sobota, 28 grudnia 2013

podsumowanie roku 2013

Jako że Nowy Rok będę witać z dala od cywilizacji, w dworku w lesie, rok podsumowuję już dzisiaj. 

Ilość przeczytanych książek: 47

Przeczytałam mniej fantastyki, więcej obyczajówki i dokumentów. Czyli dojrzewam :)

Miejsce 5 - seria "Partials"
Pierwsza i druga część zaostrzyły mój apetyt i z niecierpliwością czekam na trzecią.

Miejsce 4 - Wielki Gatsby
Genialna książka, genilny film:
I w takim stylu będzie Sylwester 2013/2014. Sukienka już czeka :)

Miejsce 3 - Rebeka
Nie sądziłam, że książka z 1938 roku uplasuje się na tak wysokim miejscu. Na pewno jeszcze do niej wrócę.

Miejsce 2 - Ann Patchett
"Bel canto", "State of wonder",  "Asystentka magika""Biegnij" - ten rok należał do Ann Patchett.

Miejsce 1 - Eleanor Catton
Jednak mimo wszystko "The luminaries" i "The rehearsal" były najlepszą książkową rzeczą, jaka mogła mnie spotkać w tym roku. 

Wpis wyszedł krótki, także dodam od siebie jeszcze, że rok 2013 przyniósł zaskoczenie, jeśli chodzi o polską twórczość. Joanna Bator, Sylwia Chutnik, Krzysztof Varga... a do tego polska muzyka.




Eleanor Catton "The rehearsal"


Wyczekany urlop przyniósł dużo odpoczynku, ale też zdyt dużo okazji do spotkania się ze znajomymi i alkoholizacji. Drugi szalik już się robi na drutach, tylko książki nie chcą się same czytać.

Po lekturze "The luminaries" nie mogłam doczekać się debiutanckiej powieści Catton "The rehearsal". Krótkie rozdzialiki nie pomagały w czytaniu, jeden przed snem i do łóżka. Grudzień nie był dobrym miesiącem na czytanie, i zdecydowanie zaniża mi statystykę za rok 2014.

Rozdziały na zamianę prezentują losy Stanleya, chłopca, który dostaje się do szkoły aktorskiej, i Isolde, młodej uczennicy gry na saksofonie. Do tego dochodzi mieszanka nauczycieli, szkolnych koleżanek i kolegów. Na wszystkich wpływ ma romans nauczyciela jazzu, pana Saladina, i jego uczennicy Viktorii, starszej siostry Isolde, oraz śmierć Bridget, jednej z uczennic. Punktem kulminacyjnym jest sztuka wystawiana przez studentów szkoły teatralnej na zakończenie roku. 

Z niecierpliwością czekam na kolejne książki Catton, jedna jest lepsza od drugiej. "The rehearsal" to udany debiut, ale "The luminaries" bije ją na głowę. Głowię się nad tym, dlaczego żadna z tych książek nie została przetłumaczona na język polski? 

poniedziałek, 16 grudnia 2013

nadrabianie zaległości czytelniczych

Czuję silna potrzebę wytłumaczenia się. Koniec 2013 roku zbliża się nieubłaganie, a ja, zamiast nadrabiać i kończyć czytanie książek (których w tej chwili na raz czytam 5), aby podnieść statystyki tego roku - odnalazłam nową-starą pasję. Jako osoba z natury uparta, zobaczyłam, że koleżanka robi sobie na drutach sweter. A przecież jeszcze 15 lat temu zasuwałam na drutach jak szalona! I tak oto w ciągu 6 dni powstało TO:



TO, czyli biały, wełniany szaliczek. A w planach jest już szary, dla mojej lepszej połówki. Książki leżą odłogiem, a po Świętach przybędą kolejne - wreszcie zakupiliśmy regał na książki. A pełne kartony leżą, poupychane po rodzinie. Już się stęskniłam za moimi książkami :) Postanowienie na dzisiaj: dokończyć chociaż 2 książki przed końcem 2013 roku!

poniedziałek, 2 grudnia 2013

Mark Seal "Dziwny przypadek Rockefellera"

Ponoć przypadek Clarka Rockefellera był bardzo głośny w 2009 roku - byłam wtedy na studiach i bardziej byłam zainteresowana towarzyskimi aspektami życia niż czytaniem wiadomości. Historia opisana przez Marka Seala jest tak nieprawdopodobna, że aż musiałam sprawdzić jej prawdziwość.

W 2009 roku aresztowany zostaje mężczyzna, który porwał swoją córeczkę. I cała sprawa się sypie. Clark Rockefeller, bogacz pochodzący "z tych" Rockefellerów okazuje się zwykłym oszustem, który od kilkudziesięciu lat udaje bogatych i dobrze wychowanych mężczyzn. Mountbatten, Chichester, Crowe - to tylko kilka z jego słynnych nazwisk. W rzeczywistości - niemiecki nastolatek, mieszkaniec małej bawarskiej wioski, który w wieku 17 lat emigrował do Stanów. Christopher Gerhartsreiter, bo tak brzmi jego prawdziwe imię, szybko zyskuje zaufanie innych. Bierze ślub, aby móc zostać pełnoprawnym mieszkańcem Ameryki. Wykorzystuje swoje znajomości, aby zdobywać kolejne znajomości, które będzie mógł wykorzystać. Wprawy nabiera najpierw na studiach, potem na Zachodnim Wybrzeżu, w bogatej dzielnicy San Marino, gdzie nabiera ogłady i szlifuje swój akcent. Po kilku latach wyjeżdża na Wschodnie Wybrzeże - gdzie historia się powtarza. Wkrada się w łaski lokalnej społeczności, zdobywa zaufanie ważnych osobistości, a każdy wie, że właściciel "starych pieniędzy", z dyplomem Ivy League jest dość ekscentryczną personą. Potem przybiera nazwisko Rockefeller, znajduje sobie bogatą żonę, ma córkę. Przez te wszystkie lata nie splamił się pracą, zawsze coś pożyczał, dostawał, a każda osoba, która mu pomagała z radością robiła to dla tak prominentnej persony. Potem rozwód i widywanie się z córeczką przez 3 dni w roku sprawiły, że uciekł się do podstępu i ją porwał. Telewizja co chwilę wyświetlała list gończy. A wtedy rozpętało się piekło. Telefony na policji urywały się, kiedy mieszkańcy Stanów rozpoznawali ściganego jako Crowa, Chichestera, Mountbattena, czy Rockefellera. List ewoluował, i wyglądał tak:


































Złapany, został skazany na 27 lat więzienia. Najwięcej dostał za podejrzenie o morderstwie. Jak tłumaczy psycholog, sam Christopher nie wiedział już, kim jest. Do końca snuł swoje kłamstwa i usilnie w nie wierzył. Na karę pozbawienia wolności nie są skazywane osoby tylko za to, że przez lata posługiwały się innym nazwiskiem. A on nie miał numeru ubezpieczenia społecznego, konta czy karty kredytowej. Żył ponad stan, głównie dzięki naiwności zapracowanej żony. Seal pokazuje, jak grubymi nićmi szyte były kłamstwa Rockefellera, które przyćmione były jego nazwiskami, które dużo znaczą w Stanach. 

Do przeczytania, nie jest to szczyt non-fiction literackiej, ale w głowie mi się nie mieści, jak Gerhartsreiter mógł nabrać setki, tysiące osób. 

Ciekawa gra, w którą Rockefeller uwielbiał grać: Trivial Pursuit. Link do krótkiej wersji demo. Grałam w nią przez pół dnia. 

środa, 27 listopada 2013

Eleanor Catton, The luminaries

Dużo wody w Wiśle upłynęło od ostatniego wpisu. A wszystko to za sprawą książki, która wygrała w tym roku Man Booker Prize. "The luminaries" to pierwsza do tej pory książka mająca 800+ stron, która zdobyła tę nagrodę, a jej autorka, Eleanor Catton, jest najmłodszą laureatką (28 lat). Co tu dużo pisać - "The luminaries" (książka nie została jeszcze przetłumaczona na język polski, ale zakładam, że będzie we wszystkich księgarniach jeszcze przed Świętami), to lektura zajmująca, wciągająca i wymagająca. 

Nowa Zelandia, druga połowa XIX wieku, gorączka złota. 12 mężczyzn (wśród nich ksiądz, właściciel hotelu, aptekarz, alfons, Chińczyk, księgowy, adwokat, polityk...) spotyka się w hotelu, aby przedyskutować pewną kwestię. Ich spotkanie przerywa przybycie jeszcze jednego mężczyzny. Walter Moody (w myślach i tak nazywałam go Hankiem, chociaż ma niewiele wspólnego z "Californication") pełni rolę everymana, czytelnika, któremu cała historia jest przedstawiana, a także rozjemcy, który stwierdza, które wydarzenia są prawdopodobne, a które niekoniecznie - jako że niektóre historie opowiedziane są z drugiej, a nawet trzeciej ręki. Wszystkich łączy kilka wydarzeń: zaginięcie młodego bogacza, Emery Steinsa; przygody "córy nocy", Anny Wetherell; śmierć Crosbie Wellsa, którego przeszłość jest niejasna; przybycie pani Welles; niecne zamiary Francisa Carvera, a także wiele innych wydarzeń. Wszystko łączy splot wielu okoliczności (zatonięcie statku, wystrzał z pistoletu, zaginięcie skrzyni, pomieszanie sukienek), nad którymi Catton panuje idealnie. Ma chyba 10 rąk, inaczej nie wyobrażam sobie, jak tak dobrze może pociągać za wszystkie sznurki opowieści. 

Razem z Walterem odkrywamy fragmenty układanki, wiele sytuacji oglądamy z perspektywy kilku osób, a niejasności powoli się wyjaśniają. Ciekawa jest budowa książki, którą idealnie ilustruje okładka. Każdy rozdział oznaczony jest fazą księżyca, a na podrozdziały mają wpływ znaki zodiaku i planety. Trochę przekombinowane, ale ładnie wygląda. Mądrzy ludzie i blogerzy zwrócili moją uwagę, że każdy kolejny rozdział jest o połowę krótszy od poprzedniego. Ponoć taki zabieg stosował już m.in. Nabokov i Dickens. Nic mi o tym nie wiadomo, bo z Nabokova czytałam tylko "Lolitę", a z Dickensa "Opowieść Wigilijną"  i "Davida Copperfielda". Ale biję się w pierś - Dickens już od dawna obecny na kindlu i czeka na swoją kolej. A tymczasem wracając do rozdziałów. I tak oto pierwszy rozdział ma ponad 360 stron, a kolejny już 180. Na koniec mamy rozdzialiki o długości kilku zdań. Ciekawy zabieg. Męczące jest jednak to, że pierwsze rozdziały, czyli spotkanie 13 mężczyzn w hotelu, ciągnie się przez pół książki, a kiedy w 3/4 (ok. 650 - 700 strony) wszystko jest już jasne, książka ciągnie się dalej, a autorka łopatologicznie tłumaczy nam małe niuansiki. Gdyby książka zakończyła się po 600 stronach, zostawiając pewne sytuacje niedopowiedziane, na pewno nie miałoby to ujemnego wpływu na fabułę i satysfakcję z czytania. Na koniec zostajemy z przesytem tłumaczeń i wyjaśnień, wszystko układa się w perfekcyjną całość. 

Podsumowując - zachwyciłam się książką, chociaż pod koniec byłam już trochę znużona, kiedy po raz n-ty czytałam o tym samym wydarzeniu widzianym oczami innego bohatera. Świetnie zarysowane osobowości postaci - chociaż mam wrażenie, że w natłoku ilości bohaterów niektórzy nie zostali w 100% wykorzystani (np. pan Thomas Balfour, właściciel łodzi), tak jak w przypadku "Lodu" Dukaja, 3x się zastanowię, zanim sięgnę po tę książkę po raz kolejny (objętość!). Niemniej, pomimo pewnych drobnych niedociągnięć, "The luminaries" trafiają na jedno z pierwszych miejsc moich ulubionych książek. Chociaż nie wiem czy ją polecam, na pewno nie jest to lekka lektura. Ale chętnie zobaczę ją na swojej półce, stojącą niczym trofeum - patrzcie, taaaakie grube książki czytam! Trafi na honorowe miejsce, zaraz obok "Lodu" i "Króla bólu". 

wtorek, 5 listopada 2013

Krzysztof Varga "Polska mistrzem Polski"

Krzysztofa Vargę poznałam przy okazji lektury "Nagrobka z lastryko" i "Tequili". "Polska mistrzem Polski" (ostatnimi czasy moje ulubione powiedzonko) to zbiór felietonów opublikowanych w "Dużym Formacie", czwartkowym dodatku do Gazety Wyborczej między czerwcem 2009 a lipcem 2012. Varga jest redaktorem naczelnym działu kulturalnego DF, a jego felietony dotyczą polskiej kultury masowej. Chociaż sporo wątków się powtarza (niechęć do książek elektronicznych, obsesyjne kolekcjonowanie seriali na DVD), to lektura felietonów Vargi to czysta przyjemność. Polecam. A tymczasem kilka cytatów:

"(Tom) Waits im starszy, tym lepszy, nie jak wino oczywiście, w jego wypadku jak burbon." (s. 55)

"Zatem wywalam pieniądze na książki, robi to dużo mniej niż połowa polskiego społeczeństwa, większość wywala pieniądze na inne rzeczy, nie mam zamiaru tu nikogo potępiać, powiedzmy sobie szczerze - czy się wywala pieniądze na książki, czy na flaszki, efekt końcowy jest identyczny, w chwili kiedy wynoszą cię z domu w trumnie, nie ma żadnego znaczenia, czy zgromadziłeś trzy tysiące przeczytanych książek, czy też trzy tysiące pustych flaszek." (s. 129)

"(..) jedyny, choć monstrualny problem z książkami polega na tym, że jest ich zdecydowanie za dużo. Żyjemy w zdumiewającym świecie, w którym co prawda wszyscy odwracają się do tradycyjnych drukowanych książek, a jednocześnie książek wciąż przybywa. W średniowieczu, jako podaje Eco, wybitnie zaopatrzona biblioteka składała się maksymalnie z czterystu woluminów. Dziś to jest śmieszna liczba, pokażcie mi bibliotekę, która ma czterysta książek, czterysta książek to ja powinienem usunąć ze swojego mieszkania, bo nie mam miejsca na nowe. Ale o ile średniowiecznemu mądrali wystarczyło przeczytać te czterysta ksiąg, żeby być największym erudyta w królestwie, dziś przeczytanie choćby czterech tysięcy książek nie załatwia sprawy. Ujmę rzecz opisowo: dziś nawet największy erudyta, głusząc laskę swoją wiedzą z przeczytanych książek, może się przykro potknąć. Bo nie czytał, dajmy na to, Janusza Leona Wiśniewskiego i Małgorzaty Kalicińskiej, a dziewczyna zna ich na wyrywki, nie zapoznał się z fundamentalnym dziełem doktora Dukana "Nie potrafię schudnąć" - ona się zapoznała wnikliwie, on ze swoim Kirkegaardem czy innym Dostojewskim, na którym stracił trzy dioptrie, leży przy niej i kwiczy. Co to znaczy? Tylko tyle, że dziś po prostu nie można być erudytą, nie ma na to szans. Można być erudyta w wąskiej dziedzinie, erudyta w ogóle - nie sposób. O ile kiedyś całego życia wystarczyło na to, by przeczytać wszystkie istniejące na świecie książki, i to po kilkakroć, jeśli się miało szczęście nie zostać ofiarą czarnej ospy, to dziś, nawet gdybyśmy odżywiali się wyłącznie rybami gotowanymi na parze i warzywami, nie pili i nie palili i uprawiali jogging dla zdrowia - nijak nie zdążymy przeczytać nawet setnej części książek, jakie napisano. Mam tu na myśli jedynie książki, które warto przeczytać, nie liczę tych lektury niewartych, na to potrzeba by dziesięciu żyć." (s. 135)

Nie napisze nic więcej - ten zbiór felietonów trzeba przeczytać dla takich właśnie cytatów. 

piątek, 25 października 2013

Sylwia Chutnik "Cwaniary"

O Sylwii Chutnik słyszałam już dawno (na studiach pedagogicznych jedna wykładowczyni czytała nam fragment z "Dzidzi"), widziałam ją nawet na żywo, w Łazienkach, podczas przekradania się na galę Vivy!. A ostatnio też czytałam jej felieton w "Polityce", fragment którego przytaczałam już wcześniej. Aż dorwałam w bibliotece "Cwaniary".

Historia Haliny, Celiny, Stefki i Bronki odbiega od stereotypów. Dziewczyny wymierzają sprawiedliwość. Dosłownie. Gołymi pięściami, nożami, metalowymi rurkami, z obcasa... A do tego Halinka jest w 8 miesiącu ciąży, co wcale nie przeszkadza jej w realizacji swojego powołania. Książka jest z serii "usiąść i przeczytać za jednym zamachem". Do tego cudne ilustracje Marty Zabłockiej! Aż zeskanowałam kilka.

Poniżej o ładnym wyrażaniu się: 
Książka jest wręcz usiana dygresjami i cudnymi tekstami odbiegającymi od tematu. Jest o wspólnocie balkonowej kobiet, które wieczorami wychodzą "na fajeczkę":

"W połowie papierosa zwalniamy, uświadamiając sobie, że nie musimy się nigdzie spieszyć, nareszcie. Przekładamy powoli ustnik między opuszkami palców, bawimy się nim. Osnuwający twarz dym upodabnia nas do secesyjnych modelek z reklamy firmy tytoniowej. Palimy na jazzowo, leniwie, jakby od niechcenia. Teraz to nam nic już nie mogą zrobić, teraz to już my na nowo zarządzamy sobą. Palenie niczym deklaracja niepodległości w odwiecznej wojnie z czasem. Pierwszy fajek skończony, kiepujemy z zadowoleniem. Nawet z cieniem satysfakcji: stać nas na luksus relaksu, a co! Na fali ogólnego poczucia spełnienia zapalamy drugiego papierosa. Ale tu dopadają nas niepotrzebne przemyślenia. Zaczyna się niewinnie, od planów na następny dzień. Trzeba pojechać tu i załatwić to, a potem zdążyć podrzucić coś tam i odebrać gdzieś tamto. Groza wpełza w zakamarki wewnętrznego kalendarzyka spraw niezałatwionych. I nie chodzi tu o rzeczy do zrobienia, a o cały bagaż emocjonalnych rozważań. O nasze lęki, pragnienia i nigdy niespełnione obietnice." ( s. 107)

A potem:

"Płyniemy na jednym statku pełnym balkonowych księżniczek, które przestały już machać chusteczkami na znak poddania się. Stoją sobie ze zrezygnowanymi minami i patrzą na gwiazdy. Jedna gwiazdka spadła, hej, pomyśl życzenie, to się nigdy nic nie spełni. Jedna pani z trzeciego piętra mówi: "Ja to bym chciała zasnąć i się nie obudzić", a druga z sąsiedniego bloku "A ja to sobie gdzieś wyjechać, na przykład do jakiegoś piekła all inclusive". A trzecia to ja, myślę sobie "A co się z nami stanie, jak te wszystkie gwiazdy zlecą nam na łeb i pogaszą papierosy?". (s. 109)

I o Bronce: 

"Bronka organicznie nienawidziła gości, którzy rozwalali się na siedzeniach komunikacji miejskiej i zajmowali sobą przestrzeń. (..) A to się rozkraczali, a to zawadzali w przejściu. Byli ponad miarę, wyglądali jak panowie na włościach, na gospodarstwie, i całe pole ich. Nie mieli żadnej refleksji o współdzieleniu się miejscem, mieli wręcz refleksje wprost przeciwne, że to oni, dla nich, jadą teraz  i panują, a reszta won!" (s. 126)

Więcej na ten temat tutaj. Czyli o mężczyznach rozkraczających się w komunikacji miejskiej. Dopiero po przeczytaniu tego wpisu zaczęłam zwracać uwagę na mężczyzn w metrze. Rozkrok na 2 siedzenia najczęściej. 

Jeszcze o Antku, chłopaku Haliny:
I jeszcze o samej Halinie:
Na koniec mój ukochany cytat i grafika. Czy wspominałam już, że uwielbiam piec ciasta...?

"Stare przysłowie gospodyń domowych mówi, że jeśli umiesz upiec ciasto, poradzisz sobie z każdym zabójstwem". (s. 92)


wtorek, 22 października 2013

Jonathan Safran Foer "Zjadanie zwierząt"


Zaobserwowałam, że osoby w komunikacji miejskiej najczęściej czytają "Grę o tron", "50 twarzy Greya", a ostatnio także "Zjadanie zwierząt". Foer starał się napisać książkę wolną od własnych przekonań, rzeczową i przekonującą. Slow food jest ostatnio w modzie, tak jak zdrowie  i ekologiczne jedzenie. Rośnie także świadomość społeczeństwa, jeśli chodzi o zachowanie dobrej kondycji fizycznej (ja sama ćwiczę z Chodakowską). 

Na youtube mnożą się filmiki nagrane "z ukrycia", przedstawiające życie kurczaków na fermach / produkcję jajek / parówek, a autorzy filmików niosą ogarek ciemnocie, uświadamiając społeczeństwu, czemu kilogram skrzydełek z kurczaka kosztuje 5zł, a parówki w swoim składzie mają 20% mięsa z kurcząt "oddzielonego mechanicznie". Nie jestem hipokrytką, filmiki i książka nie zrobiły na mnie wrażenia. Jestem mięsożercą, a słowo "obiad" już z definicji oznacza, że zawiera w sobie 30% mięsa. Naleśniki czy placki ziemniaczane, tudzież zupa oznacza, że za godzinę zjem kanapkę z szynką. 

Tym bardziej dziwi mnie reakcja osób, które zbulwersowały się wprowadzeniem do asortymentu sieci Makro zafoliowanych w całości prosiaczków. Link tutaj. Czy na weselach marudzimy, kiedy wjeżdża pieczone prosię? Czy schabowe smakują inaczej, kiedy kupujemy je już poplastrowane? Makro to nie Real czy Carrefour, tylko sklep zaopatrujący firmy cateringowe / garmażeryjne. Skąd takie firmy mają brać prosiaczki do upieczenia np. na wesele? 

Ale wracając do książki - całkiem rzeczowo i konkretnie, ale dalej z perspektywy osoby, która nie je mięsa. Nikogo na siłę nie będę przekonywać, że białka zwierzęcego nie da zastąpić się roślinnym, więc odpowiada mi, kiedy nikt nie odwodzi mnie od jedzenia ukochanego mięska. Książka ciekawa, czytałam ją nawet do obiadu, że tak powiem: "do kotleta". 

wtorek, 15 października 2013

Nagroda nobla - literatura 2013

Myślałam, że czwartkowy dzień 10 października będzie należał do Haruki Murakamiego, japońskiego pisarza. To na niego bukmacherzy stawiali 3/1 w rankingu na zwycięzcę Nagrody Nobla w dziedzinie literatury za rok 2013. Nagrodę spodziewanie - niepodziewania - dostała kanadyjska pisarka Alice Munro. Wiem, czemu dostała - zapowiedziała, że kończy swoją karierę literacką, i już nigdy, przenigdy nic nie napisze. I jak tu nie przyznać jej Nobla? I jak tu się gniewać na zwycięstwo tak sympatycznej pani?













Mniej więcej wiedziałam, kim jest Alice Munro: kanadyjską pisarką, mistrzynią krótkiej formy, której bohaterkami są kobiety, która przyjaźni się z Margaret Atwood. I wstyd, bo nic jej nie czytałam. Od koleżanki dostałam pierwszy zbiór opowiadań Munro, wydany w 1968 roku "Taniec szczęśliwych cieni". I już w dwie godziny po ogłoszeniu literackiego Nobla zasiadłam w autobusie do domu do jej opowiadań. Przeczytałam dwa i... zamknęłam książkę. Zupełnie nie mój styl. Nie dość, że jesień w pełni, to mam się jeszcze dołować? Wiem, że Munro porusza ważne kwestie, ale wrócę do jej opowiadań na wiosnę. Albo w lato, kiedy nie będą mnie tak dołować i smucić. 

Przyznanie literackiej Nagrody Nobla skłoniło mnie do tego, abym przejrzała nazwiska dotychczasowych laureatów. Jak na nagrodę przyznawaną od 1901 roku, Polska prezentuje się całkiem nieźle - mamy aż 4 laureatów! Sienkiewicz (1905), Reymont (1924), Miłosz (1980) i Szymborska (1996). Nieźle, a ja nie mam się czym chwalić. Znam kilka wierszy Szymborskiej, Miłosza "Zniewolony umysł" widziałam balet w Operze Novej w Bydgoszczy, a "Dolinę Issy" znam ze słyszenia. "Chłopów" nie czytałam, ale wiem, że Jagnę na taczce wywieźli. No i ten nieszczęsny Sienkiewicz.... Rodzinna rozprawa nad tym, co ten Sienkiewicz napisał? Bo wiadomo, że "W pustyni i w puszczy", że Trylogia, że "Krzyżacy"... do tego "Janko Muzykant", "Latarnik", "Rodzina Połanieckich", "Quo vadis"... sporo tego. Aby nie być posądzona o ignorancję, zaczynam, przygodę od Trylogii. Na warsztat wzięłam właśnie "Ogniem i mieczem". Wszystkie książki dostępne za darmo w formacie .mobi na wolnych lekturach

piątek, 11 października 2013

Dodie Smith "I capture the castle"

Jedyne, czego żałuję po lekturze "I capture the castle" (podałabym polską wersję, ale są dwie: "Zdobywam zamek" i "Nie oddam zamku") to to, że nie przeczytałam tej książki w dzieciństwie. Na pewno zostałaby moją ulubioną książką, zaraz po "Małej księżniczce" i "Martynce i jej małym świecie". Swoją drogą Martynki wracają w nowej odsłonie, z nowymi częściami. 

Akcja toczy się w moich ulubionych czasach - czyli w epoce edwardiańskiej. Bohaterkami są dwie nastoletnie siostry: Rose i Cassandra. Razem z Ojcem, macochą Topaz, bratem Thomasem i Stphenem mieszkają w wynajętym angielskim zamku. Nie mają absolutnie żadnych dochodów, sprzedali już wszystkie meble i dobroci zamkowe, które można było zbyć. Nie mają nowych ubrań, dobrego jedzenia, czy zastawy kuchennej. A za czynsz trzeba płacić. Ojciec jest / był znakomitym pisarzem, którego książka "Jacob Wrestling" jest przerabiana na zajęciach z angielskiej literatury na uniwersytetach. Od czasu debiutu Ojciec nie napisał nic więcej. 

Bieda jest najbardziej dotkliwa dla dziewcząt, które chętnie brałyby udział w spotkaniach z rówieśnikami - ale nie mają na to środków. Do czasu aż zjawiają się dziedzice pana, który wynajmuje im zamek... Neil i Simon Cotton przybywają z Ameryki specjalnie po to, aby objąć swoją nową posiadłość. Przy okazji dowiadują się też, że należy do nich zamek, w której mieszka rodzina Mortmainów. Wzajemne relacje dwóch rodzin raz są lepsze. Całą historię przedstawia nam młodsza z dziewcząt, Cassandra, która spisuje wszystkie wydarzenia w swoim pamiętniku. Wiadomo - siostry są zżyte ze sobą, ale też bardzo się różnią. Cassandra nie mówi wprost, co się stanie, nie zdradza też uczuć swoich i siostry - ale wiadomo, że akcja oscylować będzie wokół sióstr i otaczających je młodych adoratorów. Dobre czytadło, na pewno byłabym w nim zakochana, gdyby wpadło w moje łapki w dzieciństwie. 

A tutaj trailer do filmu, który powstał na podstawie książki. Jeszcze go nie widziałam, ale na pewno się skuszę (nawet mimo niskich not na filmwebie):

czwartek, 3 października 2013

Anna Ficner - Ogonowska "Alibi na szczęście"

Tak tak, dzisiaj będzie o romansidle. Sama w życiu bym po nie nie sięgnęła, ale książka ta krąży wśród moich współpracowniczek, które się nią zachwycają i kupiły już pozostałe 3 części. W ramach socjalizowania się, postanowiłam ją pożyczyć i przeczytać. Szło mi opornie. Zastosowałam metodę "z grubsza przejrzeć, i jak w "Modzie na sukces" - nie oglądając serialu przez pół roku i tak wiadomo o co chodzi". 

I tak oto mamy Hankę - młodą nauczycielkę polskiego, i jej przyjaciółkę Dominikę, panią stomatolog.  Po drugiej stronie są partnerzy biznesowi w biurze architektów: Przemek i Mikołaj. Wiadomo - całą książka będzie o ich niecnych podchodach, więc nie będę streszczać fabuły, która niczym nie zaskakuje. Ale czego można się spodziewać po autorce, która używa w książce słów "rozmamłany", "rozpierdacja" i "nie ma "pip" we wsi"? Mój niekwestionowany faworyt, suchar dnia: 

Dominika powiedziała jeszcze, że Hanka bardzo dużo w życiu przeszła.
- Co to znaczy "dużo przeszła"?  (..)
- No chyba nie to, że robi konkurencję Korzeniowskiemu!
Ha-ha-ha. Byłam wczoraj w banku, siedzę z poważnym panem w gabineciku, wypełniającym poważny wniosek. Dzwoni mój kolega, a dialog wygląda mniej więcej tak:

On: - Słuchaj, wymyśliłem suchar. Jaka jest najbardziej poczytna książka wśród miłośników herbaty..?
"50 twarzy earl greya" :D
Ja: ...
Jego suchar wymyślony na poczekaniu jest lepszy niż cała książka pani Ficner-Ogonowskiej. 

Hania i Dominika są młode, zarabiają duże pieniądze, a doświadczenia w pracy mogą im pozazdrościć emerytowane nauczycielki i stomatolożki. Nie powiem, z wykształcenia jestem nauczycielem, a nie pracuję w zawodzie właśnie przez niskie zarobki. Ale co tam nagnijmy rzeczywistość. Hania-belferka jeździ Lexusem, mieszka w Warszawie w domu z ogrodem, a w wolnym czasie najchętniej siedzi przy kominku na którym wesoło skaczą iskierki. Skąd ma takie pieniądze..? A tak, miała bogatych rodziców, którzy zginęli i cały majątek przypadł jej. Jak utrzymuje dom i takie auto?!? Przemek i Mikołaj mają świetnie prosperujące biuro architektów, które jest wręcz zasypywane zleceniami. Ich jedyną rozterką jest to, czy wybrać zlecenie w Pradze czy nie..?

Nie muszę chyba dodawać, że na moim biurku piętrzą się już kolejne 2 tomy, które dziewczyny entuzjastycznie mi znoszą. Jedna z nich pyta: "Czy to ty masz u siebie "Alibi na szczęście""? A ja zrozumiałam Ali B. (jak Ali G.) i zastanawiam się, o czy mówi. Mam nadzieję, że nie powstanie 5 część tego gniotu. Kto to w ogóle czyta?!? A nie, chyba wiem kto...

środa, 2 października 2013

"Polityka" nr 38 (2925)

Jako, że "Przekrój" podupada (Zuzanna Ziomecka i Marcin Prokop nie zrealizowali "targetu", który mieli wyznaczony rok temu, kiedy obejmowali stanowiska redaktorów naczelnych), a jego przyszłość nie maluje się kolorowo - jak szczur uciekający z tonącego statku szukam alternatywy. Miał być "Newsweek", który do mnie nie przemówił, miało być "Do rzeczy", ale też nic z tego. Mój wybór padł na "Politykę", czyli okładkę z wilkiem, i 122 strony czytania za 5,90zł.

A teraz czas na riwju i jechanie po "Polityce" jak dupą po niecheblowanej desce!

str. 4
Czyli wstęp Sławomira Mizerskiego o tym, jak to jeden polityk chciał się przyrodzeniem chwalić. Komentarz: "Mamy do czynienia z politykiem nie tylko z krwi i kości, ale także z przyrodzenia".
+ żart ze str. 114 
- Chłopie, musisz zrozumieć, że w polityce chodzi o interes publiczny...
a nie o publiczne pokazywanie interesu!
Nie wiem o jaką sytuację chodzi, ale gra słów całkiem udana. Potem było polityki, którą bez żalu pominęłam, a co! To tylko 20 stron ze 122.
str. 16 i już robi się ciekawiej. Jak ułożą się wybory i czemu Jerzy Buzek byłby najlepszym premierem? Nie wiem czemu, ale uważam go za najlepszego i najbardziej rozsądnego z polityków. Może dlatego, że polityką się nie interesuję, i nikogo innego nie znam. A jak znałam - to trafił się Smoleńsk. A Kalisza wywalili z partii. Posucha. 
str. 19 czyli nowe zasady zdawania na prawo jazdy. Matołki. Ja dawno temu zdałam, koperta + jazda z ręcznego na górce, kilka zakrętów na górce i włala, mogę się rozbijać po mieście. To nic, że parkuję, jak mam co najmniej 3 miejsca z rzędu wolne. 
str. 22 i czego boją się pracownicy. No jak to czego? Kogo? Szefa! Ja nie mam tego problemu, a w mojej 9-osobowej korporacji nikt nie czyha na moje stanowisko. 
str. 26 Smutna sprawa, o przymusie chowania zmarłych w grobach słów kilka. Nie doczytałam, bo jechałam tramwajem, i musiałam szybko wysiąść. Gazetę wcisnęłam głęboko do torebki, upychałam ją pięścią, bo nie mogłam zamka zasunąć. I traaach! Zachaczyłam stroną z artykułem o pojemnik na kanapki i tyle z lektury. Wstyd taką wyrwaną stronę czytać przy ludziach, więc ją grzecznie pominęłam.
str. 31 czyli o tym, jak pewna pani w wypadku samochodowym straciła prawą rękę. Trauma trwała niedługo, bo pani załapała się na przeszczep ręki. I jest w niej zakochana. Zupełnie nie rozumie, jak pewien Nowozelandczyk, który był pierwszą osobą na świecie, której przeszczepiono rękę mógł po tak krótkim czasie dostać przysłowiowego jobla i błagać lekarzy, aby mu ją obcięli - jak mogli mu przyszyć nie jego rękę?!?
Zakładam że to on jest autorem wpisu z bloga KWP:
Po amputowaniu ręki, lekarze powiedzieli pacjentowi, że od czasu do czasu może odczuwać złudzenie kończyny fantomowej. Nie przygotowali go jednak na moment, gdy oprócz uciętej ręki będzie też czuł inną – zimną i głaszczącą ją od czasu do czasu.
str. 34 Artykuł o wdzięcznym tytule "Konie umierają leżąc", czyli o pewnym Duńczyku, który założył w Polsce hodowlę koni rasowych, które za grubą kasę sprzedawał do wyścigów. Koni miał setki, a sprzedawał pojedyncze sztuki, w związku z tym nie wiodło mu się za dobrze. A już na pewno nie wiodło się dobrze koniom, które żyły w fatalnych warunkach. Wśród obrońców praw zwierząt zawrzało, biedne konie znalazły nowe domy, a "duński hodowca wyjechał. Podobno jest w Azji i ma już nowy pomysł: rozważa przeniesienie całej hodowli do Chin. Tam jest jeszcze taniej."
str. 36 swojski temat: jedna wioska, 2 osoby o tym samym nazwisku. Jedna praworządna, choć uboga, druga też uboga, ale pijus i moczymorda. I komornik, który myli się na korzyść tego drugiego. Pierwszy kłóci się, licytuje, biega po sądach, a tam figa z makiem. Nikt nie chce się przyznać do błędu.

Potem trochę polityki zza Buga, mateczka Angela Merkel; budowa mieszkań i czemu dalej tanieją; upadek banku Lehman i czemu jeszcze za kratkami nie ma winnych; bary mleczne flagowym punktem kuchni polskiej, zaraz obok pierogarni; Indie, które nie są już modnym miejscem wojaży; Ruskie i ich polityka; PRL i jak kościół katolicki dogadał się z lewicą przeciwko władzy.

str. 63 Prosper Merimee i Francja, jaką znamy dzisiaj. Czyli o szarej eminencji ochrony zabytków.
str. 69 czyli przegląd nowości technicznych. Oznacza to mniej więcej tyle, co "jak wynaleźć koło po raz drugi i sprzedać je z jeszcze większym zyskiem. A ludzie niech myślą, że są pierwszymi, którym dane jest skorzystać z tego dobrobytu". Nowości techniczne to m.in.:
- telefon, który służy do... dzwonienia! Czyli prosty telefon z klawiaturką, nie żadne tam szmery bajery, dotykowe, androidy, ajfony, smartfony.
- plecak fotograficzny, którego celem jest nie wyglądać jak plecak fotograficzny. Ma odstraszyć potencjalnych złodziei. Cena: jedyne 80 baksów.
- wszystko co ma w nazwie słowo "retro" zejdzie na pniu. czyli jak z rzeczonym telefonem - tym razem aparat na kliszę dla hipsterów.
str. 80-81 trochę recenzji filmowych - żadna nie powaliła mnie na kolana. Bo i ile można czytać o "W imię" Małgośki Szumowskiej? (na str. 88 wywiad z rzeczona reżyserką) A Naomi Watts z góry jest na przegranej pozycji. "Diana" nie może być dobrym filmem, tak z założenia.
o, ale już na str. 91 jest felieton Sylwii Chutnik, pisarki i warszawskiej aktywistki, która opisuje książkę, która spadła jej ostatnio na głowę. We wcześniejszym poście wspominałam już, że album "Women" dotyczył Susan Sontag, oraz innych kobiet: Patti Smith czy Missy Giove. A wszystkie portrety są dzieła Annie Leibovitz. Koniecznie muszę dostać ten album w swoje łapki!
str. 96 czyli kronika popkulturalna Kuby Wojewódzkiego. Ani trochę śmieszna, daleko jej do kroniki Jakuba Żulczyka z "Wprost". Swoją drogą... jakby brzmiał "Jakub Wojewódzki"? Na ucho - słabo.
Jeden z njusów:
"Aktorka Weronika Rosati spotyka się z aktorem Piotrem Adamczykiem. Nas to nie dziwi. Ona lubi facetów po przejściach, a on - jak wynika z rozpoznania dotychczasowych relacji - własnie jest tym przejściem."
Nic nie zrozumiałam. Przejściem dla pieszych? Nawiązanie do wypadku samochodowego, któremu ostatnio ulegli? Do nowego filmu Adamczyka? Do związku Rosati z Żuławskim? Nie rozumiem!
str. 102 przynosi powiew świeżości. Artykuł dotyczy Viktoriy Yermolyevej, alternatywnej pianistki, która gra tak:

str. 115
Dział "Nowa mowa" a w nim nowe słówko, czyli "selfie" (pl. samojebka - przyp. autora)

"Oxford English Dictionary powiększył się w sierpniu o słowo selfie - autoportret wykonany najczęściej telefonem komórkowym i zwykle po to, by później umieścić go w serwisie społecznościowym. W ten sposób do poważnego słownika trafiło zjawisko stanowiące dla niektórych część życiowej rutyny - sądząc po liczbie zdjęć wykonanych przed lustrami w toaletach, które codziennie zapychają łącza internetowe. "Nie bój się, że się ośmieszysz, i wyginaj śmiało" - radzi poradnik "Jak zrobić sobie fotkę" na stylistka.pl"
A tutaj samojebka, tfu! selfie, samej ałtoreczki blogaska (jest i dziubek, i lustro):


str. 116 reportaż o urbeksowcach, czyli osobach zwiedzających pustostany. A jedną z nich jest Włodek Dembowski, wokalista Łąki Łan, który opowiada o swoich przyjaźniach z bezdomnymi. Zupełnie mnie to nie dziwi. Włodek, czyli Paprodziad w Łąki Łan, przed koncertami ma zwyczaj zwiedzania okolicznych cmentarzy, na których zaopatruje się w "darmowe" kwiaty, którymi potem obrzuca swoją publiczność. Koniec. Na rozluźnienie - Łąki Łan:

piątek, 27 września 2013

o niedocenionych filmach słów kilka - czyli mamy XXI wiek

Od czasu do czasu przeglądam sobie różne blogi / portale, i modne ostatnio jest tworzenie rankingów. Pamiętam, jak jeszcze kiedyś na facebooku była taka aplikacja do tworzenia takowych, np. ulubione filmy / książki / zespoły / seriale (czyli standard) + np. 5 rzeczy, które byś zabrał na bezludną wyspę, albo 5 przedmiotów, które są w zasięgu wyciągnięcia ręki od Twojego komputera. Niby głupie, ale takie rankingi pomagają mi pomyśleć nad tym, co lubię, a czego nie. I przy okazji poukładać sobie pewne rzeczy, tak że następnym razem, jak ktoś zapyta mnie o ulubionego aktora to nie zrobię "yyy...." i jedyne, co przyjdzie mi do głowy to wyfotoszopowana klata Ryana Goslinga z "Kocha lubi szanuje". Zacznę się ślinić, zrobię maślane oczy i zatonę w marzeniach na najbliższą godzinę. O nie!

Blog miał być książkowy, ale potrzebuję zrobić kilka rankingów filmowych i aktorskich, tak dla spokoju ducha. Także kilka wpisów zostanie poświęconych własnie filmom.

Kolejny wpis będzie poświęcony tygodnikowi "Polityka", w którym publikuje m.in. Sylwia Chutnik. A oto cytat z jej ostatniego felietonu na temat Susan Sontag:

"We wczesnych pamiętnikach co chwilę pojawia się motyw listy książek do przeczytania. Filmów do zobaczenia. Takich, w sumie, intelektualnych obowiązków. Lista spraw do pomyślenia, lista niekończącej się dawki paliwa do myślenia. I do końca życia Sontag brnęła w nowości, zaległości, kolejne tematy."
I ja też tak mam. Tyle, że u mnie lista to plik w notatniku na pulpicie, gdzie dopisuję kolejne pozycje do przeczytania/obejrzenia, a w pracy doklejam na okładce czytnika kolorowe karteczki post-it z tytułami i autorami.

Na pierwszy ogień idą niedocenione filmy z ostatnich 10 lat. Nie jestem kinomaniakiem, ale przez te lata obejrzałam kilka filmów, które zapadły mi w pamięć, ale kiedy przywołuję je wśród znajomych jako ulubione, to tylko kręcą głową, bo ich nie znają. To taki mój subiektywny ranking, nie to, żeby od razu musieć lecieć oglądać te filmidła :) Miało być TOP 5, albo TOP 10, ale że filmów było albo za mało, albo za dużo, to wyszło TOP 7. A ponieważ nic nie ma takiej siły sugestii jak trailer, także na tym się skupię. 

7. "Hard Candy" 2005 ("Pułapka")

Wariacja na temat współczesnego Czerwonego Kapturka, w którego rolę wciela się Ellen Page, której kariera od czasów "Juno" nabrała rozpędu. Do tego seksowny Patrick Wilson (do którego mam słabość, a który gra w filmie, który pojawi się na wyższym miejscu, a do tego gra w filmie "Jack Strong", który był kręcony pod moim blokiem). 

6. "Watchmen" 2009 ("Strażnicy")
Jeden z pierwszych filmów, który zapoczątkował modę na komiksowe ekranizacje. Czytałam jego komiksowy pierwowzór, poczyniony przez Alana Moora, i jestem pod wrażeniem. Do tego wspomniany Patrick Wilson.

5. "Blind" 2007 ("Ślepa miłość")
Czyli opowieść o... miłości! Miłości między niewidomym chłopcem, a jego opiekunką. Całość w chłodnych barwach, które współgrają z bielą włosów głównej bohaterki. Oszczędnie i pięknie zarazem.

4. "The Hitchhiker's Guide to the Galaxy" 2005 ("Autostopem przez galaktykę")
Czyli ekranizacja powieści Douglasa Adamsa. Jeśli chcesz wiedzieć, jaka jest odpowiedź na "ultimate question of life" - koniecznie zobacz film / przeczytaj książkę! Komedia sy-fy z modnym ostatnio Martinem Freemanem, znanym z serialu BBC "Sherlock", gdzie partneruje jako Watson Benedictowi Cumberbatchowi. Tfu! Zapomniałabym - Freeman znany jest przecież jako Bilbo Baggins z "Hobbita" (i będzie jeszcze bardziej znany, jako że planowane są kolejne 2 części "Hobbita").

Do "Autostopu" dodano Sama Rocwella (ah ta jego plastyczna twarz!) i Zooey Deschanel, najbardziej uroczą aktorkę jaka znam, która ostatnio spełnia się muzycznie jako połówka duetu She & Him.

3. "MirrorMask" 2005 ("Lustrzana maska")
Czyli film, przy którym współpracowali Neil Gaiman i Dave McKean. Ta para stworzyła m.in. "Sandmana" i "Signal to noise". A McKean ilustrował też m.in. Batmana. Mieszanka wybuchowa, czyli przepis na sukces. Sukces, który jest mało znany. A szkoda.

2. "Lawless" 2012 ("Gangster")
Obsada zwala z nóg. Jessica Chastain, Shia LaBeouf, Tom Hardy, Gary Oldman, Mia Wasikowska, Guy Pearce... A scenariusz poczynił Nick Cave. Shia LaBeouf wreszcie pokazał pazur, udowodnił, że zasługuje na bardziej drapieżne role, niż ta w "Transformersach" (bo i jak można być drapieżnym, jak się dostaje bohatera o nazwisku Sam Witwicky?!?)

1. "Kontroll" 2003 ("Kontrolerzy")
Doskonały! Akcja nie wychodzi spod ziemi, całość nagrana została w metrze w Budapeszcie. Pozycja obowiązkowa!

poniedziałek, 23 września 2013

Joanna Bator "Ciemno, prawie noc"

O mojej imienniczce - Joannie Bator - wiem sporo. Że skończyła kulturoznawstwo, że wykłada w Polsko-Japońsko Wyższej Szkole, że napisała "Piaskową górę", "Chmurdalię" i "Japoński wachlarz". Wiem też, że żadnej z tych książek nie przeczytałam. I ponoć to jest mój błąd, a w każdym razie tak mówią opinie użytkowników goodreads.com. Że powielanie schematów, że podobnie, że fabuła to równia pochyła, że wcześniej było ciekawiej językowo i fabularnie. Jako, że nie mam porównania - i jestem zachwycona. A jeśli wcześniej było jeszcze lepiej - to chyba nie będę spać, a chłonąć wcześniejsze książki Bator wszystkimi porami skóry. 

Moją ulubioną polską pisarką jest Olga Tokarczuk, której "Prowadź swój pług przez kości umarłych" ma w sobie coś z "Ciemno, prawie noc". Jest silna, niezależna kobieta, która stara rozwiązać się zagadkę kryminalną, w którą zaangażowanie są zwierzęta. I obydwie napisane są pięknym językiem.

Alicja Tabor, reporterka, po 15 latach nieobecności przyjeżdża do rodzinnego Wałbrzycha (o Wałbrzychu wiem tyle, że jest w nim jeden z najlepszych niezależnych teatrów w Polsce, i że ma rejestrację DB, nie wiadomo skąd). Celem jej podróży jest napisanie reportażu o trzech zaginionych dzieciach: Andżelice, Patryku i Kalince. Oprócz tego Alicja musi rozprawić się ze swoją przeszłością, z historią swojej rodziny, ze swoim dzieciństwem. Na jej drodze staje mnóstwo nowych, jak i znanych z dzieciństwa barwnych postaci, na czele z bibliotekarką Celestyną, czyli Czesławem z podstawówki. 

Nigdy nie byłam w Wałbrzychu, ale na pewno kiedyś tam pojadę - Bator zrobiła niezły PR dla Zamku Książ i Daisy, jego słynnej ostatniej właścicielki, która według google wyglądała tak:
Atmosfera fabuły książki nie należy do najlżejszych, książka idealnie wpasowała się w jesienną pogodę, a neologizmów nie powstydziłby się sam Dukaj, na czele z kotrupkami. No właśnie - koty, kociary, kotojady - zwierzęta, a zwłaszcza koty, są dość charakterystycznym akcentem. Słodka wyliczanka z książki:
Czarny kot mi przebiegł drogę
Ach co za pech
Wyrwę kotu z dupy nogę
Niech biegnie na trzech
 Jak już wspominałam - osobiście jestem książką zachwycona. Zapewne w najbliższej przyszłości pojawią się posty z recenzjami wcześniejszych książek Joanny Bator. Sprawdzę, czy są tak dobre, jak się mówi. Mam nadzieję, że się nie rozczaruję.

"Ciemno, prawie noc" zostało zakwalifikowane do finału tegorocznych nagród Nike.

wtorek, 17 września 2013

komiks "Midnight Mass"

Dzięki programowi Calibre moge zmieniać dowolne pliki tekstowe na format .mobi. Tak zmienione pliki wędrują potem na mojego kindla i urozmaicają mi drogę do / z pracy, lub samą pracę. Postanowiłam sprawdzić, czy Calibre radzi sobie z komiksami. Otóż... radzi sobie! Może nie jakoś spektakularnie, wszystko jest czarno-białe, literki są nie za duże, ale mam nowe okulary, więc nie mam się o co martwić. No i słyszałam, że wzrok wcale nie psuje się (tylko męczy) od czytania w ciemności i małych literek. 

Na pierwszy ogień przerabiania poszło "Midnight Mass" wydawnictwa Vertigo, a zaraz za nim "Fairest", czyli spin-off o kobiecej części świetnych "Fables". A także "Witching hour", o którym nie wiem nic, ale skusił mnie ciekawy tytuł.

"Midnight Mass" - wyjątkowo słaby komiks. Ale jestem już za połową, więc doczytam. Fabuła sztampowa, trochę "Z archiwum X", z przystojniejszym Mulderem i Scully. 

Stephen King "Pod kopułą"

Teoretycznie nie wierzę w teorie spiskowe (chociaż "Zeitgeist" przemówił do mnie), ale jedna jest dla mnie jak najbardziej wiarygodna: Stephen King musi mieć stadko swoich ghost writerów. Kto to taki ghost writer? Jeśli nie wiecie, to obejrzyjcie film z Ewanem McGreorem o takim tytule. Film słaby, ale mniej więcej pokazuje, jak wygląda praca takiego "pisarza-widmo". Wierzę, że wszystkie pomysły na książki pochodzą od Kinga, który rozrysowuje plany fabuły / rozdziałów, ale chyba kto inny składa do kupy kilkuset stronicowe tomiszcza. Będąc pracowitym jak mróweczka i trzaskając po kilkadziesiąt stron tygodniowo chyba nie byłoby się w stanie wyrobić takiej normy. Stahanowiec normalnie. 120% normy. 

"Pod kopułą" czyta się idealnie. Krótkie, konkretne rozdziały, których narratorami są przeróżne postaci zamieszkujące Chester's Mill, łącznie z psem rasy Corgi. Mnogość postaci dorównuje "Trafnemu wyborowi" J.K. Rowling, chociaż tym razem wrodzone lenistwo nie kazało mi poczynić ich spisu. Do końca w napięciu śledziłam akcję: "uda im się, czy nie?!?". Fabuła przypominała mi trochę "Desperację": mamy miasteczko, w którym zachodzą ponadnaturalne zjawiska, mamy "złego szeryfa" - tutaj jest to "zły członek zarządu miasta", oraz osobę, która poświęcając się dla dobra ogółu stara się rozwiązać zagadkę i uratować miasto. Tym razem ponadnaturalnym zjawiskiem, które zachodzi w Chester's Mill, jest kopuła, która odgradza miasteczko od reszty świata. A w środku uwięzieni zostają zwykli zjadacze chleba, jak i lekarze, policjanci, zarząd miasta, dziennikarze, farmerzy, właściciele biznesów (m.in. narkotykowego), tworzący mieszankę iście wybuchową. 3/4 książki jest świetnie napisane ze strony psychologicznej postaci, wartkości fabuły, jak i przeplatania się wątków i działań bohaterów. Niestety pod koniec coś szwankuje, jakby King pomyślał sobie: "hej, napisałem już 600 stron powieści, a końca nie widać. Doganiam "Lód" Dukaja. Czas kończyć. Co by tu zrobić? Hm... a gdyby tak...?" No i masz babo placek. Absurd goni absurd, kopuła jest z d*py wzięta, jak się okazuje. A co wystarczyło zrobić, aby zniknęła i uwolniła mieszkańców...? Srsly? No i zakończenie - ciekawa byłam, czy bohaterowie oczyszczą swoje imię, kto zostanie pociągnięty do odpowiedzialności i co będzie dalej? Czy będzie dochodzenie? Nic nie wiadomo. A szkoda.

Mój egzemplarz książki ma na okładce rozdziawioną mordkę bohatera serialu o tym samym tytule, który powstał na podstawie książki. Nie mogłam znaleźć takiej okładki - więc wrzucam pierwszą z brzegu. A tutaj trailer do serialu:
Co do samej książki: jest zdobyczna. Z basenu. Tak, tak, dokładnie. Z basenu. Jest basen, w poczekalni którego można zamieniać książki: zostawiam swoją, a w zamian biorę z półki inną. I tak oto wpadł mi w łapki egzemplarz najnowszego Kinga. 

Popularność Kinga bije na głowę innych pisarzy. Bawię się w wysyłanie kartek na postcrossing, tutaj mój profil. Wcześniej prosiłam postcrosserów o napisanie, co w danej chwili czytają, lub, jeśli nic nie czytają, to żeby polecili mi jakąś dobra książkę. I co? 1/4 osób pisze mi o Kingu! Jedna napisała nawet, że właśnie czyta "Pod kopułą", czyli dokładnie to samo co ja w tamtej chwili. Na biliony książek czytałyśmy to samo w tej samej chwili. Świat się kończy.

A poniżej kilka kartek od postcrosserów, już nie pamiętam, kto pisał o Kingu, a kto nie.


















czwartek, 29 sierpnia 2013

Orson Scott Card, Gra Endera

Orson Scott Card to pisarz mojego dzieciństwa, a jego seria siódmy syn siódmego syna nie raz towarzyszyła mi podczas wieczorów po całym dniu spędzonym w szkole. Wiedziałam, że Card napisał też "Grę Endera", ale z science fiction jakoś nigdy nie było mi po drodze. Lem nigdy nie był moim faworytem, dopiero Jacek Dukaj przekonał mnie do tego gatunku. I tak oto Endera poznałam dopiero teraz. Szkoda, że tak późno, bo "Gra Endera" jest fantastyczna.

Niedaleka przyszłość, Ziemia zostaje zaatakowana przez "robale", stwory z odległej galaktyki. Ziemianie nieźle sobie z nimi radzą, jednak wiedzą, że to nie koniec i szykują się do ostatecznej walki z przeciwnikiem. Do tego potrzebują mądrego i rozsądnego dowódcy. Kilkuletni chłopcy zostają odebrani rodzinom i oddani na szkolenie, podczas którego sprawdzona zostaje ich przydatność w walce oraz zapada decyzja odnośnie ich kariery jako dowódca. 

Szkolenie obserwujemy oczami małego Andrew, który sam siebie nazywa Enderem. Jako sześciolatek zostaje odebrany rodzicom i wysłany na szkolenie. Jest trzecim dzieckiem, jego brat Peter i siostra Valentine nie przeszli początkowych testów, co nie zakwalifikowało ich do szkolenia bojowego. Ender nie zostaje miło przyjęty w szkole, i trochę czasu mija, zanim zjedna sobie przyjaciół. Po drodze oczywiście narobi sobie mnóstwo wrogów. Ender dobrze rokuje jako dowódca przyszłej floty, która ma zaatakować robali - a co się z tym wiąże, szybko przechodzi przez kolejne etapy nauki, czego inni uczniowie mu zazdroszczą: starsi tego, że mają w swoich szeregach takiego niewyszkolonego młokosa, młodsi - że to nie oni awansowali.

Co do samej szkoły: jej podział przypomina mi trochę ten z Harry'ego Pottera: kilkanaście drużyn, które mają swoje nazwy, kolory i uniformy. Są drużyny Szczura, Królika, Borsuka, i wszelkich innych zwierząt. Każdy członek drużyny mocno się z nią identyfikuje, a pomiędzy drużynami rozgrywane są gry, a zaciętość walki przypomina tę z Quiddicha. Tyle że tutaj rozgrywki pomiędzy drużynami są częścią szkolenia i przypominają przyszłe walki z robalami. 

Science fiction jest ostatnio na fali, był "Prometeusz" z genialnym Fassbenderem, "Pacific Rim", "Elysium", na które idę dzisiaj do kina. Aż sięgnięto po ekranizację książki sprzed lat, czyli właśnie powstaje ekranizacja "Gry Endera". Trailer:
Aktor grający Endera jest strzałem w 10. Chłopca widziałam w "Hugo" i w "Chłopcu w pasiastej pidżamie". Harrison Ford... no, musiała być jakaś rozpoznawalna sława. Matt Damon ostatnio jest zapracowany, Ben Affleck skupia się na nowym Batmanie - więc został Harrison Ford, Han Solo science fiction. Nie mam pojęcia, dlaczego Ben Kingsley jako Mazer Rackham ma nasmarowane jakieś tatuaże na twarzy. Póki co - nastawiona jestem sceptycznie, mam nadzieję, że nie potraktują tematu lekko, a efekty specjalne nie będą starać się zamaskować dziur w fabule. A "Gra Endera" łatwa do zekranizowania nie jest. 

wtorek, 27 sierpnia 2013

Camilla Lackberg "Księżniczka z lodu"

Jedna ćwiartka ludzi w autobusach czyta "50 twarzy Grey'a", druga "Grę o tron", trzecia gazety, a czwarta kryminały Camilli Lackberg, szwedzkiej pisarki o urodzie naszej rodzimej celebrytki, Kasi Zielińskiej. Jak podaje Wikipedia, Lackberg od zawsze marzyła o pisaniu, a kurs pisania kryminałów zafundowali jej mąż i teściowa. I ten warsztat rzeczywiście widać. Całość zbudowana poprawnie, według odpowiedniego schematu, a rozwiązanie wcale nie jest takie oczywiste, do ostatniej strony nie wiedziałam "kto zabił".

Erica, pisarka, przybywa ze Sztokholmu do małego rodzinnego miasteczka, aby uporać się z majątkiem zmarłych rodziców. Jej przyjaciółka z dzieciństwa, Alex, zostaje w tym czasie znaleziona martwa w zamarzniętej wannie pełnej wody i krwi z podciętych nadgarstków. Erica nie wierzy w samobójstwo - no i słusznie, jak się okazuje. Interesuje się morderstwem Alex, w czym pomaga jej towarzysz dziecięcych zabaw, Patrick, który przy okazji okazuje się policjantem, któremu zależy na rozwikłaniu zagadki "kto, czym, i dlaczego". Oczywiście historia odkrywa mroczne strony historii bogatych rodów w miasteczku, zbliża do siebie Erikę i Patrika, którzy sobie tylko znanymi sposobami odkrywają fragmenty układanki, stosując sobie tylko znane metody pozyskiwania informacji.

Alex zostaje znaleziona martwa w wannie pełnej wody wymieszanej z krwią. W dniu, kiedy to przeczytałam, zaczęłam też grać w grę "Still Life", w której kierujemy Victorią, agentką FBI, która rozwiązuje zagadkę tajemniczych morderstw kobiet. Pierwszą sceną gry jest przybycie Victorii na miejsce najnowszego morderstwa. W opuszczonym budynku znaleziona zostaje zamordowana kobieta -- która leży w wannie. Jej widok zjeżył mi włosy na karku i przyprawił o szybsze bicie serca. 

Lackberg wydaje się być bardzo płodną młodą autorką. W 2011 wydała "Księżniczkę z lodu", a z tego co czytałam, wydała już ok. 7 powieści kryminalnych. Dobre na odmóżdżenie się po ciężkim dniu pracy, zakładam, że sięgnę po kolejne części przygód Eriki i Patrika. Ale czy wszystkie książki, za które ostatnio się biorę muszą mieć miejsce w zimowej, śnieżnej scenerii? 

Ann Patchett "Biegnij"

Już rozpływałam się w ochach i achach nad warsztatem literackim Ann Patchett podczas recenzji "Bel Canto""Stanu zdumienia" i "Asystentki magika". Nie inaczej jest z "Biegnij". Patchett ma w sobie to "coś", co sprawia, że nawet najzwyklejsza powieść obyczajowa zmienia się w majstersztyk. No bo co można powiedzieć o "Biegnij"? Losy emerytowanego burmistrza i jego dwóch adoptowanych synów zbiegają się z losami młodej kobiety i jej córki, kiedy kobieta ratuje jednego z synów przed wpadnięciem pod samochód - zamiast tego sama zostaje ranna. Wszystko okraszone zimową pogodą i tonami skrzącego śniegu na ulicach, co było nienaturalne, jako że książkę czytałam leżąc plackiem nad morzem na plaży w Unieściu. O tyle o ile nie mogłam wyobrazić sobie tak niskich temperatur, ślizgania się po chodnikach i niechęci porannego wstawania spod wygrzanej pościeli, tak wczoraj poczułam, że idzie jesień. Zimne dni nadchodzą, kiedy robię sobie zupkę chińską. I właśnie wczoraj był taki dzień. Ostatni był w okolicach Wielkanocy, kiedy wszyscy zwątpili już w istnienie innych pór roku niż zima. Nie tylko "Biegnij" boleśnie przypomniało mi o nadchodzącej zimie i Bożym Narodzeniu" - przypomniał mi o tym także kuzyn, który w graniu na czekanie ma "Last Christmas". Chwali się, że w tym roku jest pierwszy. A jeszcze nawet zniczy w supermarketach nie ma. 

środa, 14 sierpnia 2013

Neil Gaiman, The ocean at the end of the lane


Z Neilem Gaimanem znamy się od dawna, od kiedy w liceum przeczytałam jego "Nigdziebądź". Potem już w czasie studiów przyszedł czas na "Amerykańskich bogów" (na podstawie których ma niedługo powstać serial) i "Chłopaków Anansiego". Był też okres fascynacji komiksami, z serią "Sandman" na czele. Gaiman to niezwykle płodny pisarz. Książki, komiksy, scenariusze seriali - mnożą się, a kolejne jego pomysły są w fazie realizacji. 

Zekranizowano jego "Koralinę", "Nigdziebądź" i "Lustrzaną maskę". Współpracuje także przy brytyjskim serialu "Doctor Who". 







Ucieszyłam się, kiedy żoną Gaimana została przecudowna Amanda Palmer, wokalistka zespołu Dresden Dolls, która robi teraz solową karierę. I będzie grała w listopadzie w stołecznej Proximie. 

A najnowsza książka? Miała mieć w sobie magię "Koraliny", "Księgi cmentarnej" i "Interworld". Bohaterką miały być dzieci, którym przytrafiają się niecodzienne (trochę straszne) przygody. Już sama ekranizacja "Koraliny" bynajmniej nie była przeznaczona dla dzieci. A "Ocean..."? Musze przyznać, że... jest poniżej moich oczekiwać. Rozpieszczona fantastycznymi historiami snutymi przez Gaiman spodziewałam się więcej. Mamy tytułowy Ocean na końcu drogi, jednak opowieść sama w sobie nie klei się. Mamy małą czarownicę, Lettie Hempstock, jej matkę i babkę, które opiekują się tytułowym oceanem, i które pomagają małemu chłopcu i jego rodzinie. Chłopiec oczywiście bezwiednie wpada w kłopoty, zostaje uwikłany w magiczne incydenty, które Lettie stara się mu tłumaczyć i rozwiązać. Nie wiem jak to jest, ale historia nie urzekła mnie. Czegoś jej brakuje, może bardziej zaskakujących zwrotów akcji, może historia jest za mało fantastyczna - nie wiem. Wiem, że na tle innych powieści Gaimana "Ocean" wypada po prostu słabo. 

Ann Patchett, Asystentka magika


Mam słabość do Ann Patchett. "Bel Canto" było przebojem, po nim był "Stan zdumienia". Gdybym miała przedstawić fabułę jej ostatniej książki, którą przeczytałam, czyli "Asystentki magika" - mogłabym opisać ją w kilku zdaniach. A kiedy czuję, jakie zdania formułuję, to łapię się za głowę, jak taka "babska obyczajówka" mogła mnie oczarować? Otóż mogła. Wszystko leży w magii słów oraz sposobie kreowania zwyczajnych sytuacji na coś niezwykłego. Na myśl od razu przychodzi mi "Amelia" z Audrey Tautou i jej doskonale naszkicowani bohaterowie.

"Asystentka magika" to historia Sabine, której mąż Parcifal - magik - umarł. Wszystko jest inne, niż być powinno. Parcifal był zarówno magikiem, jak i handlarzem dywanów, który kochał swojego partnera, Phana. Kochał też Sabine przyjacielską miłością, i po dwudziestu latach poślubia ją. Żyją w szczęśliwym trójkącie, najpierw umiera Phan, po nim Parcifal, a Sabine zostaje sama w ogromnej willi. Jakież jest jej zdziwienie, kiedy odkrywa, że Parcifal miał rodzinę, którą przed nią ukrywał! I właśnie temu poświęcona jest cała książka. Sabine odnajduje rodzinę w mroźnej Nebrasce, nawiązuje relacje z jego matką i siostrami. Cała książka to ciepła opowieść o miłości, która rodzi się pod wpływem wspólnego, dramatycznego przeżycia.

Krótki wpis, który jest jak najlepszą rekomendacją - wracam do lektury "Biegnij", kolejnej książki Ann Patchett. 

piątek, 9 sierpnia 2013

Jane Goodall "Przez dziurkę od klucza. 30 lat obserwacji szympansów"


Zainspirowana tematem szympansów, postanowiłam dotrzeć do źródła - czyli do prac Jane Goodall, prekursorki badań nad szympansami. To właśnie dzięki odkryciom Goodall w latach '60tych przedefiniowaniu musiała ulec koncepcja człowieka. Homo sapiens sapiens do tej pory był istotą myślącą abstrakcyjnie, która potrafi tworzyć narzędzia i tymi też się posługiwać. Czy w takim razie istotami ludziki są też szympansy, skoro Goodall zaobserwowała u nich posługiwanie się narzędziami (obrywanie liści z gałązki po to, aby za pomocą gałązki łowić termity), myślą też logicznie i abstrakcyjnie - ba! są w stanie nauczyć się zwrotów języka migowego, a potem z sukcesem się nim posługiwać! Jedna z szympansic potrafiła znaleźć przedmiot, o który została proszona, pomimo tego, że nie był on w zasięgu jej wzroku. Co więcej, szympansy poradziły sobie śpiewająco z dzieleniem na kategorie warzywa-owoce, tudzież małe-duże, nawet jeśli ta druga kategoria wymagała pomieszania warzyw i owoców. 

A sama Goodall? Swoje badania rozpoczęła jako młoda kobieta, rzucona w sam środek afrykańskiej dżungli, w okolice jeziora Tanganika. Przez pierwsze lata oswajała się z szympansami i śledziła je z pewnej odległości. Nie miała formalnego wykształcenia, dlatego nie wiedziała też, jak powinny wyglądać badania z formalnego punktu widzenia. Dokonała przełomowych odkryć, i w chwili prezentacji naukowcy zarzucili jej złe podejście do tematu patrząc z ich punktu widzenia. Goodall zaangażowała się emocjonalnie w projekt, a szympansom, zamiast numerów, nadawała imiona. Oskarżano ją o to, że sama nauczyła szympansy posługiwania się narzędziami. Niezrażona oskarżeniami Goodall skończyła studia i kontynuowała badania. 



Ksiżkę pochłonęłam w dwa wieczory. Goodall podzieliła ją na kilkanaście rozdziałów, z czego pierwsze poświęcone są teorii i odkryciom, a kolejne poszczególnym szympansom, które Dr Jane obserwowała przez lata. Ze łzami w oczach czytałam o Gilce, która po kolei traci wszystkie dzieci, o bezpłodnej Gigi, czy o Figanie, samcu alfa i jego próbach utrzymania tak wysokiej pozycji. Szympansy bywają brutalne, złośliwe, potrafią się radować i denerwować, czują strach. Mają swoje sympatie i antypatie. Wszystko to Goodall ukazuje barwnie, a jeszcze lepiej tłumaczy to Jerzy Prószyński. Serdecznie polecam, Goodall pisze niezwykle jasno i przejrzyście. 

Pod koniec lipca odkryłam blog Sardegny, a jej pomysł na comiesięczne czytanie 3 książek z 3 różnych kategorii wydawał mi się strzałem w 10, zmuszającym do poszukiwania nowych gatunków i autorów. I tak oto znając 1 prawdopodobną kategorię, która zostanie wybrana przez czytelników bloga (literatura popularnonaukowa), ruszyłam do biblioteki, aby na swoim sierpniowym koncie mieć chociaż 1 przeczytaną lekturę. Jakież było moje zdziwienie, kiedy poznałam kolejne 2 kategorie i okazało się, że książka Jane Goodall pasuje do wszystkich! 
Kategorie:
1. literatura popularnonaukowa (to przez nią sięgnęłam po "Przez dziurkę od klucza")
2. książka z kontynentu afrykańskiego (to własnie tam, nad jeziorem Tanganika, Goodall prowadziła swoje obserwacje)
3. powieść, którym jednym z głównych bohaterów jest zwierzę (czyli wszystkie szympansy: Figan, Frodo, Flo, Fifi, Gilka, Gigi, Jomeo, Satan, Humprey, Passion, Pom, Profesor, Gremlin, Goblin...)