewyszkolonego młokosa, młodsi - że to nie oni awansowali.

Co do samej szkoły: jej podział przypomina mi trochę ten z Harry'ego Pottera: kilkanaście drużyn, które mają swoje nazwy, kolory i uniformy. Są drużyny Szczura, Królika, Borsuka, i wszelkich innych zwierząt. Każdy członek drużyny mocno się z nią identyfikuje, a pomiędzy drużynami rozgrywane są gry, a zaciętość walki przypomina tę z Quiddicha. Tyle że tutaj rozgrywki pomiędzy drużynami są częścią szkolenia i przypominają przyszłe walki z robalami. 

Science fiction jest ostatnio na fali, był "Prometeusz" z genialnym Fassbenderem, "Pacific Rim", "Elysium", na które idę dzisiaj do kina. Aż sięgnięto po ekranizację książki sprzed lat, czyli właśnie powstaje ekranizacja "Gry Endera". Trailer:
Aktor grający Endera jest strzałem w 10. Chłopca widziałam w "Hugo" i w "Chłopcu w pasiastej pidżamie". Harrison Ford... no, musiała być jakaś rozpoznawalna sława. Matt Damon ostatnio jest zapracowany, Ben Affleck skupia się na nowym Batmanie - więc został Harrison Ford, Han Solo science fiction. Nie mam pojęcia, dlaczego Ben Kingsley jako Mazer Rackham ma nasmarowane jakieś tatuaże na twarzy. Póki co - nastawiona jestem sceptycznie, mam nadzieję, że nie potraktują tematu lekko, a efekty specjalne nie będą starać się zamaskować dziur w fabule. A "Gra Endera" łatwa do zekranizowania nie jest. 

wtorek, 27 sierpnia 2013

Camilla Lackberg "Księżniczka z lodu"

Jedna ćwiartka ludzi w autobusach czyta "50 twarzy Grey'a", druga "Grę o tron", trzecia gazety, a czwarta kryminały Camilli Lackberg, szwedzkiej pisarki o urodzie naszej rodzimej celebrytki, Kasi Zielińskiej. Jak podaje Wikipedia, Lackberg od zawsze marzyła o pisaniu, a kurs pisania kryminałów zafundowali jej mąż i teściowa. I ten warsztat rzeczywiście widać. Całość zbudowana poprawnie, według odpowiedniego schematu, a rozwiązanie wcale nie jest takie oczywiste, do ostatniej strony nie wiedziałam "kto zabił".

Erica, pisarka, przybywa ze Sztokholmu do małego rodzinnego miasteczka, aby uporać się z majątkiem zmarłych rodziców. Jej przyjaciółka z dzieciństwa, Alex, zostaje w tym czasie znaleziona martwa w zamarzniętej wannie pełnej wody i krwi z podciętych nadgarstków. Erica nie wierzy w samobójstwo - no i słusznie, jak się okazuje. Interesuje się morderstwem Alex, w czym pomaga jej towarzysz dziecięcych zabaw, Patrick, który przy okazji okazuje się policjantem, któremu zależy na rozwikłaniu zagadki "kto, czym, i dlaczego". Oczywiście historia odkrywa mroczne strony historii bogatych rodów w miasteczku, zbliża do siebie Erikę i Patrika, którzy sobie tylko znanymi sposobami odkrywają fragmenty układanki, stosując sobie tylko znane metody pozyskiwania informacji.

Alex zostaje znaleziona martwa w wannie pełnej wody wymieszanej z krwią. W dniu, kiedy to przeczytałam, zaczęłam też grać w grę "Still Life", w której kierujemy Victorią, agentką FBI, która rozwiązuje zagadkę tajemniczych morderstw kobiet. Pierwszą sceną gry jest przybycie Victorii na miejsce najnowszego morderstwa. W opuszczonym budynku znaleziona zostaje zamordowana kobieta -- która leży w wannie. Jej widok zjeżył mi włosy na karku i przyprawił o szybsze bicie serca. 

Lackberg wydaje się być bardzo płodną młodą autorką. W 2011 wydała "Księżniczkę z lodu", a z tego co czytałam, wydała już ok. 7 powieści kryminalnych. Dobre na odmóżdżenie się po ciężkim dniu pracy, zakładam, że sięgnę po kolejne części przygód Eriki i Patrika. Ale czy wszystkie książki, za które ostatnio się biorę muszą mieć miejsce w zimowej, śnieżnej scenerii? 

Ann Patchett "Biegnij"

Już rozpływałam się w ochach i achach nad warsztatem literackim Ann Patchett podczas recenzji "Bel Canto""Stanu zdumienia" i "Asystentki magika". Nie inaczej jest z "Biegnij". Patchett ma w sobie to "coś", co sprawia, że nawet najzwyklejsza powieść obyczajowa zmienia się w majstersztyk. No bo co można powiedzieć o "Biegnij"? Losy emerytowanego burmistrza i jego dwóch adoptowanych synów zbiegają się z losami młodej kobiety i jej córki, kiedy kobieta ratuje jednego z synów przed wpadnięciem pod samochód - zamiast tego sama zostaje ranna. Wszystko okraszone zimową pogodą i tonami skrzącego śniegu na ulicach, co było nienaturalne, jako że książkę czytałam leżąc plackiem nad morzem na plaży w Unieściu. O tyle o ile nie mogłam wyobrazić sobie tak niskich temperatur, ślizgania się po chodnikach i niechęci porannego wstawania spod wygrzanej pościeli, tak wczoraj poczułam, że idzie jesień. Zimne dni nadchodzą, kiedy robię sobie zupkę chińską. I właśnie wczoraj był taki dzień. Ostatni był w okolicach Wielkanocy, kiedy wszyscy zwątpili już w istnienie innych pór roku niż zima. Nie tylko "Biegnij" boleśnie przypomniało mi o nadchodzącej zimie i Bożym Narodzeniu" - przypomniał mi o tym także kuzyn, który w graniu na czekanie ma "Last Christmas". Chwali się, że w tym roku jest pierwszy. A jeszcze nawet zniczy w supermarketach nie ma. 

środa, 14 sierpnia 2013

Neil Gaiman, The ocean at the end of the lane


Z Neilem Gaimanem znamy się od dawna, od kiedy w liceum przeczytałam jego "Nigdziebądź". Potem już w czasie studiów przyszedł czas na "Amerykańskich bogów" (na podstawie których ma niedługo powstać serial) i "Chłopaków Anansiego". Był też okres fascynacji komiksami, z serią "Sandman" na czele. Gaiman to niezwykle płodny pisarz. Książki, komiksy, scenariusze seriali - mnożą się, a kolejne jego pomysły są w fazie realizacji. 

Zekranizowano jego "Koralinę", "Nigdziebądź" i "Lustrzaną maskę". Współpracuje także przy brytyjskim serialu "Doctor Who". 







Ucieszyłam się, kiedy żoną Gaimana została przecudowna Amanda Palmer, wokalistka zespołu Dresden Dolls, która robi teraz solową karierę. I będzie grała w listopadzie w stołecznej Proximie. 

A najnowsza książka? Miała mieć w sobie magię "Koraliny", "Księgi cmentarnej" i "Interworld". Bohaterką miały być dzieci, którym przytrafiają się niecodzienne (trochę straszne) przygody. Już sama ekranizacja "Koraliny" bynajmniej nie była przeznaczona dla dzieci. A "Ocean..."? Musze przyznać, że... jest poniżej moich oczekiwać. Rozpieszczona fantastycznymi historiami snutymi przez Gaiman spodziewałam się więcej. Mamy tytułowy Ocean na końcu drogi, jednak opowieść sama w sobie nie klei się. Mamy małą czarownicę, Lettie Hempstock, jej matkę i babkę, które opiekują się tytułowym oceanem, i które pomagają małemu chłopcu i jego rodzinie. Chłopiec oczywiście bezwiednie wpada w kłopoty, zostaje uwikłany w magiczne incydenty, które Lettie stara się mu tłumaczyć i rozwiązać. Nie wiem jak to jest, ale historia nie urzekła mnie. Czegoś jej brakuje, może bardziej zaskakujących zwrotów akcji, może historia jest za mało fantastyczna - nie wiem. Wiem, że na tle innych powieści Gaimana "Ocean" wypada po prostu słabo. 

Ann Patchett, Asystentka magika


Mam słabość do Ann Patchett. "Bel Canto" było przebojem, po nim był "Stan zdumienia". Gdybym miała przedstawić fabułę jej ostatniej książki, którą przeczytałam, czyli "Asystentki magika" - mogłabym opisać ją w kilku zdaniach. A kiedy czuję, jakie zdania formułuję, to łapię się za głowę, jak taka "babska obyczajówka" mogła mnie oczarować? Otóż mogła. Wszystko leży w magii słów oraz sposobie kreowania zwyczajnych sytuacji na coś niezwykłego. Na myśl od razu przychodzi mi "Amelia" z Audrey Tautou i jej doskonale naszkicowani bohaterowie.

"Asystentka magika" to historia Sabine, której mąż Parcifal - magik - umarł. Wszystko jest inne, niż być powinno. Parcifal był zarówno magikiem, jak i handlarzem dywanów, który kochał swojego partnera, Phana. Kochał też Sabine przyjacielską miłością, i po dwudziestu latach poślubia ją. Żyją w szczęśliwym trójkącie, najpierw umiera Phan, po nim Parcifal, a Sabine zostaje sama w ogromnej willi. Jakież jest jej zdziwienie, kiedy odkrywa, że Parcifal miał rodzinę, którą przed nią ukrywał! I właśnie temu poświęcona jest cała książka. Sabine odnajduje rodzinę w mroźnej Nebrasce, nawiązuje relacje z jego matką i siostrami. Cała książka to ciepła opowieść o miłości, która rodzi się pod wpływem wspólnego, dramatycznego przeżycia.

Krótki wpis, który jest jak najlepszą rekomendacją - wracam do lektury "Biegnij", kolejnej książki Ann Patchett. 

piątek, 9 sierpnia 2013

Jane Goodall "Przez dziurkę od klucza. 30 lat obserwacji szympansów"


Zainspirowana tematem szympansów, postanowiłam dotrzeć do źródła - czyli do prac Jane Goodall, prekursorki badań nad szympansami. To właśnie dzięki odkryciom Goodall w latach '60tych przedefiniowaniu musiała ulec koncepcja człowieka. Homo sapiens sapiens do tej pory był istotą myślącą abstrakcyjnie, która potrafi tworzyć narzędzia i tymi też się posługiwać. Czy w takim razie istotami ludziki są też szympansy, skoro Goodall zaobserwowała u nich posługiwanie się narzędziami (obrywanie liści z gałązki po to, aby za pomocą gałązki łowić termity), myślą też logicznie i abstrakcyjnie - ba! są w stanie nauczyć się zwrotów języka migowego, a potem z sukcesem się nim posługiwać! Jedna z szympansic potrafiła znaleźć przedmiot, o który została proszona, pomimo tego, że nie był on w zasięgu jej wzroku. Co więcej, szympansy poradziły sobie śpiewająco z dzieleniem na kategorie warzywa-owoce, tudzież małe-duże, nawet jeśli ta druga kategoria wymagała pomieszania warzyw i owoców. 

A sama Goodall? Swoje badania rozpoczęła jako młoda kobieta, rzucona w sam środek afrykańskiej dżungli, w okolice jeziora Tanganika. Przez pierwsze lata oswajała się z szympansami i śledziła je z pewnej odległości. Nie miała formalnego wykształcenia, dlatego nie wiedziała też, jak powinny wyglądać badania z formalnego punktu widzenia. Dokonała przełomowych odkryć, i w chwili prezentacji naukowcy zarzucili jej złe podejście do tematu patrząc z ich punktu widzenia. Goodall zaangażowała się emocjonalnie w projekt, a szympansom, zamiast numerów, nadawała imiona. Oskarżano ją o to, że sama nauczyła szympansy posługiwania się narzędziami. Niezrażona oskarżeniami Goodall skończyła studia i kontynuowała badania. 



Ksiżkę pochłonęłam w dwa wieczory. Goodall podzieliła ją na kilkanaście rozdziałów, z czego pierwsze poświęcone są teorii i odkryciom, a kolejne poszczególnym szympansom, które Dr Jane obserwowała przez lata. Ze łzami w oczach czytałam o Gilce, która po kolei traci wszystkie dzieci, o bezpłodnej Gigi, czy o Figanie, samcu alfa i jego próbach utrzymania tak wysokiej pozycji. Szympansy bywają brutalne, złośliwe, potrafią się radować i denerwować, czują strach. Mają swoje sympatie i antypatie. Wszystko to Goodall ukazuje barwnie, a jeszcze lepiej tłumaczy to Jerzy Prószyński. Serdecznie polecam, Goodall pisze niezwykle jasno i przejrzyście. 

Pod koniec lipca odkryłam blog Sardegny, a jej pomysł na comiesięczne czytanie 3 książek z 3 różnych kategorii wydawał mi się strzałem w 10, zmuszającym do poszukiwania nowych gatunków i autorów. I tak oto znając 1 prawdopodobną kategorię, która zostanie wybrana przez czytelników bloga (literatura popularnonaukowa), ruszyłam do biblioteki, aby na swoim sierpniowym koncie mieć chociaż 1 przeczytaną lekturę. Jakież było moje zdziwienie, kiedy poznałam kolejne 2 kategorie i okazało się, że książka Jane Goodall pasuje do wszystkich! 
Kategorie:
1. literatura popularnonaukowa (to przez nią sięgnęłam po "Przez dziurkę od klucza")
2. książka z kontynentu afrykańskiego (to własnie tam, nad jeziorem Tanganika, Goodall prowadziła swoje obserwacje)
3. powieść, którym jednym z głównych bohaterów jest zwierzę (czyli wszystkie szympansy: Figan, Frodo, Flo, Fifi, Gilka, Gigi, Jomeo, Satan, Humprey, Passion, Pom, Profesor, Gremlin, Goblin...)