wtorek, 9 października 2012

Jonathan Carroll "Kobieta, która wyszła za chmurę"






Jonathan Carroll wydał zbiór opowiadań, z czego na razie przeczytałam dwa: tytułowe i "Niech się stanie przeszłość!", a już wrzucam go na bloga. Założę się, że dalsze opowiadania są równie cudowne i świetne. To jest mistrzostwo - krótka forma, nie dłuższa niż 25 stron, a tak wciągająca i przewrotna. 

Opowiadanie tytułowe, czyli "Kobieta, która wyszła za chmurę" (według mnie lepsze byłoby "Kobieta, która poślubiła chmurę") prezentuje 2 siostry: Ray i Lię, które rozmawiają o swoich mężach - chmurach. Obydwie skorzystały z biura matrymonialnego, wypełniły ankietę, w której zaznaczyły wymarzone cechy swoich kochanków - i takich kochanków dostały. Mężczyźni idealni by się zdawało, a każda z sióstr opowiada o kryzysie i problemach w swoich związkach. Barmanem jest mąż Ray, Menno. Podoba mi się wprowadzenie jego postaci: "Z radością przysłuchiwał się ich rozmowie. Lubił je. W jednej z nich był zakochany." Po chwili wiemy, że jest mężem Ray. Ale zaraz zaraz, co oznacza, "w jednej jest zakochany?" Może wcale nie w żonie, a w jej siostrze? Niejasności wzbudzają podejrzliwości. Zakończenie jest smutne: Lia odsyła swojego męża z powrotem na jego planetę (bo mężowie pochodzą z innej galaktyki, z lepiej rozwiniętej cywilizacji, swój wygląd i charakter dostosowują się do ankiet swoich przyszłych ziemskich partnerek). Okazuje się, że to na prawdę był mężczyzna doskonały, a niedoskonałości, które Lia w nim dostrzegała to były jej własne wady, które mężczyzna z niej absorbował, żeby ona czuła się lepsza i bardziej doskonała. Smutne. Lii przeszkadzały jej własne wady, z którymi nie mogła żyć.

Drugie opowiadanie "Niech się stanie przeszłość!" jest niemniej fantastyczne i przewrotne. Muszę tutaj zacytować mój ulubiony fragment (dopiero potem przeczytam dalsze opowiadania i dam znać, czy są równie dobre, jak te pierwsze):

"- Ava?
- Słucham?
- W Twojej pralce jest pełno liter.
Wyjąłem wielkie mokre "K" i rozciągnąłem je na dłoni. Stanąłem w drzwiach pokoju i pokazałem je Avie. Litera miała około dwudziestu pięciu centymetrów i była wycięta z mokrej tkaniny. Ponownie zajrzałem do pralki: zamiast ubrań wypełniała ją obwisła, mokra masa wielkich liter. Ava nie wyglądała na zaskoczoną. Zobaczywszy "K" na mojej dłoni, spokojnie skinęła głową.
- Włożyłam je tam.
- Włożyłaś... a gdzie nasze rzeczy?
- W łazience.
- Dlaczego? Po co je tam wkładałaś? Co znaczą te litery?
- Wyjmij jeszcze cztery. Nie patrz na nie - wsadź rękę i wyciągnij cztery następne. Zaraz ci wszystko wyjaśnię. 
Chciałem coś powiedzieć, ale ugryzłem się w język. Pochyliłem się i zanurzyłem rękę w miękką, ociekającą wodą stertę liter, jak gdybym losował numery do bingo. Kiedy już miałem wszystkie pięć, Ava kazała mi ułożyć z nich na podłodze jakieś słowo. Oprócz "K" były to "V", "Q", "R" i "O"."

Motyw mokrych liter w pralce... wut?!? Nie mogę się doczekać wieczoru, kiedy zaparzę sobie herbatę i zagłębię się w kolejnych opowiadaniach.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz