Oniemiałam. Nigdy nie słyszałam o "Madame" Libery, książce, która była nominowana do Nagrody Nike w 1998 roku, byłam wtedy smarkulą słuchającą Backstreet Boys i czytającą "Przygody trzech detektywów" Alfreda Hitchcocka. Jakie było moje zdziwienie, kiedy przeglądając książki polskich autorów, którzy są czytani za granicą, wyskoczyła mi nieznana "Madame". Przystąpiłam do działania i po trzech intensywnych dniach lekturę miałam już za sobą.
Oto czasy PRL-u, warszawskie liceum, którego dyrektorką jest nauczycielka francuskiego, tytułowa Madame. Główny bohater, uczeń klasy maturalnej, tak jak reszta szkoły daje się oczarować urodziwej dyrektorce. Ze swoją fascynacją idzie nawet o krok dalej - chcąc się dowiedzieć o niej jak najwięcej, ucieka się do podstępów i forteli. Rzeczy, które odkryje, nie zawsze będą miłe i przyjemne.
Czasy PRL-u znam tylko z książek oraz opowieści rodziny i znajomych. Główny wątek książki skupia się nie tylko wątkach, które rozwijają akcję, ale także na opisie miejsc i ludzi charakterystycznych dla tego okresu. Jak dobrze, że nie żyłam w tamtych czasach!
"Madame" pełna jest tropów i aluzji: od Schopenhauera, Racine'a, Picassa, po astrologię. Do tej pory nie jestem pewna, ile z tych opowieści to prawda, a ile to blaga.
A tymczasem - od 2012 roku spektakl "Madame" na podstawie książki Antoniego Libery w reżyserii Jakuba Krofty, grany jest w Teatrze Dramatycznym na Woli. Muszę się wybrać!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz