Zaobserwowałam, że osoby w komunikacji miejskiej najczęściej czytają "Grę o tron", "50 twarzy Greya", a ostatnio także "Zjadanie zwierząt". Foer starał się napisać książkę wolną od własnych przekonań, rzeczową i przekonującą. Slow food jest ostatnio w modzie, tak jak zdrowie i ekologiczne jedzenie. Rośnie także świadomość społeczeństwa, jeśli chodzi o zachowanie dobrej kondycji fizycznej (ja sama ćwiczę z Chodakowską).
Na youtube mnożą się filmiki nagrane "z ukrycia", przedstawiające życie kurczaków na fermach / produkcję jajek / parówek, a autorzy filmików niosą ogarek ciemnocie, uświadamiając społeczeństwu, czemu kilogram skrzydełek z kurczaka kosztuje 5zł, a parówki w swoim składzie mają 20% mięsa z kurcząt "oddzielonego mechanicznie". Nie jestem hipokrytką, filmiki i książka nie zrobiły na mnie wrażenia. Jestem mięsożercą, a słowo "obiad" już z definicji oznacza, że zawiera w sobie 30% mięsa. Naleśniki czy placki ziemniaczane, tudzież zupa oznacza, że za godzinę zjem kanapkę z szynką.
Tym bardziej dziwi mnie reakcja osób, które zbulwersowały się wprowadzeniem do asortymentu sieci Makro zafoliowanych w całości prosiaczków. Link tutaj. Czy na weselach marudzimy, kiedy wjeżdża pieczone prosię? Czy schabowe smakują inaczej, kiedy kupujemy je już poplastrowane? Makro to nie Real czy Carrefour, tylko sklep zaopatrujący firmy cateringowe / garmażeryjne. Skąd takie firmy mają brać prosiaczki do upieczenia np. na wesele?
Ale wracając do książki - całkiem rzeczowo i konkretnie, ale dalej z perspektywy osoby, która nie je mięsa. Nikogo na siłę nie będę przekonywać, że białka zwierzęcego nie da zastąpić się roślinnym, więc odpowiada mi, kiedy nikt nie odwodzi mnie od jedzenia ukochanego mięska. Książka ciekawa, czytałam ją nawet do obiadu, że tak powiem: "do kotleta".
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz