niedziela, 16 grudnia 2012

Mary Ann Shaffer i Annie Burrows "Stowarzyszenie Miłośników Literatury i Placka z Kartoflanych Obierek"

Cóż za tytuł! Stowarzyszenie, co czyta książki, a do tego zajada się plackiem... z obierek ziemniaczanych?!? Muszę przyznać, że po tę pozycję sięgałam z mieszanymi uczuciami - wypożyczam 2 książki z Uczty Wyobraźni (czytaj - absorbujące, pochłaniające czas, które czyta się w ciszy, którymi się delektuje), i do tego wzięłam sobie tę książkę - z myślą o metrze. Cienka, w formie listów, czyli +/- 1 list na 1 przejazd. Teoretycznie układ idealny. Okazało się, że jednak nie jest tak wesoło, jak myślałam. Historia rozgrywa się w 1946 roku, zaraz po wojnie. Odbudowywanie miast, podnoszenie morale, utulanie strachu przed wrogiem. Sama geneza nazwy stowarzyszenia powstała w związku ze strachem przed okupantem. Na małej normandzkiej wysepce Gournsey (należącej do Anglii) mieszka kilkoro sąsiadów. Przed wojną jedynie znajomi, w czasie wojny zbliżają się do siebie. Pierwsze spotkanie odbywa się w domu jednej z założycielek, podczas sekretnego pieczenia prosiaczka, którego w sekrecie przechowali (Niemcy prowadzili inwentaryzację zwierząt, wykopywali warzywa z ogródka, mieszkańcom pozostawiając ziemniaki i brukiew). Najedzeni, zapomnieli o godzinie policyjnej (wychodzenie z domu po niej groziło zsyłką do obozu). Niepomni na ostrzeżenia, postanowili wracać. Złapali ich Niemcy, uratowało ich jedynie to, że Elizabeth, jedna z uczestniczek, skłamała, że wracają ze spotkania miłośników literatury. A spotkania kulturalne były promowane przez Niemców, i były jedynym powodem do nieprzestrzegania godziny policyjnej. A placek z obierek? Było tak biednie, że na spotkania przynosili takie placki - spód i góra z zapieczonych obierek, nadzienie z gniecionych ziemniaków. Reszta historii jest już prosta - aby Niemcy uwierzyli w stowarzyszenie, musiało ono powstać, razem z regularnymi spotkaniami i spisem członków. I tutaj zaczyna się historia.

W Londynie mieszka Julie Ashton, młoda dziennikarka/pisarka szukająca natchnienia. Jej wydawcą jest jej przyjaciel Sydney, homoseksualista, wspierający ją w działaniach. Dawsey, jeden z członków stowarzyszenia, znajduje adres Julie w jednej z używanych książek, które posiada stowarzyszenie. Pisze do niej list, i tak zaczyna się regularna korespondencja. Julie prosi o więcej listów od członków, już wie, że to o nich chce napisać kolejną książkę. Zostaje zasypana listami, aż wreszcie sama postanawia udać się na wyspę Gournsey, aby poznać swoich nowych przyjaciół. Ucieka przed przeszłością (zerwała zaręczyny, bo wprowadzający się do niej narzeczony nie mając miejsca na swoje rzeczy spakował jej książki i wyniósł do piwnicy. Julie nie mogła żyć z kimś takim), ale też przed teraźniejszością (nowy adorator, lubujący się w wykwintnych balach i wyjściach do teatru, o którym Julie mówi, że "jego umizgi mają formę wyłącznie florystyczną"). Ideałem Julie zostaje Dawsey (jąkający się świniopas czytujący Lamba. hmm...).

Najbardziej urokliwe są w tej książce humorystyczne opowieści w odpowiedzi na zło wojny (jak tytułowy placek z obierków). Jest Żyd udający lorda - był wcześniej jego lokajem, ale po ucieczce lorda zostaje sam w pałacu, z piwniczką pełną wina. Boi się Niemców i ich obozów, prosi jedną z mieszkanek Gournsey o namalowanie jego portretu -- zawiśnie nad kominkiem, jako portret przodka. I tak przez rok John Booker udawał lorda, Niemcy kłaniali mu się w pół, a on siedział w biblioteczce (czytując TYLKO Senekę) i sączył najlepsze koniaki.

Poznajemy chłopca, który czasy wojny spędził w Anglii, i dopiero po wojnie wrócił do domu: "Chciałbym wyrzeźbić prezent dla Pani, najlepiej coś, co Pani lubi. Może mysz? Myszy dobrze mi wychodzą."

W czasie wojny z braku mydła i leków ludzie chorowali. Młoda kobieta choruje na świerzb, trafia do szpitala z owrzodzeniami głowy. Patrzy, jak pielęgniarka goli jej głowę, jak jej własne pukle spadają na podłogę. Śmiech podczas przecinania wrzodów - razem z pielęgniarką recytują wszystkie ścięte królowe i przecinają wrzody: Maria Antonina - ciach! Anna Boleyn - ciach!

Są i oryginalne listy od Oscara Wilde'a. Babcia Isoldy (najlepsza postać w książce! Trochę szamanka/czarownica/wróżbitka/detektyw/motocyklistka/właścicielka barana Ariela i papugi Zenobii) będąc małą dziewczynką doświadczyła dziecinnej tragedii - jej ojciec utopił Mufinkę, jej ukochaną kotkę. Przejeżdżający jeździec, widząc zapłakane dziecko, zainteresował się jej losem. Opowiedział o 9 żywotach kotów, zapewniając ją, że Mufinka ma ich przed sobą jeszcze 5. I że w tej chwili rodzi się we Francji jako kotka Solange. Jeździec bierze adres od dziewczynki, i na przestrzeni lat wysyła jej 8 listów z historiami Solange (żaden z niej piecuch, to jedyny kot odznaczony orderem imperium, który zaciągnął się do armii cudzoziemskiej). Oczywiście po latach okaże się, że to sam Oscar Wilde był owym jeźdźcem i autorem listów. 

Są okropieństwa wojny, o których nie będę tu pisać - niemniej uważam, że ta książka mogłaby być idealną lekturą w liceum. Napisana z humorem, opowiada wojenne anegdoty, nie raz ściskające serce. Jest i Remy, Francuzka ocalona z obozu (Elizabeth, odważna założycielka Stowarzyszenia trafia do obozu i nigdy z niego nie wróci). Są opowieści o głodzie, o Niemcach, nie tylko tych złych. 

Dobra wiadomość: książka już została dostrzeżona. W 2013 roku powstanie na jej podstawie film o tym samym tytule z Kate Winslet w roli Julie Ashton. Nie mogę się doczekać! Jak adaptacja lektury. Pewnie część uczniów też oglądałoby ją zamiast czytania książki. To i tak lepiej niż 6-godzinny "Potop".

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz