poniedziałek, 31 grudnia 2012

top 5 2012 roku

Jako, że dzisiaj wypada ostatni dzień 2012 roku, a ja siedzę sama w pracy i się nudzę, postanowiłam zrobić zestawienie moich najważniejszych czytelniczych wydarzeń 2012 roku. Wokół każdy robi takie zestawienie, to i na mnie kolej.

TOP 1
Haruki Murakami
Absolutny faworyt, deklasujący wszystkie inne topy. Odkrycie roku 2012 i całego życia. 
Taki niepozorny Japończyk. Ponoć był jednym z pewniaków do nagrody Nobla http://www.newyorker.com/online/blogs/books/2012/10/the-harukists-disappointed.html Dziwne, ale nie słyszałam o nim wcześniej. Wiadomo, nazwisko Murakami to jak polski Kowalski, jest jeszcze Murakami-artysta, i gdzieś tam zawsze to nazwisko tkwiło w podświadomości. Murakami napisał kilkanaście powieści, z czego ja zakochałam się w jego stylu po przeczytaniu pierwszej, i to wcale nie najsłynniejszej. "Kafka nad morzem" wciąga, teraz czeka na mnie "Koniec Świata i Hard-boiled Wonderland" oraz "Kroniki ptaka nakręcacza". To tylko te wypożyczone. W bibliotece czeka na mnie jeszcze kilka pozycji. Zapewne niebawem blog powiększy się o kolejne 2 recenzje Murakamiego.

TOP 2
Terry Pratchett 
..i jego Świat Dysku. 

Tak to już jest - ktoś mówi, że ekstra, że ma wszystkie książki z serii, ktoś, że to dziecinada. Gra planszowa kiepska, wcale nie zachęciła mnie do sięgnięcia po książki - a szkoda! Dopiero w Bydgoszczy sięgnęłam po "Blask fantastyczny" i "Kolor magii". I tak oto w tym roku wciągnęłam już ~20 książek ze Świata Dysku. I czytam dalej. W tej chwili "Niewidocznych akademików". Najbardziej lubię serię o Straży Miejskiej, a Sam Vimes jest moim TOP1 bohaterów książkowych. Co ujmuje w Pratchettcie? Specyficzne poczucie humoru, absurd, niezwykłe postaci, żarciki, odnośniki, otwartość umysłu i przeplatanie się wątków i bohaterów. Przede mną dalej jeszcze kilkadziesiąt książek, aż się boję, że ta seria kiedyś się skończy. Ale nic to - wtedy zacznę czytać wszystko od początku, bo dzieje się tyle, że nic już nie pamiętam...

TOP 3
http://www.brainpickings.org/
Strona niezwykła! Maria Popova, niezwykła autorka, na swoim blogu prezentuje fragmenty książek, często też grafiki - kiedy ja opisuję bestsellery i książki "do poczytania", ona zajmuje się książkami historycznymi, przełomowymi, najważniejszymi. To jest ta klasa, do której nawet nie dążę. Wolę zając się analizowaniem Murakamiego, a po erudycję, oczytanie i ćwiczenia umysłu wchodzę na stronę Popovej. Na której pojawia się nawet kilka wpisów dziennie, i to takich długich! Czasem zastanawiam się, czy ona na serio to wszystko przeczytała i publikuje swoje przemyślenia. Ale z drugiej strony sporo na blogu grafik i cytatów. Niemniej - polecam. Stymuluje umysł, jest świeże i ciekawe.

TOP 4
Edwardian Era
Czyli początek XX wieku w Anglii. Podział na elitę i robotników, bogate domy pełne służby, przepych i pompa, blichtr i przyjęcia. 
Zaczęło się od serialu "Downton Abbey" (którego nie mogę zmęczyć do końca), przez książki, aż do programów dokumentalnych wyświetlonych przez BBC. Lucy Worsley przez kilka dni wiodła prym w tym, co oglądałam wieczorami, a kanał http://www.youtube.com/user/edwardianpromenade był kopalnia dalszych filmików z epoki. Niby upłynęło tylko 100 lat od epoki edwardiańskiej, a zmieniło się wszystko: od strojów po obyczaje i mentalność. Z ciekawością czytam i oglądam o tym, jaka posłuszna była służba. 

TOP 5
założenie bloga
Walczyło o ostatnie miejsce razem z czytaniem tygodników, wpierw "Wprost", a teraz "Przekroju". Miło  jest jeździć do pracy i wiedzieć, co dzieje się w Polsce i na świecie. I wszystko w tym samym czasie. Obowiązki i przyjemności. Jednocześnie już nie musiałam siedzieć cicho, kiedy ktoś poruszył temat "co tam panie w polityce", a dział kultury pozwolił mi na poznanie kilku fajnych filmów/książek/płyt. Niemniej - miejsce 5 przypadło założeniu bloga. Gdyby nie on, nie robiłabym takiego zestawienia. Książki czytam pod innym katem, zapisuję przemyślenia, zaznaczam fajne cytaty. Nie ważne, kto mnie czyta - robię to dla własnej przyjemności. 

Szczęśliwego Nowego Roku! 

piątek, 21 grudnia 2012

zimowe czytanie

Nie lubię zimy, to najmniej przyjemna pora roku. Wiosna, lato, to jest to! Nawet złota polska jesień przemawia do mnie. Ale zimie mówię stanowcze nie. Jedyną zaletą zimy jest picie grzanych win, herbat i czytanie książek. Najchętniej pod kołdrą. Oszalałam na punkcie czytania, czytam ebooka na telefonie, najnowszy "Przekrój", książki w mieszkaniu i te w pracy. A jutro wyjeżdżam na Święta. Prognoza jest taka, że na Mazurach będzie tak ~ -15C, pakuję więc kozaki, ciepły płaszcz, szalik, czapkę, rękawiczki. No i książki. I właśnie tu pojawił się problem. Wracałam z pracy, zmarznięta, marząc jedynie o filiżance gorącej herbaty. Wpadam do mieszkania, a tam... o nie, jak nie pójdę dzisiaj do biblioteki, to co zabiorę ze sobą na drogę? Nic to, szybkie upychanie do torby 2 przeczytanych książek, założenie dodatkowej pary spodni i bluzy z kapturem - i w drogę. Wyprawa do biblioteki po książki skończyła się sukcesem. W drodze powrotnej stwierdziłam, że dzisiaj koniec świata. I że zimno i nie dojdę. Zaszłam do uroczych delikatesów, gdzie kupiłam Soplicę orzechową na rozgrzanie. Celebruję ten dzień. Jest ciepło, a dokoła stosik książek. Wesołych Świąt, odezwę się po powrocie z Mazur!

Leszek K. Talko "Dziecko dla odważnych"

Nie nie, wcale nie przymierzam się do zakładania rodziny. Nie wiem jak moja siostra, ale kiedy zobaczyłam ją w Empiku jak stoi w kolejce trzymając TĘ książkę, to moja twarz uformowała się w znak "?" (o ile to możliwe, ale moja twarz jest wyjątkowo plastyczna). Niemniej - książka leżała sobie na stole w kuchni, i kusiła, żeby ją tylko otworzyć i pobieżnie na kilka rozdziałów rzucić okiem. Co też uczyniłam. I wsiąkłam. Autentycznie, czyta się rozdział za rozdziałem, siłą musieli mnie odrywać, wypychać za drzwi i zamykać je na zamek. Kierunek: praca, a potem powrót, herbata i książka. Bitem 400 stron, może i dużymi literami i z obrazkami, ale zawsze. Książka to kompilacja wcześniejszych części: Dziecko dla początkujących, dziecko dla średnio zaawansowanych, dziecko dla profesjonalistów, i dziecko dla zawodowców. Przedzieramy się przez kolejne części, poznając lepiej rodzinę Talków: Leszka, Monikę, Pitulka i Kudłatą. Najpierw Pitulek, pierwsze dziecko Talków, przewraca ich świat do góry nogami. Na nic zdają się "broszury propagandowe" dla rodziców, które głoszą, jak pięknie jest spędzać czas z dzieckiem, uczyć je i razem poznawać świat. To fikcja. Dziecko płacze, domaga się uwagi, a rodziców traktuje jak swoich osobistych kamerdynerów. To, że Talkowie decydują się na drugie dziecko, z wizją tego, że dzieci będą się razem bawić i wspólnie uczyć. Że będą sobie nawzajem pomagać. Kudłata okazuje się całkowitym przeciwieństwem Pitulka - o nie nie, wcale nie jest milsza, po prostu stosuje inne metody zwracania na siebie uwagi. 

Co ciekawe, mama i tata Talko dzielą się obowiązkami, książka pisana jest z perspektywy taty, i miałam wrażenie, że tata udziela się nawet więcej w wychowywaniu dzieci. Gotowanie śniadań i obiadków, spacery, zakupy, sprzątanie. Tata jest w tym tak samo głęboko jak mama. Podoba mi się to :) co więcej, jest kilka ciekawych smaczków, niekoniecznie o dzieciach, trochę tak "przy okazji". Jak kontynuacja bajki o Szewczyku Dratewce:

"Po początkowym okresie euforii i miłości nadszedł czas na refleksję. Szewczyk przez całe dotychczasowe życie naprawiał przecież buty, rozmawiał o butach i robił buty. Prawdopodobnie był analfabetą. Tymczasem królewna poznała i zachwyciła się wierszami najlepszych poetów, pasjonowała malarstwem i grała na lutni. Szewczyk nie potrafił polować, bić się mieczem ani szpadą. Nie potrafił również prowadzić kulturalnej rozmowy o niczym, czyli small talku na poziomie. Ba, w ogóle nie potrafił się zachować przy stole. Nie wiedział, czym się je ślimaki, a najbardziej lubił kapustę. Nic dziwnego, że uczucia królewny zaczęły się ochładzać. Niewykluczone, że podszepty dworaków zrobiły swoje. W końcu Szewczyk jako król też okazał się niewypałem. Nie miał pojęcia o ustalaniu podatków, o organizowaniu armii, o koteriach na dworze i negocjacjach z cudzoziemskimi władcami. Nic dziwnego, że kraj robił się coraz biedniejszy, najeżdżany przez wrogów, targany buntami wielmożów i ludu,a Szewczyk praktycznie cały wolny czas spędzał w swojej pracowni, gdzie projektował nowe buty. Opuszczona królewna szukała pocieszenia w ramionach giermków i wszystko to w niczym nie przypominało już bajki."
Albo wytłumaczenie twórców "Teletubisiów" o tym, co takiego daje dzieciom seans z czterema kolorowymi stworkami (kto nie widział - niech nie ogląda):
"Dowiedziałem się, że świat Teletubisiów jest tybetańską mandalą oddaną w terenie przez okrągły dom, wyłaniający się z ziemi i otoczony czterema wzgórzami. Dlaczego właśnie mandalą? Aby pomagać i asystować w rodzeniu się "ja" u dziecka, rzecz jasna. Dom wstrętnych Isiów ma 4 okna i 4 drzwi. 4, bo 4 bohaterowie, 4 osobowości, 4 kolory, co czyni razem 12. A jeśli dodać antenkę - 13. Symbolicznego znaczenia 13 nie sposób opisać w kilku wierszach. Dość powiedzieć, że kiedy zgodnie z zasadą numerologii doda się 1 do 3, ponownie wyjdzie 4. Przy 10 obejrzeniu filmu mogę przysiąc, że każdorazowe wyjście Teletubisiów z domu  symbolizuje narodziny i nowe życie, a dom to macica. W domu mieszka Noo Noo - coś jak skrzyżowanie odkurzacza z żelazkiem - który opiekuje się Teletubisiami i dba, żeby w domu było czysto. To - wg specjalistów - przejaw koegzystencji materii ożywionej i nieożywionej. Tinky Winky - największy z całej bandy - symbolizuje błękit nieba i trójkąt na jego głowie jest symbolem myślenia. Ma czerwoną torbę - wg jednych to oznaka ukrytego homoseksualizmu, ale są i tacy, co uznają to za dowód na jego hermafrodyczną naturę. Nie wiadomo, czy Tinky Winky to może On, czy może Ona. Dipsy jest zielony, a jego naturę określa symbol falliczny na głowie (odnoszący się do słonecznego pala w krainie Teletubisiów). Jest więc niewątpliwie rodzaju męskiego. (..) Zielony Dipsy to symbol regeneracji, a potwierdza to fakt, że uwielbia króliki. Wg brytyjskiego sondażu jest jednak najmniej popularny z czwórki Teletubisiów. Lala to typ kierujący się intuicją - koloru żółtego. Lala uwielbia tańczyć, a w tańcu można dostrzec elementy wywiedzione zarówno z katolickiej mszy, jak i z buddyzmu, a nawet rytuałów masońskich. Lala jest prawdopodobnie rodzaju żeńskiego. Najmniejszy Teletubiś to Po. Po jest irracjonalny. Każdy jego ruch to ruch całego ciała. Kolor czerwony to krew. Po najmniej mówi, tańczy inaczej niż Lala - jest to styl raczej intuicyjny, a nie wyuczony. Często też jego taniec kończy się upadkiem."
Muszę przyznać, że często w liceum dorabiałam takie teorie do wszystkiego. ZAWSZE znajdzie się coś, co można podciągnąć pod "specjalny zabieg", którego autor jest świadomy i z rozwagą go stosuje. Widziałam kilka odcinków Teletubisiów, ale tam się nic nie dzieje: witają się, żegnają, przytulają. A wszędzie dokoła króliki.

Kim są ci Talkowie? Dopiero teraz przeczytałam, że publikują w GW, w magazynach "Dziecko" czy "Pani", wydają książki, są scenarzystami seriali. Niby nie mają w sobie nic z idealnych rodziców, narzekają na niepodpisane lukratywne kontrakty z powodu piszczących w tle dzieci, na brak czasu na pracę -- a tymczasem dzieci bawią się przy pianinie, a kiedy rodzice są zmęczeni mieszkaniem w Warszawie - budują dom w lesie, z wielkim tarasem. Niby na nic nie mają czasu - ale kasa jest. I skąd, przy 2 dzieciach, jeśli ich życie wygląda tak, jak to opisuje Leszek? Eh, chyba jednak nie zdają sobie sprawy z tego, że "rodzic idealny" to wcale nie jest taki, który codziennie na śniadanie szykuje uśmiechnięte kanapeczki i utrzymuje w czystości swoje dziecko, a właśnie taki jak Talko: wyrozumiały i zaangażowany.

niedziela, 16 grudnia 2012

Mary Ann Shaffer i Annie Burrows "Stowarzyszenie Miłośników Literatury i Placka z Kartoflanych Obierek"

Cóż za tytuł! Stowarzyszenie, co czyta książki, a do tego zajada się plackiem... z obierek ziemniaczanych?!? Muszę przyznać, że po tę pozycję sięgałam z mieszanymi uczuciami - wypożyczam 2 książki z Uczty Wyobraźni (czytaj - absorbujące, pochłaniające czas, które czyta się w ciszy, którymi się delektuje), i do tego wzięłam sobie tę książkę - z myślą o metrze. Cienka, w formie listów, czyli +/- 1 list na 1 przejazd. Teoretycznie układ idealny. Okazało się, że jednak nie jest tak wesoło, jak myślałam. Historia rozgrywa się w 1946 roku, zaraz po wojnie. Odbudowywanie miast, podnoszenie morale, utulanie strachu przed wrogiem. Sama geneza nazwy stowarzyszenia powstała w związku ze strachem przed okupantem. Na małej normandzkiej wysepce Gournsey (należącej do Anglii) mieszka kilkoro sąsiadów. Przed wojną jedynie znajomi, w czasie wojny zbliżają się do siebie. Pierwsze spotkanie odbywa się w domu jednej z założycielek, podczas sekretnego pieczenia prosiaczka, którego w sekrecie przechowali (Niemcy prowadzili inwentaryzację zwierząt, wykopywali warzywa z ogródka, mieszkańcom pozostawiając ziemniaki i brukiew). Najedzeni, zapomnieli o godzinie policyjnej (wychodzenie z domu po niej groziło zsyłką do obozu). Niepomni na ostrzeżenia, postanowili wracać. Złapali ich Niemcy, uratowało ich jedynie to, że Elizabeth, jedna z uczestniczek, skłamała, że wracają ze spotkania miłośników literatury. A spotkania kulturalne były promowane przez Niemców, i były jedynym powodem do nieprzestrzegania godziny policyjnej. A placek z obierek? Było tak biednie, że na spotkania przynosili takie placki - spód i góra z zapieczonych obierek, nadzienie z gniecionych ziemniaków. Reszta historii jest już prosta - aby Niemcy uwierzyli w stowarzyszenie, musiało ono powstać, razem z regularnymi spotkaniami i spisem członków. I tutaj zaczyna się historia.

W Londynie mieszka Julie Ashton, młoda dziennikarka/pisarka szukająca natchnienia. Jej wydawcą jest jej przyjaciel Sydney, homoseksualista, wspierający ją w działaniach. Dawsey, jeden z członków stowarzyszenia, znajduje adres Julie w jednej z używanych książek, które posiada stowarzyszenie. Pisze do niej list, i tak zaczyna się regularna korespondencja. Julie prosi o więcej listów od członków, już wie, że to o nich chce napisać kolejną książkę. Zostaje zasypana listami, aż wreszcie sama postanawia udać się na wyspę Gournsey, aby poznać swoich nowych przyjaciół. Ucieka przed przeszłością (zerwała zaręczyny, bo wprowadzający się do niej narzeczony nie mając miejsca na swoje rzeczy spakował jej książki i wyniósł do piwnicy. Julie nie mogła żyć z kimś takim), ale też przed teraźniejszością (nowy adorator, lubujący się w wykwintnych balach i wyjściach do teatru, o którym Julie mówi, że "jego umizgi mają formę wyłącznie florystyczną"). Ideałem Julie zostaje Dawsey (jąkający się świniopas czytujący Lamba. hmm...).

Najbardziej urokliwe są w tej książce humorystyczne opowieści w odpowiedzi na zło wojny (jak tytułowy placek z obierków). Jest Żyd udający lorda - był wcześniej jego lokajem, ale po ucieczce lorda zostaje sam w pałacu, z piwniczką pełną wina. Boi się Niemców i ich obozów, prosi jedną z mieszkanek Gournsey o namalowanie jego portretu -- zawiśnie nad kominkiem, jako portret przodka. I tak przez rok John Booker udawał lorda, Niemcy kłaniali mu się w pół, a on siedział w biblioteczce (czytując TYLKO Senekę) i sączył najlepsze koniaki.

Poznajemy chłopca, który czasy wojny spędził w Anglii, i dopiero po wojnie wrócił do domu: "Chciałbym wyrzeźbić prezent dla Pani, najlepiej coś, co Pani lubi. Może mysz? Myszy dobrze mi wychodzą."

W czasie wojny z braku mydła i leków ludzie chorowali. Młoda kobieta choruje na świerzb, trafia do szpitala z owrzodzeniami głowy. Patrzy, jak pielęgniarka goli jej głowę, jak jej własne pukle spadają na podłogę. Śmiech podczas przecinania wrzodów - razem z pielęgniarką recytują wszystkie ścięte królowe i przecinają wrzody: Maria Antonina - ciach! Anna Boleyn - ciach!

Są i oryginalne listy od Oscara Wilde'a. Babcia Isoldy (najlepsza postać w książce! Trochę szamanka/czarownica/wróżbitka/detektyw/motocyklistka/właścicielka barana Ariela i papugi Zenobii) będąc małą dziewczynką doświadczyła dziecinnej tragedii - jej ojciec utopił Mufinkę, jej ukochaną kotkę. Przejeżdżający jeździec, widząc zapłakane dziecko, zainteresował się jej losem. Opowiedział o 9 żywotach kotów, zapewniając ją, że Mufinka ma ich przed sobą jeszcze 5. I że w tej chwili rodzi się we Francji jako kotka Solange. Jeździec bierze adres od dziewczynki, i na przestrzeni lat wysyła jej 8 listów z historiami Solange (żaden z niej piecuch, to jedyny kot odznaczony orderem imperium, który zaciągnął się do armii cudzoziemskiej). Oczywiście po latach okaże się, że to sam Oscar Wilde był owym jeźdźcem i autorem listów. 

Są okropieństwa wojny, o których nie będę tu pisać - niemniej uważam, że ta książka mogłaby być idealną lekturą w liceum. Napisana z humorem, opowiada wojenne anegdoty, nie raz ściskające serce. Jest i Remy, Francuzka ocalona z obozu (Elizabeth, odważna założycielka Stowarzyszenia trafia do obozu i nigdy z niego nie wróci). Są opowieści o głodzie, o Niemcach, nie tylko tych złych. 

Dobra wiadomość: książka już została dostrzeżona. W 2013 roku powstanie na jej podstawie film o tym samym tytule z Kate Winslet w roli Julie Ashton. Nie mogę się doczekać! Jak adaptacja lektury. Pewnie część uczniów też oglądałoby ją zamiast czytania książki. To i tak lepiej niż 6-godzinny "Potop".

środa, 12 grudnia 2012

Truman Capote "Te ściany są zimne i inne opowiadania"

Truman Capote - dla mnie zawsze będzie nim Philip Seymour Hoffman z filmu "Capote". Niby czytałam wcześniej "Z zimna krwią", ni to dokument, ni reportaż, ni powieść - o tajemniczym zabójstwie rodziny, ale nigdy nie wyobrażałam sobie wyglądu autora "Śniadania u Tiffany'ego". Aż do 2005, do premiery filmu. Hoffman mówi piskliwym, cichutkim głosikiem, wręcz manifestując swoją homoseksualność. Zobaczyłam ten zbiór opowiadań - z Capotem na okładce - i czułam, ze powinien na niej być Hoffman. Wpatrywałam się kilka minut, starając się wyprzeć wizerunek Hoffmana i wstawić prawdziwego Capotiego - na nic. Z tego wynika, że Hoffman to dobry i charakterystyczny aktor. 

Książka... tytułowe opowiadanie "Te ściany są zimne" jest chyba najlepszym opowiadaniem. Mocno nakreślona główna bohaterka, oszczędnie w słowach, jak u Raymonda Carvera. Każde słowo ma znaczenie.  A jako że przy okazji wypożyczenia tej książki wypożyczyłam jeszcze 2 kolejne, to mocno słów nie smakowałam i nie rozkoszowałam się nimi. Ostatnio za dużo powieści czytam, że tak lecę i chcę poznać zakończenie. A kilkustronicowe opowiadania Capotiego stworzone są do tego, aby je czytać, rozmyślać nad nimi jeszcze tygodnie po przeczytaniu. A na mnie czekają kolejne książki! Ponieważ nie mogę znaleźć nigdzie  spisu opowiadać, a książka wróciła już do wypożyczalni - powiem, że jedno opowiadanie jest b. słabe. Zagubiona młoda malarka oddająca za półdarmo swój oryginalny obraz do galerii? I ścigający ją po mieście? Hm... Właśnie w radiu zapowiadana jest dzisiaj angielska premiera "Hobbita" z księciem Williamem jako gościem honorowym. "Hobbit" też gdzieś na mojej półce stoi. I chyba czas go odświeżyć. Epicka przygoda zaraz po wysmakowanych opowiadaniach. Tego mi trzeba. A "Hobbita" pominę przy recenzowaniu. Absolutnie obowiązkowe. A must! Zwłaszcza w dzisiejszych czasach. Chcesz dogadać się z młodzieżą (zwłaszcza jako nauczyciel)? Czytaj Harrego Pottera, Zmierzch, czy choćby Charlie i fabryka czekolady. Zyskasz w ich oczach i zostaniesz nauczycielem roku w Dzień Wiosny.

Kate Morton "Dom w Riverton"


Kiedy już czymś się zainteresuję – to buszuję i szukam wszystkiego z tym związanego. Najczęściej jest to słomiany zapał i po jakimś czasie ferwor szukania mi przechodzi. Jeszcze nie wiem jak to będzie z epoka edwardiańską (czasy panowania Edwarda VII w Anglii, 1901-1910). Zaczęło się od serialu „Downton Abbey”, dzięki któremu dostrzegłam podziały klasowe i obowiązki klas, zachowanie służby, ich przywiązanie do rodzin, u których służą, wysoka moralność. Nas już dzisiaj nic nie zdziwi, liberalizm pełna gęba. Ale wtedy – dzieci z nieprawego łoża i coming outy homoseksualistów powodowały zawały serca, a w najlepszym wypadku oburzenie, objawiające się wdechem i przysłanianiem ust dłonią. No i wykluczenie ze społeczeństwa. No i tradycja, zwyczaje! Obowiązki! Ubieranie, kąpanie, gotowanie… Po „DA” znalazłam program BBC „History of the home”, który prowadzi przeurocza Lucy Worsley, pani doktor zainteresowana tymi czasami. I tak oto poznajemy historię angielskiej łazienki, kuchni, sypialni i salonu. Najbardziej podoba mi się wstęp do historii łazienki http://www.youtube.com/watch?v=inoVg5a1kps . Polecam też inne filmiki z tego kanału edwardianpromenade. Obejrzałam chyba z ¾, i zamierzam dooglądać pozostałe.

Co do książki – okazało się, że gdzieś tam zahacza o te czasy. Może bardziej czasy I wojny światowej, ale dalej śledzimy losy służby i ich Państwa, a sztywność obyczajów jest identyczna z tą w „DA”. Śledzimy losy Grace, patrząc jej oczami na wydarzenia w Riverton, kiedy była młodziutka służącą, jak i na jej życie z perspektywy 99 przeżytych lat. Wiemy już, że służba była tylko krótkim epizodem w życiu Grace, która została doktorem archeologii. Wiemy, ze wydarzenia w domu Riverton mają duże znaczenie, a Grace coś ukrywa. Wspomnienia zostają wywołane przez Urszulę, młodą reżyserkę, która kręci film o samobójstwie słynnego poety, Roberta Huntera. Oczywiście sama scena samobójstwa to ostatnia strona opasłej książki, i oczywiście samobójstwo samobójstwem wcale nie jest. Ale żeby do tego dojść, musimy przebrnąć przez strony pobocznych opowieści, ukazujących bohaterów w dobrym i złym świetle. Nic nie jest czarne ani białe, nawet Grace robi kilka rzeczy, które nie przystoją młodej służącej.

Grace zostaje przyjęta do Riverton na służbę w wieku 14lat, podobnie jak jej matka, którą wszyscy ciepło wspominają (takie załatwienie roboty po znajomości, jak widać nie tylko dzisiaj panują takie układy i układziki). Poznajemy losy Państwa, starego lorda i lady Ashbury, i ich dzieci: majora, który młodo umiera na wojnie, i wdowca Fredericka, zapalonego biznesmena, którego biznesy po kolei plajtują. Dzieci majora umierają kolejno na hemofilię,  Frederick jednak ma 3 zdrowych dzieci: Hannah, Emmeline i Davida. To oni, obok Grace, są głównymi bohaterami książki. David buntuje się, wyjeżdża na wojnę i ginie. Ale zanim zginie – zapozna dziewczynki ze swoim przyjacielem, Robertem Hunterem (poetą). Dziewczynki zostają we 2, nie mają 3 osoby do gry, w którą grają od dzieciństwa. Hannah potajemnie zajmuje się stenografią (nie wiem do końca co to, jakiś tajemny język sekretarek, którego kiedyś uczyło się w specjalnej szkole) i chce zostać niezależna kobietą. Jednak z powodu problemów Fredericka z biznesami – poślubia bogatego lorda Luxtona, aby uratować posiadłość Riverton. Emmeline zostaje początkującą aktorką, przyjmującą każdą chałturę. Ostro imprezuje, pije, i promuje nowoczesność. Po śmierci brata siostry oddalają się od siebie, do czasu, aż zjawi się Robbie. Obydwie siostry podkochują się w nim, ale to Hannah zostaje jego kochanką. I tak po nitce do kłębka – w finalnej scenie samobójstwa udział biorą : Robbie (to oczywiste, bo to jego samobójstwo), Hannah, Emmeline i Grace. W sumie jak na to spojrzeć – to wina Grace, że Robbie zginął.

W książce nikt nie jest szczęśliwy, Grace odrzuca zaręczyny ukochanego, aby być przy nieszczęśliwej Hannah, Emmeline ginie młodo w wypadku samochodowym, Frederick ginie w nieutulonym żalu z powodu ślubu Hannah. Kiedyś chyba tak było – należało się umartwiać i nie można było być szczęśliwym. I o tyle o ile te dawne czasy mnie fascynują, to nie chciałabym do nich wracać. Służba z ograniczonymi umysłami – albo jaśnie Państwo, którym należy we wszystkim usługiwać. Żadna opcja nie jest dobra.

piątek, 7 grudnia 2012

Ian R. MacLeod "Dom burz"

Serią "Uczta Wyobraźni" jarałam się już od jakiegoś czasu, w sumie to chyba od kiedy kolega pracujący w Empiku mnie z nią zapoznał. Świetnie wydane, w twardych okładkach książki pełne fantastycznych opowieści. Zaczęło się od kilkunastu książek w serii, teraz jest ich już zdecydowanie więcej. Na razie moim faworytem pozostaje "Akwaforta", taka trochę bezcelowa opowieść, leniwie snuje się przez fantasmagoryczne światy. I to był jej największy urok. Czytając opisy stwierdziłam, że najlepiej brzmią te przy książkach Iana MacLeoda. Na pierwszy ogień poszedł "Dom burz". Miałam go kupić za pierwszą wypłatę, ale nie mogłam się doczekać, więc ściągnęłam wersję .epub na telefon. 

Dygresja: co się stało w dzień pierwszej wypłaty (historia skopiowana z mojego facebooka ;)): 

Historia przez wielkie H: dostałam pierwszą wypłatę w pracy, i poszłam po szampana, aby odpowiednio to uczcić (i po składniki na zupę pomidorową :)). Stoję sobie szczęśliwa w kolejce, mam szampana, więc nic nie jest mi straszne. Przede mną miła i sympatyczna pani, której zabrakło 1,80zł na zakupy. Bezradnie szuka po torebce i kieszeni drobnych, i zastanawia się, z czego z zakupów zrezygnować. I mówię, że dorzucę się jej i dopłacę brakującą sumę, a co! Dopłaciłam, ona mi dziękuje i mówi, że się odwdzięczy, i że koniecznie muszę ją odwiedzić, trzyma mnie za słowo! Daje mi wizytówkę z nazwiskiem i adresem swojej galerii. I tak oto poznałam słynną warszawską malarkę :)

Wracając do "Domu burz" - dygresja była po to, aby napisać kilka ciepłych słów zanim przejdę do ciskania gromów pod adresem książki. Nie wiem czy powinnam ja recenzować, to pierwsza książka, której nie doczytałam do końca. Odpadłam w 1/3, a męczyłam ją tygodniami. Bohaterką jest Alice, cechmistrzyni telegrafistów, i jej chorowity syn. Historia jest prosta - Alice umieszcza syna w wiejskiej posiadłości, tytułowym "Domu burz", aby podreperował swoje zdrowie. W tym czasie Alice z niewiadomego powodu podstępnie morduje kilka wysoko postawionych osób, co (chyba) ją odmładza. Zdaje się, że jest takim wampirem-nie wampirem. Doszłam do momentu, ze w taki sam sposób morduje swojego męża, którym mogła łatwo manipulować (bez sensu, mogła dalej używać go do swoich celów, był jej posłuszny i zgadzał się na wszystkie jej propozycje, a jeśli chciała być młodsza to mogła zabić kogokolwiek). W tym czasie syn cudownie wyzdrowiał, Alice maczała w tym palce, i miała za to zapłacić "wysoką cenę". Co dokładnie się stało - nie wiadomo. Syn nabiera sił, włóczy się ze służbą i ich rodzinami, przeżywa pierwszą miłość - jest szczęśliwy. Nie wiem jak historia dalej się rozwija, ale na razie nie było za ciekawie. Tytułowy "dom burz" ma wieżę i wiatrosternika, który może manipulować pogodą, ale tego nie robi. Na koniec pewnie wywołuje burzę, tak się domyślam. Trochę żałuję, że nie pomyślałam o jakiejś skali oceniania książek, choćby od 1 do 10. Gdyby taka skala tu była - "Dom burz" byłby na minusie. Słabe, słabe, słabe i męczące. "Wieki światła" chyba są kolejną pozycją MacLeoda, która należy do serii UW. Aż boję się po nią sięgać.

sobota, 1 grudnia 2012

Alex Kava "Śmiertelne napięcie"

Biblioteki. Po przeprowadzce do Warszawy zastanawiałam się, czy tutaj istnieją. Ludzie czytają w empikach, no i zwyczajnie stać ich na książki. A czytanie w metrze modne, o czym już wspominałam (i co mnie bardzo cieszy). Zatęskniłam za moją bydgoszczaną biblioteką, 50m od mieszkania, gdzie miałam zaszczytny numer 163, zawsze byłam witana uśmiechem, a nowości często dobierane były na podstawie tego, co akurat wypożyczałam (kolejne części Świata Dysku Pratchetta!). I tak oto na mapie, w promieniu 0,5km od mieszkania znalazłam bibliotekę. Głodna czytania, przeczytałam już wszystko co było w mieszkaniu pod ręką, w deszczowy wieczór postanowiłam zrobić sobie mały spacer. Biblioteka była ładnie oświetlona, a w drzwiach stał miły Pan Bibliotekarz. Przywitał mnie uśmiechem, i upewnił się, czy aby na 100% jestem pewna, że chcę się zapisać. Jasne ściany, półki pełne książek ułożonych tematycznie i wg krajów, buszuję, a Pan B. wyrabia mi kartę -- która będzie podłączona do mojej karty miejskiej, więc na pewno nigdy jej nie zapomnę. Buszuję, mam już na oku kilka potencjalnych opcji, a moja karta dalej się tworzy. Podchodzę, pytam, czy już. A Pan B na to: "a nic panie nie wypożycza?". I tak oto samopas zapuściłam się między półki. Zdziwił mnie trochę podział książek: Pilipiuk był trochę w fantastyce, trochę w literaturze polskiej; Orhan Pamuk był w lit. angielskiej, a Terry Pratechett w fantastyce, prócz 1 książki, która była w naukowym dziale. Wybrałam na chybił-trafił 4 pozycje.Biblioteka może i nie jest duża, ale wyczuwam jej potencjał. Będzie moją kopalnią lektur na jakiś czas. 

Co ma z tym wszystkim wspólnego Alex Kava? Wszystko. Dział "kryminały" i leży na samym wierzchu. Z Kavą to jak z Murakamim: ludzie o tym mówią, czytają - a ja tego nie znam. Myślałam, że to skandynawski kryminał, ale nie, amerykański. Co więcej - Alex Kava to kobieta! Zdziwiło mnie to niezmiernie, z zaciekawieniem zaczęłam czytać jeszcze tego samego wieczora. Bohaterką jest Meggie, agentka FBI, oraz jej przyjaciel Ben, lekarz. Spotykają się dopiero na ostatniej stronie książki, każde z nich jest świadkiem pozornie nie związanych ze sobą wydarzeń. Meggie jest taka jaka być powinna: silna, a jednocześnie kobieca, nie potrafi sformułować swoich uczuć do Bena, doskonale poznaje się na ludziach, jest uczciwa, prawa i skromna. Każdy darzy ją respektem i sympatią. A ci którzy nie darzą - wiadomo, że są czarnymi charakterami tej historii. 

Kolejnego dnia wzięłam tę książkę ze sobą do tramwaju. Muszę przyznać, że nadaje się idealnie. Krótkie rozdzialiki, konkretne, szybko się czyta. W sumie to kolejnego wieczoru miałam ją już przeczytaną. Nie chcę streszczać fabuły, powiem tylko, że jest dość... mało realistyczna. W życiu widziałam z 2 odcinki "Z Archiwum X", ale pewnie tak wyglądałby jeden z jego odcinków. Tajemnicze okaleczenia bydła w Nebrasce, grupa nastolatków porażona prądem, i dzieci w szkołach zatrute jedzeniem ze stołówki. Rozwiązanie jest tak marne i naciągane, że aż strach. Do tego nastolatka manipulująca przyjaciółmi tak, że 4 ginie. Absurd goni absurd, a krótkie rozdzialiki jeden za drugim, kartka za kartką, kończą się. Historia wciągająca, na pewno plusem książki jest wartkość akcji i braz zbędnych słów. Kava pisze konkretnie, a książka wręcz jest stworzona pod ekranizację. Jeszcze nigdy nie spotkałam się z takimi opisami gestów, jak "uniósł palce z boków głowy aby wziąć coś w cudzysłów", albo "zakręcił palcem przy skroni, pokazując, że ktoś tam ma nierówno pod sufitem". Nic, tylko filmować. Do roli nastolatków wziąć jakieś sławy z show Myszki Miki, Meggie zagra jakaś ładna i zwiewna mimoza, a Bena jakiś ciemnowłosy amant. I historia gotowa. Nic, tylko sprzedawać bilety do kin i trzepać kasę. Stawiam że prędzej niż później tak się stanie. Tym bardziej, że Kava nie przestaje pisać.