poniedziałek, 22 października 2012

Andrzej Pilipuk "Aparatus"




Ostatni zbiór opowiadań Pilipiuka, z czego aż 3 z 8 opowiadań poświęcone są dziejom doktora Skórzewskiego, które rozgrywają się na Syberii, na początku XX wieku. Po przeczytaniu "Czerwonej gorączki" i "2586 kroków" z opowiadaniami o Skórzewskim głowiłam się, czy Pilipiuk napisze coś jeszcze z nim w roli głównej. A tu aż 3 opowiadania!

Z opowiadań o Skórzewskim najlepsze jest drugie, "Choroba białego człowieka", o wyprawie w poszukiwaniu bratanka, który zaginął w dalekiej Syberii. Rejs maleńką łódką, tragedia odnalezienia wyprawy bratanka i badanie jej dziejów - aż do ostatecznego spotkania z tubylcami i pomocy im w rozwiązaniu problemu. Wartka akcja, świetne zwroty akcji i wyraziści bohaterowie - to atuty opowiadania. Dwa pozostałe, "Ostatni biskup" i "Dzwon wolności" są niezłe, chociaż nie śledziłam ich z zapartym tchem jak tego wcześniejszego. Chociaż wyprawa w poszukiwaniu legendarnego klasztoru opartego na wskazówkach umierającego pacjenta i wędrówka do lasu w poszukiwaniu dzwonu brzmią nieźle, to jednak nie są już tak dobre.

Najmocniejszym opowiadaniem jest "Staw", który miesza twórczość Lovecrafta razem z okupacją niemiecką w czasie II wojny światowej. Główny bohater, Jurgen, młody niemiecki żołnierz, dostaje zadanie sprawowania pieczy administracyjnej nad Łazienkami Królewskimi w Warszawie. Zamieszkuje w mieszkaniu, które wcześniej zajmował profesor botaniki. Porządkując jego książki i notatki, znajduje korespondencję, którą profesor prowadził z Uniwersytetem Arkham (i po już wiadomo - będzie jak u Lovecrafta!). Jurgena męczą sny, prześladują wiewiórki, zatruwa się oparami roślin w pomarańczarni, gdzie ma wizje i widzi wielkiego węża. Poznajemy innych mieszkańców Łazienek, kolejnych niemców, oraz jedynego polaka, który zajmuje się ogrodami i szklarniami. Jurgen intensywnie myśli nad tematem, który pozwoliłby mu po wojnie dostać się na uniwersytet. Biegając ranem wokół stawu w łazienkach zauważa niezwykłe ryby, chyba karpie, na których chciałby oprzeć swoją pracę. Postanawia zostać ichtiologiem - czyli zoologiem od ryb. Nie będę zdradzać zakończenia - ale Lovecraft miał na nie mocny wpływ. Najlepsza scena: Jurgen przeprowadzający sekcję karpia wyłowionego ze stawu, a w środku karpia coś się porusza - to złowieszcza wiewiórka, która okazuje się żywa, ucieka i znika wśród drzew parku...

Najsłabszym z kolei opowiadaniem jest opowiadanie tytułowe "Aparatus". Bohaterem opowiadania jest Robert Storm, który jest także bohaterem innego opowiadania w tym zbiorze, "Ksiąg drzewnych". Jest antykwariuszem-hobbystą, w którego ręce trafiają niezwykłe przedmioty. Tym razem będzie to pudełko, pozytywka zapewne. Spędza dnie nad tym, aby odkryć, co to tak na prawdę jest. Pomaga mu Maciej, sąsiad zegarmistrz, oraz Marta, przyjaciółka akustyk. Razem naprawiają urządzenie i odkrywają, że... nie służy do niczego. Należało do starego żyda, który stworzył pozytywkę, która odtwarza bicie dzwonów kościołów w południe w Warszawie. Miało być sentymentalnie, a wyszło słabo.

Niemniej - opowiadania Pilipiuka są utrzymane na niezmiennie wysokim poziomie. O ile seria o Jakubie Wędrowyczu jest prześmiewcza i prześmieszna, o tyle opowiadania są utrzymane w mrocznej tematyce, bohaterami są postaci niezwykłe, czas i miejsce opowiadań to najczęściej początek XX wieku, II wojna światowa, Warszawa i okolice, a także Syberia.

środa, 17 października 2012

Terry Pratchett "Niuch"


Najnowsza powieść Pratchetta z serii "Świat Dysku", wydana w 2011 roku, a patrząc na dorobek pisarza, możemy się niedługo spodziewać kolejnej. Jak zwykle Pratchett mnie zachwycił - kryminał w najlepszym wydaniu. Co więcej, zaskakująca jest... dojrzałość książki. Gdzieś tam są motywy humorystyczne, żarciki, ironie i sarkazmy - ale są też sceny poważne, jak Sam Vimes jako dobry mąż i ojciec, czy praworządny policjant stojący na straży prawa. 

Sam Vimes ma urlop - razem ze swoją małżonką i synkiem wyruszają do swojej wiejskiej posiadłości (dzięki posagowi żony Vimes został diukiem i jednocześnie jedną z najważniejszych osób w Ankh-Morpork, z czego chyba nie do końca sobie zdaje sprawę - albo nie chce sobie zdawać sprawy). Urlop urlopem, ale policjanci nie mają urlopów, policjant to styl życia. I tak oto Vimes z wrodzoną intuicją wyczuwa zbrodnię - popełnioną na goblinach. Dopiero podczas czytania tej książki zastanowiłam się nad tym, jak w ogóle wyglądają gobliny? Według google - poniżej Łzy Grzybów, goblinia harfiarka: 

Myślałam, że są brzydsze, w sumie.

Najfajniejsze postaci książki to kamerdyner Willikins i Felicity Beedle, pisarka. Willikins, oprócz bycia kamerdynerem, jest też przyjacielem Vimesa, jego prywatnych ochroniarzem, rzezimieszkiem, a od czasu do czasu niańką małego Sama. Panna Beedle z kolei pisze książki dla dzieci. Tematy przeróżne: od woskowiny usznej, aż do kupek, którymi szczególne zainteresowanie wykazuje mały Sam.

Morał z tego taki - gobliny to też istoty, które mają swoje uczucia i należy ich traktować jak istoty rozumne, a kto nie czytał Pratchetta - niech czym prędzej rusza do księgarni albo biblioteki po jego książki! Między innymi dlatego, że choruje na Alzheimera... życzę mu jeszcze wielu książek o miejskiej straży Ankh-Morpork. A o chorobie nakręcił dokument dla BBC "Decydując się na śmierć", w którym pokazuje historię chorego na stwardnienie rozsiane milionera Petera Smedleya, który decyduje się na samobójstwo poprzez wypicie śmiertelnej mieszanki leków. Ponoć film wywołał poruszenie w Wielkiej Brytanii, tak wielkie, że ostatnio czytałam o tym reportaż w "Dużym Formacie". Miało być o Pratchettcie - i jest - czytać!

czwartek, 11 października 2012

Dan Simmons "Hyperion"






Akurat tę książkę czytałam z dobre dwa czy trzy lata temu. Wyprawa 6 osób na odległą planetę Hyperion, do Grobowców Czasu. Każda z postaci przedstawia swoją historię, z czego każda jedna mogłaby z powodzeniem być wydana jako osobna książka. Detektyw, ksiądz, konsul, wojskowy, poeta i ojciec z dzieckiem. Każde z nich wyznaje, co robi na Hyperionie. Wiemy też, że jedno z nich jest zdrajcą. Ale które? Wszyscy obawiają się i jednocześnie wielbią Chyżwara - tajemniczą istotę z Grobowców Czasu. Co prawda w oryginale ta istota to "The Shrike" i nie wiem skąd się ten polski Chyżwar wziął. Ale nie jest źle, a w każdym razie - w myśl polskiej mentalności - mogło być gorzej.

W każdym razie - po pochłonięciu tych 6 jakże różnorodnych historii docieramy do końca książki, gdzie w sumie nic się nie wyjaśnia, czy pielgrzymi spotkali Chyżwara, czy nie. Założyłam, że zakończenie jest otwarte, a czytelnik sam sobie musi dopowiedzieć, jak historia dalej się potoczyła. Nic bardziej mylnego! Dopiero kiedy zmieniłam telefon i szukałam na niego książek w formacie epub dotarłam do dalszej twórczości Simmonsa, czyli jak się okazało - dalszych trzech części Hyperiona! Czyli "Zagłada Hyperiona", "Endymion" (o którym na razie wiem, że jest jednym z miast na Hyperionie, więc Hyperion chyba tak do końca wcale nie upadnie) i "Triumf Endymiona". Wieczorami na telefonie poczytuję drugą część, czyli dalsze dzieje wyprawy plus wydarzenia na innej planecie, obserwowane z perspektywy androida, Josepha Severna, który jest wcieleniem Johna Keatsa, tak samo jak detektyw Brawne Lamia, jedna z bohaterek "Hyperiona", dzięki której Severn śniąc wie co się dzieje z pielgrzymami... uff... skomplikowane? A dopiero przeczytałam 1/4 książki. Rozmawiałam ostatnio o tej serii z nowopoznanym kolegą, który namiętnie zaczytuje się saj-faj i fantastyką. Mało się nie obsikał jak usłyszał, że czytałam "Hyperiona". Jak stwierdził: "każda z 4 części ma ok. 500 stron. Pierwszą czytasz, jakby miała 300. Drugą - jakby miała 500. Trzecią - brniesz, jak przez 800 stron, aby ugrzęznąć na ostatniej - 1,000 stron." Może i jest w tym ziarnko prawdy. Historia coraz bardziej się gmatwa, w sumie po pierwszej części nie wyobrażałam sobie jak dalej można pociągnąć na raz tyle zróżnicowanych wątków. Widać można, ale trzeba dobrze pamiętać każdy szczegół i każdą historię co mnie, czytelniczce biorącej się za drugą część w trzy lata po przeczytaniu pierwszej nie wychodzi najlepiej. Niemniej dla mnie - Simmons i jego "Hyperion" stoją w jednym rzędzie z "Lodem" Dukaja.

wtorek, 9 października 2012

Jonathan Carroll "Kobieta, która wyszła za chmurę"






Jonathan Carroll wydał zbiór opowiadań, z czego na razie przeczytałam dwa: tytułowe i "Niech się stanie przeszłość!", a już wrzucam go na bloga. Założę się, że dalsze opowiadania są równie cudowne i świetne. To jest mistrzostwo - krótka forma, nie dłuższa niż 25 stron, a tak wciągająca i przewrotna. 

Opowiadanie tytułowe, czyli "Kobieta, która wyszła za chmurę" (według mnie lepsze byłoby "Kobieta, która poślubiła chmurę") prezentuje 2 siostry: Ray i Lię, które rozmawiają o swoich mężach - chmurach. Obydwie skorzystały z biura matrymonialnego, wypełniły ankietę, w której zaznaczyły wymarzone cechy swoich kochanków - i takich kochanków dostały. Mężczyźni idealni by się zdawało, a każda z sióstr opowiada o kryzysie i problemach w swoich związkach. Barmanem jest mąż Ray, Menno. Podoba mi się wprowadzenie jego postaci: "Z radością przysłuchiwał się ich rozmowie. Lubił je. W jednej z nich był zakochany." Po chwili wiemy, że jest mężem Ray. Ale zaraz zaraz, co oznacza, "w jednej jest zakochany?" Może wcale nie w żonie, a w jej siostrze? Niejasności wzbudzają podejrzliwości. Zakończenie jest smutne: Lia odsyła swojego męża z powrotem na jego planetę (bo mężowie pochodzą z innej galaktyki, z lepiej rozwiniętej cywilizacji, swój wygląd i charakter dostosowują się do ankiet swoich przyszłych ziemskich partnerek). Okazuje się, że to na prawdę był mężczyzna doskonały, a niedoskonałości, które Lia w nim dostrzegała to były jej własne wady, które mężczyzna z niej absorbował, żeby ona czuła się lepsza i bardziej doskonała. Smutne. Lii przeszkadzały jej własne wady, z którymi nie mogła żyć.

Drugie opowiadanie "Niech się stanie przeszłość!" jest niemniej fantastyczne i przewrotne. Muszę tutaj zacytować mój ulubiony fragment (dopiero potem przeczytam dalsze opowiadania i dam znać, czy są równie dobre, jak te pierwsze):

"- Ava?
- Słucham?
- W Twojej pralce jest pełno liter.
Wyjąłem wielkie mokre "K" i rozciągnąłem je na dłoni. Stanąłem w drzwiach pokoju i pokazałem je Avie. Litera miała około dwudziestu pięciu centymetrów i była wycięta z mokrej tkaniny. Ponownie zajrzałem do pralki: zamiast ubrań wypełniała ją obwisła, mokra masa wielkich liter. Ava nie wyglądała na zaskoczoną. Zobaczywszy "K" na mojej dłoni, spokojnie skinęła głową.
- Włożyłam je tam.
- Włożyłaś... a gdzie nasze rzeczy?
- W łazience.
- Dlaczego? Po co je tam wkładałaś? Co znaczą te litery?
- Wyjmij jeszcze cztery. Nie patrz na nie - wsadź rękę i wyciągnij cztery następne. Zaraz ci wszystko wyjaśnię. 
Chciałem coś powiedzieć, ale ugryzłem się w język. Pochyliłem się i zanurzyłem rękę w miękką, ociekającą wodą stertę liter, jak gdybym losował numery do bingo. Kiedy już miałem wszystkie pięć, Ava kazała mi ułożyć z nich na podłodze jakieś słowo. Oprócz "K" były to "V", "Q", "R" i "O"."

Motyw mokrych liter w pralce... wut?!? Nie mogę się doczekać wieczoru, kiedy zaparzę sobie herbatę i zagłębię się w kolejnych opowiadaniach.

środa, 3 października 2012

"Ta straszna Środa?" wywiad z Magdaleną Środą






Jestem w domu, w sumie to chyba w domu rodziców, na Mazurach. Swojego domu ciągle szukam. Odwiedziny u babci odwiecznie kojarzą mi się z wojną na poglądy religijne i polityczne. Lewica kontra prawica, kościół, telewizja, programy i gazety, które głoszą "jedyną prawdę". Najeżona, zawsze kłóciłam się, i głośno wyrażałam swoje poglądy. Aż do dzisiaj - rozmawialiśmy o bezrobociu, o pracy za granicą, o tym, że założenie i utrzymanie rodziny w dzisiejszych czasach to wyczyn na miarę zdobycia Mount Everestu. Nawet nie chciało mi się kłócić. "Jednej jedynej prawdziwej telewizji" nie oglądam, bo i nie mam telewizora. O tym, że czytam "Wprost" wolę się nie dzielić. I zdałam sobie sprawę, jak mało wiem o polityce i XX wieku (w szkole historia zawsze była przerabiana od starożytności do ~XIX wieku, I wojny światowej jak dobrze poszło).

Wczoraj leżąc w łóżku, zamiast po książkę, sięgnęłam po "Świat Wiedzy" (chyba każdy miał w domu niebieskie segregatory pełne podziurkowanych kartek, największą frajdę sprawiało układanie ich kolorami). Część: historia. A tam: dowiedziałam się, kim był Axel Springer, że Arafat nie był Izraelczykiem, a Wałęsa jest czasem krytykowany. Jedna karta była poświęcona trzem feministkom: Kate Millett, Germaine Greer i Simone de Baevuoir. Muszę przyznać, że czytałam tylko dwie ostatnie. Ale mimo wszystko - były na kartach historii, opisane jako feministki, czyli kobiety przełomowe, a nie takie babochłopy. I tak sobie pomyślałam: no dobra, nawet lubię nasze swojskie feministki, Graff, Szczuka, Janion, Gretkowska. Każdej coś tam czytałam, książki, eseje, felietony. I Środa. Pamiętam, że była minister do spraw równości kobiet, wzbudzała kontrowersje i zakazywała kobietom nosić telefony komórkowe w kieszeniach spodni, bo to poszerza biodra i kobieta wydaje się gruba. Przaśne rzeczy.

Kim jest ta cała Magdalena Środa? Czy jest tak fajna jak pozostałe polskie feministki, tak samo aktywna i zaangażowana w walkę o równość kobiet w Polsce? Z ciekawości sięgnęłam po wywiad ze Środą wydany w formie książki. Trochę po łepkach śmignęłam przez dzieciństwo Środy, szkołę baletową i rozwód rodziców. Najbardziej zależało mi na tym, aby dowiedzieć się, jakie są jej poglądy. Doszłam do rozdziału poświęconego feminizmowi... i przepadłam. Pani profesor Środa jest odważna, mówi głośno o tym, co ja dopiero zdążę sobie pomyśleć. Jest taka, jaka ja bym chciała być w jej wieku. 

Co więcej, opowiadała o historii Polski, o tej części historii, o której ja nie mam pojęcia. O micie "Solidarności", o polityce. O tym, jacy byli Hausner, Jaruga-Nowacka i Kluzik-Rostkowska. Wspominała o Geremku, Jaruzelskim i Mazowieckim, postaciach, które kojarzę jedynie z nazwiska. Wywiad niby lekki, humorystyczny, ale zmusił mnie do wysiłku intelektualnego. Co więcej, zmusił mnie do wygooglowania powyższych postaci, byłam dumna z tego, że nie jestem ignorantką w takich sprawach. Bardziej poczułam się... głupia. Nie znam najnowszej historii Polski?!? Wałkowałam historię Anglii i Stanów, a rodzima historia leży odłogiem i zarasta, jak trójpolówka. Dzisiaj czas na płodozmian - zamiast fantastyki i kryminałów - dalsza lektura "Świata Wiedzy". Do historii, mości państwo!

P.S. Marzy mi się taka Polska... http://www.krytykapolityczna.pl/Czytajdalej/Miastajakodyskusyjneklubyksiazki/menuid-432.html

wtorek, 2 października 2012

Carlos Ruiz Zafon "Pałac Północy"


"Cień wiatru" pochłonęłam jednym tchem, jeszcze po lekturze siedziałam z wielkimi oczami i jedyne co cisnęło mi się na usta, to: "łał". Świetnie napisane, trzymające w napięciu do końca. Prasa zachłysnęła się Zafonem, wychwalanym pod niebiosa. Kolejne powieści, im dalej, tym lepiej. Aż trafiłam na "Pałac północy". Okazało się, że to druga książka w dorobku artysty, napisana jeszcze przed powieściami, które wyniosły go na fali popularności. Nie dziwię się, że wcześniej nie był znany. "Pałac północy" jest po prostu... mierny i miałki. Co najwyżej dostateczny.

Poznajemy kilkoro wychowanków sierocińca w Kalkucie, na czele z Benem, głównym bohaterem. W sumie to nawet nie jestem pewna, ilu tych wychowanków jest. Każdy został przedstawiony z imienia, razem z krótką charakterystyką: jeden dobrze rysuje, drugi lubi książki, a kolejny jest cichy i chce być lekarzem. W pamięć zapadła mi jedynie odważna Isobel, jedyna dziewczyna w klubie. Wychowankowie tworzą klub, w którym tak na prawdę nie wiadomo co robią, dopóki nie spotykają tajemniczej dziewczyny, siostry Bena. Akcja nabiera tempa: płonąca lokomotywa, demony, opuszczone stacje kolejowe i willa ojca rodzeństwa. Oczywiście willa jest zarośnięta i przez nikogo niezamieszkana, otwierana tajemniczym szyfrowym zamkiem, a stacja kolejowa opuszczona i pozostawiona sama sobie na kilkadziesiąt lat. Morderczy demon ojca tylko szuka okazji, żeby pozbyć się swoich potomków, aby na koniec rozkleić się i odpokutować za swoje winy. 

Dopiero po lekturze przeczytałam, że to książka skierowana do... dzieci! Trupy, płonące duchy dzieci w lokomotywie - idealne dla wybujałej wyobraźni dzieci... Słabe, słabe, i jeszcze raz - słabe.