Mam słabość do Ann Patchett. "Bel Canto" było przebojem, po nim był "Stan zdumienia". Gdybym miała przedstawić fabułę jej ostatniej książki, którą przeczytałam, czyli "Asystentki magika" - mogłabym opisać ją w kilku zdaniach. A kiedy czuję, jakie zdania formułuję, to łapię się za głowę, jak taka "babska obyczajówka" mogła mnie oczarować? Otóż mogła. Wszystko leży w magii słów oraz sposobie kreowania zwyczajnych sytuacji na coś niezwykłego. Na myśl od razu przychodzi mi "Amelia" z Audrey Tautou i jej doskonale naszkicowani bohaterowie.
"Asystentka magika" to historia Sabine, której mąż Parcifal - magik - umarł. Wszystko jest inne, niż być powinno. Parcifal był zarówno magikiem, jak i handlarzem dywanów, który kochał swojego partnera, Phana. Kochał też Sabine przyjacielską miłością, i po dwudziestu latach poślubia ją. Żyją w szczęśliwym trójkącie, najpierw umiera Phan, po nim Parcifal, a Sabine zostaje sama w ogromnej willi. Jakież jest jej zdziwienie, kiedy odkrywa, że Parcifal miał rodzinę, którą przed nią ukrywał! I właśnie temu poświęcona jest cała książka. Sabine odnajduje rodzinę w mroźnej Nebrasce, nawiązuje relacje z jego matką i siostrami. Cała książka to ciepła opowieść o miłości, która rodzi się pod wpływem wspólnego, dramatycznego przeżycia.
Krótki wpis, który jest jak najlepszą rekomendacją - wracam do lektury "Biegnij", kolejnej książki Ann Patchett.
Krótki wpis, który jest jak najlepszą rekomendacją - wracam do lektury "Biegnij", kolejnej książki Ann Patchett.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz