poniedziałek, 23 marca 2015

Zygmunt Miłoszewski "Gniew"

Częściej podsumowuję całą serię książek w jednym poście (szykuję się na podsumowanie "Pana Lodowego Ogrodu" Grzędowicza), ale trylogia Miłoszewskiego o prokuratorze Szackim wymaga specjalnych względów. Z książki na książkę jest coraz lepiej. Aż jestem zdziwiona, że zdecydowano się na ekranizację "Ziarna prawdy", a nie "Gniewu". Chociaż z drugiej strony - "Gniew" jest najbardziej wymowny, kiedy znamy już Szackiego i jego wcześniejsze przeżycia.

Tym razem tłem akcji jest Olsztyn, "miasto jedenastu jezior". Od "Ziarna prawdy" minęło kilka lat, Szacki postarzał się, jego córka Hela jest już nastolatką. I mieszka z ojcem. Co tutaj robi Szacki? Dalej szuka swojego miejsca w świecie. Kolejny raz nowa szefowa, nowi współpracownicy i nowa kobieta. Zero bohaterów znanych z wcześniejszych dwóch części. Na pierwszy rzut oka mamy trupa "Niemca", czyli zwłoki sprzed prawie 70 lat - niemniej trup okazuje się być bardziej świeży. A to tylko tło do bardziej skomplikowanego dochodzenia. Duży nacisk położony jest na przemoc domową, zarówno fizyczną, jak i psychiczną, co okaże się bardzo ważnym wątkiem książki.

Najciekawszym bohaterem jest Edmund Falk, młody prokurator, który zostaje uczniem Szackiego. Identyczny, jak jego mentor - sztywny, ubrany w garnitur, błyskotliwy i inteligentny. Kolejną ciekawie napisaną postacią jest córka Szackiego, Hela. Nastolatka wyrwana z Warszawy, z grona znajomych, do liceum w Olsztynie. Tak samo ironiczna i cyniczna jak ojciec, wie, jak sobie z nim pogrywać. 

Jak podsumować książkę, nie zdradzając nic z fabuły? Nie da się. Powiem tylko, że to najlepsza książka z trylogii. Zakończenie? Aż musiałam wygooglować sobie, jak zinterpretowali je inni czytelnicy. Prawie wszyscy są niezadowoleni z otwartego zakończenia. Lubimy niedopowiedzenia, ale raczej te znane z zakończenia filmu "Incepcja", na które można odpowiedzieć "tak" lub "nie". A mnie się podoba. Mam swoją wersję i będę się jej trzymać. Czy Szacki wróci jeszcze? Nie sądzę. Czuję, że Miłoszewski pójdzie w inną stronę, jak J. K. Rwoling po napisaniu sagi o Harrym Potterze. I nieźle jej to wyszło.

piątek, 20 marca 2015

Zygmunt Miłoszewski "Ziarno prawdy"

Czas na drugą część przygód prokuratora Szackiego - tym razem na tapetę idzie Sandomierz. Miłoszewski zmierzył się z legendą ojca Mateusza, a Sandomierz urósł do rangi najbardziej niebezpiecznego miasteczka w Polsce.

Co robi Szacki w Sandomierzu? Mieszka. Zmęczony stolicą, przeniósł się w bardziej spokojne i odległe miejsce. W jego otoczeniu pojawią się nowi znajomi, nowe kochanki, nowa szefowa. Praktycznie nie ma bohaterów znanych z "Uwikłania". była żona i córka pozostają tylko tłem.

Założę się, że dzięki książce i jej ekranizacji Sandomierz przeżywa swój złoty okres, a kościoły i podziemia znane książki pełne są turystów i żądnych przygody fanów Szackiego. Już wiem, że trzecia część przygód prokuratora będzie się toczyć w Olsztynie - ciekawe, czy miasto zostanie podobnie rozreklamowane. 

A sama książka? Dostajemy tajemnicze morderstwa okraszone mroczną historią mieszkańców Sandomierza. Aby odkryć prawdę Szacki musi sięgnąć do czasów drugiej wojny światowej i legend. Co jest prawdą, a co fikcją? Myślą przewodnią książki jest "w każdej plotce / legendzie jest ziarno prawdy". Szacki jak to Szacki - sprawę rozwiąże, a sam uda się do Olsztyna. Gdzie na pewno przyciągnie jakieś smakowite morderstwo. A Miłoszewski turystów i fanów. 

Trochę rozumiem fenomen prokuratora Szackiego - facet z krwi i kości, nie tak błyskotliwy jak Sherlock Holmes, trochę zagubiony w życiu. Ale to, co mnie ujęło, to humor. Porównywalny z tym u Bena Aaronovitcha z serii o Peterze Grancie. Trochę ironii, trochę popkultury, trochę "warszawki". Całkiem mnie to bawi.

poniedziałek, 16 marca 2015

Wojciech Chmielarz "Farma lalek"

Nazwisko Chmielarza nic mi nie mówiło. A znajomi zachwycili się historią komisarza Jakuba Mortki. Ja trochę mniej.

Polskie góry doczekały się złotych czasów. Bieszczady rozsławił serial "Wataha", wyprodukowany przez HBO, a Karkonosze właśnie Chmielarz.

Historia jakich wiele - zblazowany komisarz za karę dostaje wilczy bilet w jedna stronę do komendy w małym miasteczku, które położone jest w  Karkonoszach. Miasteczka, w którym dokumentnie nic się nie dzieje - trochę włamań, trochę kradzieży, ale nic poważniejszego. Oczywiście miasteczko staje się stolicą zbrodni zaraz po tym, jak sprowadza się do niego komisarz. Przyciąga zbrodnie niczym magnes.

Na noc do domu nie wraca mała, 10-letnia Marta. Trwają poszukiwania, komisarz znajduje kilka powiązań z porwaniem dziewczynki, które miało miejsce w dzielnicy Romów. Ale wiadomo - to Romowie, więc nikt zaginięcia nie zgłosił na policję. Sprawa się komplikuje - Marta się odnajduje razem z kilkoma trupami. Kto zabił? Muszę przyznać, że dość szybko zgadłam. Nawet nie zgadłam - domyśliłam się. Tropów było wiele, wskazówki często powtarzały się. Pod koniec książki miałam ochotę walić "Farmą lalek" komisarza po głowie. A ty głupku nie wiesz jeszcze kto zabił?

Ponoć to druga książka Chmielarza o Mortce, są jeszcze dwie. Widać podobieństwo do Miłoszewskiego? Widać. A może tak się niefortunnie złożyło, że czytam dwa polskie kryminały dwóch różnych autorów i porównania są nieuniknione. Niemniej dzisiejszy wieczór spędzę z Szackim.

Zygmunt Miłoszewski "Uwikłanie"

Wiem, że troszkę późno. Miłoszewski zdążył już dostać Paszport Polityki za swoje książki - i przy okazji jej odbierania obrazić kilku obecnych na sali polityków, w tym prezydenta Komorowskiego. Kim jest ten cały Miłoszewski, który dostał Paszport Polityki, odbierając go Jakubowi Żulczykowi (za którego ja trzymałam kciuki)?

Kolejny kryminał - pomyślałam. Zaczęłam czytać i... okazało się, że akcja książki rozgrywa się w Warszawie, a morderstwo do którego został wezwany Szacki ma miejsce w mojej okolicy, koło Rozbratu, który mijam co najmniej dwa razy dziennie. A to już wzmogło moje zaciekawienie.

Historia toczy się niemrawo, Szacki jeździ po Warszawie, jest "bohaterem z krwi i kości", trochę pali, trochę, pije, trochę zdradza żonę. Nie jest zbyt idealnym mężczyzną, co stanowi kontrast do jego wnikliwego umysłu prokuratora. Szacki może mnie nie zachwycił, ale sama budowa fabuły, delikatne niuanse i podpowiedzi już tak. Nieźle, panie Miłoszewski. A znajomi mówią, że "Ziarno prawdy", druga książka z trylogii o Szackim jest jeszcze lepsza. Seria jest już zamknięta, trzecią książką jest "Gniew".

A tymczasem do kin wchodzi film na podstawie drugiej książki o prokuratorze Szackim "Ziarno prawdy". W roli prokuratora - Robert Więckiewicz. Nic nie budzi takich emocji jak fakt, że filmowy Szacki nie ma białych jak mleko włosów Szackiego książkowego.

wtorek, 10 marca 2015

Anne Rice "Prince Lestat"

Czasem człowiek z nudów sobie poprzegląda bestsellery. Czasem znajdzie się jakaś ciekawa książka, o której wydaniu nie miałam pojęcia. I tak też było w styczniu: przeglądałam rankingi najlepszych książek 2014 roku, z podziałem na gatunki. I co? W dziale "horror" na pierwszym miejscu była najnowsza książka Anny Rice, kolejna z serii kronik wampirów. Nie powiem, zdziwiłam się, nie wiedziałam, że autorka dalej będzie odgrzewać kotlety. I wyszła niezła kaszana.

Na wstępie muszę zaznaczyć, że Kroniki Wampirów darzę niezwykłym sentymentem. "Wampir Lestat" to pierwsza "poważna" książka, którą przeczytałam w oryginale, ze słownikiem w ręku. Potem czytałam kolejne, i przepadłam w świecie wykreowanym przez Annę Rice. Zachwyt trwał gdzieś do szóstej czy siódmej książki "Pandora", potem zaczęła się seria o czarownicach, która już mnie nie zachwycała. Dlatego też, kiedy dowiedziałam się, że wydany został "Prince Lestat", czym prędzej ściągnęłam wersję mobi. I zaczęłam czytać.

Sentyment uleciał, a na głowę wylano mi kubeł zimnej wody. To ma być akcja?! Gdzie te okrutne wampiry, których boi się skrzący w słońcu Edward Cullen ze "Zmierzchu"? Tutaj wszyscy się kochają i uwielbiają, czułym dotykom i gestom nie ma końca. Nawet jak ktoś się buntuje, to na pewno został do tego zmuszony. Galeria wampirów jest tak obszerna, że aż szkoda, że Martin z "Gry o tron" nie zrobi z tym porządku. Mnogość pięknych i delikatnych wampirów aż mdli. Wszyscy długowłosi, zakochani w sztuce, pełni gracji. 

Fabuła? Jaka fabuła? Niby jest trochę nowych historii, jak zwykle każdy każdego kocha, jest też miejsce na odrobinę nauki: telefony, smartfony, internety i inne badziewie. Osią i wiotkim kręgosłupem historii jest... człowieczy syn Lestata. Do tego kolejny humanoid - uratowana nie-widomo-skąd ludzka dziewczynka, którą Lestat wychowuje. Ludzki chłopiec i ludzka dziewczynka - to aż prosi się o schemat. Wielka miłość + chęć zmiany w wampiry i zostanie ze sobą dalej niż po grób. Szmira! Zawołałam. Niestety Anne Rice nie usłyszała i wydaje chyba kolejną część cyklu.

Dla niekumatych klasyk: "Wywiad z wampirem" z Bradem Pittem w roli Louisa, Tomem Cruisem w roli Lestata i Kirsten Dunst w roli Claudii. Cudo!

Niestety zdarzyła się również ekranizacja "Królowej potępionych" z Aaliyah. Kochałam ten film w liceum. Muzyka Korna, no i idealny, piękny Lestat. Koniec zalet tej ekranizacji. Ale na Lestata można sobie popatrzeć:


środa, 25 lutego 2015

Katarzyna Kwiatkowska "Zbrodnia w błękicie"

Dalej męczę serię "Pana Lodowego Ogrodu", kończę już 4 tom, stąd wniosek, że niedługo pojawią się zaległe wpisy. Jeden tom czytam średnio w tydzień, ale czwarty, ostatni, jest wyjątkowo obszerny. A dalej dążę do przeczytania 52 książek w 2015 roku (średnio jedna tygodniowo). A tymczasem moja teściowa była w bibliotece w swoim mieście na rozdanie 10 nagród za pierwsze 10 miejsc za ilość wypożyczonych książek w 2014 roku. Nie bez znaczenia zaznaczam, że to "ilość wypożyczonych książek" - na pewno nie przeczytanych. Dość, że napiszę, że osoba na pierwszym miejscu wypożyczyła ponad 450 książek. A osoba na ostatnim, 10 miejscu - ponad 250. A ja za sukces uznaję 52 książki, jedną tygodniowo...

"Zbrodnia w błękicie" to klasyczny kryminał: bohaterowie zamknięci w dworku, odcięci od świata - na zewnątrz szaleje śnieżyca. Śmierć młodej dziewczyny i pytanie: kto zabił? Na miejscu jest akurat przyjaciel rodziny, zapalony fan Sherlocka, ze swoim wiernym odźwiernym, niczym Watson. Tropy mieszają się, urywają - prowadząc wprost do rozwiązania. Wielki zbiór wszystkich gości i - uwaga - rozwikłanie zagadki.

Nie jest to kryminał wybitny, niemniej jest napisany tak pięknie klasycznie i schematycznie, że nic, tylko wzdychać do tamtych czasów. No właśnie - duży plus za piękne opisy wnętrz, strojów i jedzenia. Widać, że autorka wie, o czym pisze. Podsumowując - lektura przyjemna, jednorazowa. Za miesiąc nie będę już pamiętać co to za książka.

czwartek, 15 stycznia 2015

Ignacy Karpowicz "Sońka"

O Ignacym Karpowiczu, młodym polskim pisarzu, usłyszałam, kiedy w 2010 roku zdobył Paszport Polityki za "Balladyny i romanse". Imię i nazwisko niczym Adam i Mickiewicz i jego "Ballady i romanse". Na szczęście Karpowicz nic z Mickiewiczem wspólnego nie ma. 

"Sońka" jest jego pierwszą książką, którą czytałam - jest prezentem ślubnym od wujka polonisty i wykładowcy akademickiego. Co tu ukrywać - jest też cienka, idealnie nadaje się do czytania w łóżku, kiedy Kindle daleko. Nie wiedziałam, że pomimo lekkości fizycznej, książka psychicznie będzie ważyła tonę.

Oto mamy tytułową Sońkę, starszą kobietę z Podlasia, która wspomina swoje wojenne życie, romans z Joachimem, Niemcem - wrogiem. Teraźniejszość miesza się z przeszłością i przyszłością - przyszłość opowiada Igor / Ignacy, reżyser teatralny, który o Sońce zrealizuje spektakl. 

Jest miejsce na zwierzęta - krowa Mućka, kot Jozik Pasterz Myszy i pies, Borbus Dwunasta (jest 12 psem, który otrzymał to imię, jest ostatnia z rodu). Najładniejsze są fragmenty, które zapisane są kursywą - przemyślenia tychże zwierząt.

Historia o wojnie - jest ciężko. Jest śmierć, gwałt, sąsiedzka nienawiść - wszystko, co w wojnie najgorsze. Książka do przeczytania - jednak nie cenię jej najwyżej. Ale mimo wszystko do czytelniczej kolejki dodaję "Balladyny i romanse", które polecała mi koleżanka, której gust czytelniczy jes bardzo bliski mojemu. Mam nadzieję, że książka będzie bardziej udana.

środa, 14 stycznia 2015

Jakub Żulczyk "Ślepnąc od świateł"

Napiszę od razu - nie będzie to obiektywny wpis.

Do Jakuba Żulczyka mam sentyment - śledzę jego karierę od samego początku, od dnia, kiedy w bibliotece uniwersyteckiej krążąc między półkami z literaturą z ciekawości zajrzałam do działu polskiego. Zastanawiałam się, jakich mamy pisarzy o nazwisku na Ż oprócz Żeromskiego. A tam na samum końcu Żulczyk i "Radio Armageddon", z czaszką na okładce. Z tyłu zachęcający opis w stylu "młodzież zakłada kapele rockową, narkotyki, muzyka, ciemne interesy, wszystko okraszone realnością wydarzeń". Moja pierwsza myśl - panie Żulczyk, co tam pan napisał. Pewnie z realizmem będzie miało to tyle do czynienia co Żeromski. I co? Jakże się myliłam! "Radio Armageddon" to jedna z najlepszych książek, jakie czytałam. Niestety, od dłuższego czasu nie ma jej w sprzedaży, ale jakoś teraz na początku 2015 roku ma być wznowione jej wydanie. Czekam z niecierpliwością.

Potem było kilka prób pisarskich: "Zmorojewo", "Instytut" - przeczytałam, ale to jeszcze nie to. To za mało, aby wejść do pierwszej ligi polskich pisarzy. Ale pojawiło się TO: "Ślepnąc od świateł". Historia młodego chłopaczka z Olsztyna w polskiej stolicy - który zarabia sprzedając dragi. I to jest realizm! Nie ma głaskania po główce, nie ma ugrzecznionych dialogów. Nocne życie Warszawy kwitnie, tak jak narkotyczny biznes. Duszna atmosfera, niepokój, ciągłe oglądanie się przez ramię - taką atmosferę tworzy książka. Polecam. A Żulczyk? Sam urodzony na Mazurach, w Nidzicy. Tym też mnie ujął. Strona 289 książki: "W sztucznym świetle wyglądała jak najładniejsza dziewczyna ze wsi. Jak miss Węgorzewa."

Co jeszcze o Żulczyku? "Ślepnąc od świateł" to właśnie jego bilet do pierwszej ligi pisarzy. Autor już został nominowany do tegorocznych Paszportów Polityki, obok Zygmunta Miłoszewskiego i Wita Szostaka. Mam nadzieję, że jury doceni Żulczyka. (edit: wpis z wczoraj, a dzisiaj zostały ogłoszone wyniki - Paszport zdobył Miłoszewski).

Kolejna ciekawostka - w tymże mieście uniwersyteckim, w Toruniu, lata temu, w Juwenalia, w CSW odbywała się impreza elektro, gdzie DJem był nie kto inny jak... Jakub Żulczyk. Zacięcie muzyczne mu zostało, jako że wspomógł Dorotę Masłowską w jej muzycznej karierze. Przez chwilę mignął nawet w jej teledysku:


Żulczyk zasłynął jeszcze komentarzem wypowiedzi innej pisarki, Kai Malanowskiej. Akurat jego głos jest najbardziej rozsądny w całej tej sprawie (Kaja Malanowska skarży się, jak mało zarabia jako pisarz). Poniżej odpowiedź Żulczyka:


"Pisarka polska, Kaja Malanowska, napisała na swoim Facebooku następujące oświadczenie :
"6 800 złotych. Tyle za 16 miesięcy mojej ciężkiej pracy. Wiem, że wkurwiające jest wylewanie frustracji na FB, ale mam ochotę strzelić sobie w łeb. PIERDOLĘ TO, pierdolę pisanie, pierdolę wszystko. GÓWNO< GÓWNO< GÓWNO!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!! I coś tam tego... pozdrawiam rynek czytelniczy."
Jako kolega pani Malanowskiej po fachu pozwolę sobie to skomentować. Nie lubię mazgajenia. Uważam je za nieeleganckie. Za bardzo, bardzo nieeleganckie uważam publiczne mazgajenie się na temat pieniędzy. To bardzo nie przystoi osobie, która mieszka w stolicy, i pracuje w szeroko pojętej branży kreatywnej, do której pisarstwo przecież należy. Tym bardziej chyba nie przystoi osobie o jednoznacznie lewicowej afiliacji; osoba definiująca się na tej płaszczyźnie światopoglądowej powinna zdawać sobie sprawę z tego, że mieszka w kraju pełnym biednych, oszukanych, zadłużonych, głodnych ludzi dla których biadolenie piszącej o depresji pani z Warszawy są po prostu policzkiem.
Ale nie idzie nawet o to. 6800 złotych. Tyle pieniędzy zarobiła biedna pani Malanowska na swojej powieści. Czy jest to kwestia rynku wydawniczego? Sam jestem pisarzem raczej niszowym, nienagradzanym, i nie sprzedającym się w oszałamiających nakładach. Mimo to, na każdej ze swoich powieści coś tam zarobiłem, również nie były to kokosy, ale było to jednak trochę więcej niż 6800 złotych. To nie tylko kwestia RYNKU CZYTELNICZEGO, pani Kaju, ale także tego, u jakiego wydaje się wydawcy, jaką ma się z nim umowę, ile energii i realnych środków ów wydawca wkłada w wypromowanie książki; to również kwestia tego, czy ma się agenta, jakie stawki ów agent negocjuje. No i też kwestia tego, czy ludziom po prostu książka się podoba. Czy chcą ją czytać. Łatwo przy tej okazji zakrzyknąć, że polski czytelnik jest głupi i niewyrobiony najchętniej czytałby tylko Małgorzatę Kalicińską i autobiografie celebrytów. No ale przypadki Twardocha, Dukaja, Masłowskiej, Witkowskiego, Hugo-Badera, Szczygła pokazują chyba, że dziesiątki, setki tysięcy polskich czytelników mają ochotę na coś bardziej treściwego niż nadjeziorne romansidła. Warto się zastanowić, co się pisze, i tak naprawdę dla kogo, zanim się zacznie narzekać na rynek czytelniczy.
A tak naprawdę, to nie idzie nawet o książki. Od 8 lat utrzymuję się praktycznie tylko i wyłącznie z pisania, nie licząc epizodów pracy w radiu czy w telewizji. Jednak byłbym szalony, gdybym liczył na wpływy z moich książek jako na główne źródło utrzymania. Pisanie to ciężki kawałek chleba, i jestem zdania, że ten kawałek chleba trzeba uprawiać z godnością i gotowością do wewnętrznego płodozmianu. Od wielu lat pracuję jako publicysta, felietonista, scenarzysta, zacząłem pisać dla teatru. Pisałem treatmenty filmów i scenopisy teledysków, opowiadania reklamowe i scenariusze spotów społecznych. Wszystko to razem, zebrane do kupy, traktuję jako pisanie. Pisanie to mój zawód, do którego podchodzę bardzo poważnie. Książki są w nim najświętsze, ale nie oczekuję od tego, co dla mnie święte, że zapłaci mi za prąd, nowe buty i bukiet kwiatów dla dziewczyny. Bądźmy realistami, a nie mazgajami.
W takiej sytuacji są ludzie trudniący się piórem nie tylko w Polsce, ale również we Francji, Wielkiej Brytanii, Stanach Zjednoczonych. Prowadziłem kiedyś miłą mailową korespondencję z amerykańskim pisarzem Marty Beckermanem, moim rówieśnikiem, autorem świetnych książek "Idiocracy" i "Generation slut"; nie mogłem wyjść z podziwu, jak zbieżne są nasze sytuacje zawodowo-finansowo-mentalne, chociaż ja mieszkam na Mokotowie, a Beckerman na Brooklynie.
Pani Kaju, proszę się, kurwa, nie mazgaić, i nie kompromitować naszego zawodu. Jest trudny. Bywa słabo płatny. Nie jest, co również trzeba sobie uświadomić, zawodem pierwszej potrzeby społecznej.
Ale to my go, do cholery, wybraliśmy."

Zapamiętajcie to nazwisko: Żulczyk. Na pewno nie raz jeszcze je usłyszymy.

czwartek, 8 stycznia 2015

podsumowanie roku 2014

Czas na podsumowanie 2014 roku. Wyjeżdżam na Święta i raczej w tym czasie nie będę przed komputerem. Za to na masę będę czytać książki, więc styczeń powinien obfitować w soczyste relacje z lektury.

Edit: post publikuję dopiero teraz, w styczniu 2015. Przez ponad 2 tygodnie żyłam bez komputera - i to z własnego wyboru!

Ilość przeczytanych książek: 39

Aż o 8 mniej niż w ubiegłym roku, ale winię za to rok 2014, który był ważny w moim życiu. Przygotowania do ślubu sprawiły, że wrzesień był najmniej poczytnym z moich miesięcy - tylko jedna książka. Mam nadzieję, że to się zmieni w 2015 roku. Z drugiej strony, wiem, że z powodu małej ilości czasu o niektórych książkach zapomniałam, i nie napisałam o nich ani słowa. Tak było z czwartą książką z serii o Peterze Grancie Bena Aaronovitcha, i z książką Agaty Passent "Kto to Pani zrobił?". Na razie książkę pożyczyłam koleżance z pracy, z niecierpliwością czekam, aż do mnie wróci. Mam zaznaczonych w niej kilka smakowitych cytatów, które cudownie ilustrują to, jak Polskę postrzega osoba, która w życiu zawsze miała z górki.

Ranking najlepszych przeczytanych książek w 2014 roku:

Miejsce 5 - Patti Smith "Poniedziałkowe dzieci"

Uwielbiam raz na jakiś czas udać się w przeszłość muzyków - czy to Patti Smith, czy Jima Morrisona. Książka i opowieści z życia są jak oni - nostalgiczni, awangardowi, kochani przez miliony. Na duży plus zasługują też prywatne zdjęcia Patti Smith, które doskonale ilustrują jej dzieciństwo i młodość.

Miejsce 4 - Antoni Libera "Madame"

Jedno z wielkich odkryć tego roku. Znalezione w powiązanych do Tyrmanda. Nikt nigdy mi nie polecał tej książki, dlatego też tym bardziej byłam zaskoczona, dlaczego "Madame" nie jest zachwalana i szerzej polecana. Cieszy to, że zarażone moim entuzjazmem, "Madame" przeczytały koleżanki z pracy.

Miejsce 3 - Kate Atkinson "Jej wszystkie życia"

Książka piękna, poruszająca, ze złożoną i wielowarstwową fabułą. Cudo!

Miejsce 2 - Leopold Tyrmand "Zły"

PRAWIE pierwsze miejsce. Walka była zacięta, do samego końca. Niestety, Tyrmand przegrał na rzecz serii o Peterze Grancie, młodym policjancie i czarodzieju. 

Miejsce 1 - seria "Rzeki Londynu" Bena Aaronovitcha 

Dziwnym nie jest. Mogę tylko powiedzieć, że z niecierpliwością czekam na szóstą książkę serii. Piątą pochłonęłam w Święta. Czekam też na polskie wydanie - kupuje je mężowi w prezencie. On też powoli zostaje fanem serii.

A na koniec: wyzwanie na rok 2015! 3 książki już odznaczyłam - posty niedługo.