Serią "Uczta Wyobraźni" jarałam się już od jakiegoś czasu, w sumie to chyba od kiedy kolega pracujący w Empiku mnie z nią zapoznał. Świetnie wydane, w twardych okładkach książki pełne fantastycznych opowieści. Zaczęło się od kilkunastu książek w serii, teraz jest ich już zdecydowanie więcej. Na razie moim faworytem pozostaje "Akwaforta", taka trochę bezcelowa opowieść, leniwie snuje się przez fantasmagoryczne światy. I to był jej największy urok. Czytając opisy stwierdziłam, że najlepiej brzmią te przy książkach Iana MacLeoda. Na pierwszy ogień poszedł "Dom burz". Miałam go kupić za pierwszą wypłatę, ale nie mogłam się doczekać, więc ściągnęłam wersję .epub na telefon.
Dygresja: co się stało w dzień pierwszej wypłaty (historia skopiowana z mojego facebooka ;)):
Historia przez wielkie H: dostałam pierwszą wypłatę w pracy, i poszłam po szampana, aby odpowiednio to uczcić (i po składniki na zupę pomidorową :)). Stoję sobie szczęśliwa w kolejce, mam szampana, więc nic nie jest mi straszne. Przede mną miła i sympatyczna pani, której zabrakło 1,80zł na zakupy. Bezradnie szuka po torebce i kieszeni drobnych, i zastanawia się, z czego z zakupów zrezygnować. I mówię, że dorzucę się jej i dopłacę brakującą sumę, a co! Dopłaciłam, ona mi dziękuje i mówi, że się odwdzięczy, i że koniecznie muszę ją odwiedzić, trzyma mnie za słowo! Daje mi wizytówkę z nazwiskiem i adresem swojej galerii. I tak oto poznałam słynną warszawską malarkę :)
Wracając do "Domu burz" - dygresja była po to, aby napisać kilka ciepłych słów zanim przejdę do ciskania gromów pod adresem książki. Nie wiem czy powinnam ja recenzować, to pierwsza książka, której nie doczytałam do końca. Odpadłam w 1/3, a męczyłam ją tygodniami. Bohaterką jest Alice, cechmistrzyni telegrafistów, i jej chorowity syn. Historia jest prosta - Alice umieszcza syna w wiejskiej posiadłości, tytułowym "Domu burz", aby podreperował swoje zdrowie. W tym czasie Alice z niewiadomego powodu podstępnie morduje kilka wysoko postawionych osób, co (chyba) ją odmładza. Zdaje się, że jest takim wampirem-nie wampirem. Doszłam do momentu, ze w taki sam sposób morduje swojego męża, którym mogła łatwo manipulować (bez sensu, mogła dalej używać go do swoich celów, był jej posłuszny i zgadzał się na wszystkie jej propozycje, a jeśli chciała być młodsza to mogła zabić kogokolwiek). W tym czasie syn cudownie wyzdrowiał, Alice maczała w tym palce, i miała za to zapłacić "wysoką cenę". Co dokładnie się stało - nie wiadomo. Syn nabiera sił, włóczy się ze służbą i ich rodzinami, przeżywa pierwszą miłość - jest szczęśliwy. Nie wiem jak historia dalej się rozwija, ale na razie nie było za ciekawie. Tytułowy "dom burz" ma wieżę i wiatrosternika, który może manipulować pogodą, ale tego nie robi. Na koniec pewnie wywołuje burzę, tak się domyślam. Trochę żałuję, że nie pomyślałam o jakiejś skali oceniania książek, choćby od 1 do 10. Gdyby taka skala tu była - "Dom burz" byłby na minusie. Słabe, słabe, słabe i męczące. "Wieki światła" chyba są kolejną pozycją MacLeoda, która należy do serii UW. Aż boję się po nią sięgać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz