"Zły" to jedna z tych książek, do których musiałam dojrzeć. Czytałam na Kindlu, papierowy egzemplarz widziałam na półce miejskiej biblioteki, wiadomo, książka napisana w 1954 roku, więc wydania z lat 50. i 60. nie zachwycają. Kiepska czcionka wcale nie pomaga w promocji książki.
A teraz: z czym to się je, proszę Państwa? Po "klasyku" polskiej literatury spodziewałam się nabzdyczenia i zadęcia, a dostałam świetnie napisany kryminał. "Zły" najlepiej trafi do osób znających Warszawę - to właśnie tam toczy się akcja książki Tyrmanda. Stare Miasto, ulice w stylu Czerniakowska, Frascati, Widok, Puławska, Bagno - jeśli się je zna, to jest łatwiej wyobrazić sobie pewne wydarzenia. Pamiętajmy, że jest to Warszawa powojenna, zniszczona, dopiero odbudowywana.
Mnogość barwnych postaci powala na kolana. Bohaterowie zapadają w pamięć. Wiadomo, że Robert Kruszyna będzie byłym bokserem, Olimpia Szuwar będzie elegancką kobietą prowadzącą luksusowy sklep, a Edwin Kolanko i Kuba Wirus będą dziennikarzami. Dziarski policjantem, Geniek Śmigło kierowcą miejskiego autobusu, Janusz Kalodont kioskarzem. "Czarnym charakterem" może być tylko Jerzy Meteor, Filip Merynos, czy ktoś o pseudonimie Moryc czy Szaja. Nikogo nie da się pomylić, jak ma to miejsce w książkach z dużą ilością bohaterów. Nikt nie jest tutaj bezpieczny - inaczej niż w topowych serialach (no może oprócz "Gry o tron"), giną tutaj postaci barwne, uważane za pierwszoplanowe. Ma to swój urok, łapie za serce, tak jak sceny wesel u Martina.
Najbardziej poruszały mnie opisy Warszawy. Każdy rozdział zaczynał się opisem jakiegoś miejsca, a to miejskiego lodowiska, a to ciemnych bram i uliczek Starego Miasta, a to zajezdni MZK. Poniżej barwny opis tzw. "Ciuchów" czyli Stadionu, na którym jedna z postaci, Marta Majewska, robi zakupy - szuka stroju kąpielowego:
"(..) Ciepło przygrzewające słońce słało swe radosne promienie wprost na długie rzędy siedzących kobiet o głowach zbrojnych w perkalowe chustki, stosowne kapelusze z gazet, czepki pływacki lub zgoła brudnawe chusteczki do nosa, zmuszone za pomocą związanych w cztery rogi supełków do udawania czepków. Wszystkie niemal ciuchary były stare i grube, niektóre hojnie uszminkowane tanimi kosmetykami; w wyglądzie ich kryła się jakaś cecha wspólna: ów specyficzny, warszawski kształt warg, wymodelowanych w długoletniej praktyce pyskówek, mów i wymyślań; wszystkie też zdawały się mieć jednakowe, mimo różnic kolorów, oczy, wykształcone w błyskawicznym dostrzeganiu i taksowaniu zbliżającego się klienta. Siedziały na niskich stołkach, skrzynkach, krzesełkach za szerokimi, zbitymi z prostych deseczek i palików ladami pokrytymi pakowym papierem. Na ladach, nisko przy ziemi, kłębiło się nieprawdopodobne bogactwo barw i kolorów, faktur i kształtów rozrzuconej pozornie w nieporządne sterty odzieży: suknie, od balowych, mieniących się taft, po płócienne, jaskrawe plażówki, spódnice w egzotyczne wzory, koszule, cardigany, sweterki, bielizna, ręczniki, kostiumy kąpielowe, trykotowe wdzianka, szorty, pasiaste skarpetki, obuwie, wiatrówki o oryginalnym kroju, dziwaczne dzianiny, mankiety z napisami i rysunkami, tkaniny pełne malowanek w palmy, instrumenty muzyczne lub łby zwierzęce, męskie marynarki w krzyczących odcieniach, spodnie, krawaty o fantasmagorycznych deseniach. Wśród głównego nurtu wiło się sporo odnóg: stosy guzików, zamków błyskawicznych, pasmanteria, zagraniczne papierosy, przybory toaletowe, grzebienie i szczotki do włosów w oprawach z plastiku, żyletki, kosmetyki, kremy, paczki z herbatą, kawą, puszki z mlekiem w proszku, guma do żucia, wreszcie lekarstwa, zastrzyki, specyfiki.(..)"
A tutaj jeszcze fragment pogoni Gienka Śmigły autobusem za samochodem jednego z "czarnych charakterów", chłopaka Merynosa. Gratka dla osób znających Warszawę, scena pościgu ciągnie się przez całą Warszawę, tutaj tylko krótki fragment:
"(..) Aby w takich warunkach dokonać akrobatycznej wolty ciężkim autobusem, trzeba być nie lada kierowcą. Eugeniusz Śmigło był nim, ale nafosforyzowana przerażeniem twarz nad kierownicą buldogowatego chevroleta należała także do doskonałego kierowcy, a ponadto zuchwałego i wyzbytego skrupułów. Resztki alkoholu znikły z czujnego spojrzenia ulicznego drapieżcy, pozostała sama wola walki i ujścia pościgowi za wszelką cenę. Albowiem szofer Kitwaszewski wiedział dobrze, że tak czy inaczej pościg za nim już się rozpoczął, nie wiedział tylko kto, jak i na czym go goni.Jednym naciśnięciem gazu przeskoczył zamknięte czerwonym światłem Aleje Jerozolimskie, klucząc pomiędzy hamującymi zgrzytliwie tramwajami, i rzucił się w Kruczą. Przeciął mu drogę wynurzający się z Nowogrodzkiej powolnie pykający ciągnik z trzema przyczepami; w ogarniętym walką umyśle Kitwaszewskiego błysła przez ułamek sekundy rozpaczliwa konieczność rozjechania przyczep. (..) Nie zdążył nawet doprowadzić tej myśli do końca, gdy z poprzecznej rzeki ulicznego ruchu rozległ się ryk potężnego klaksonu i z rzeki tej wynurzył się niepojętym sposobem autobus, prujący w poprzek nurtu jezdni jak łeb czerwono-kremowego wieloryba. Gonią na chaussonie. (..) W wąskie ulice! - tłukło się po głowie Kitwaszewskiego - tam go wykołuję, drania! Nagłym wirażem omiótł narożnik Hożej, zarzucając głęboko tylnymi kołami na chodnik: zatrzymujący się na odgłos rozpętanych motorów przechodnie aż przysiedli z przerażenia, widząc, jak tył chevroleta przepływa o milimetry od ściany narożnego domu, lecz nie zdążyli jeszcze unieść przygiętych paniczną emocją korpusów, gdy długa, czerwono-kremowa masa chaussona wwaliła się na wiraż z łoskotem szyb w oknach. Autobus jakby się wygiął czarodziejskim sposobem i opłynął zakręt, tak że niektórzy przechodnie na Kruczej przetarli oczy w oszołomieniu i przysięgali potem, iż widzieli gumowy autobus, zwijający się w fantastyczne elipsy jak szale w rękach chińskich tancerzy. Pcha mnie w wąskie ulice, sukinsyn! - zgrzytnął Geniek Śmigło; czuł się w tej chwili wrośnięty w autobus każdym nerwem, wydawało mu się, że to ogromne cielsko wozu zdolne jest do gimnastycznych poruszeń według jego woli. (..)"
Dla lepszego wyobrażenia sobie, czym poruszał się Geniek, oto autobus miejski z lat .50:
"(..) Aby w takich warunkach dokonać akrobatycznej wolty ciężkim autobusem, trzeba być nie lada kierowcą. Eugeniusz Śmigło był nim, ale nafosforyzowana przerażeniem twarz nad kierownicą buldogowatego chevroleta należała także do doskonałego kierowcy, a ponadto zuchwałego i wyzbytego skrupułów. Resztki alkoholu znikły z czujnego spojrzenia ulicznego drapieżcy, pozostała sama wola walki i ujścia pościgowi za wszelką cenę. Albowiem szofer Kitwaszewski wiedział dobrze, że tak czy inaczej pościg za nim już się rozpoczął, nie wiedział tylko kto, jak i na czym go goni.Jednym naciśnięciem gazu przeskoczył zamknięte czerwonym światłem Aleje Jerozolimskie, klucząc pomiędzy hamującymi zgrzytliwie tramwajami, i rzucił się w Kruczą. Przeciął mu drogę wynurzający się z Nowogrodzkiej powolnie pykający ciągnik z trzema przyczepami; w ogarniętym walką umyśle Kitwaszewskiego błysła przez ułamek sekundy rozpaczliwa konieczność rozjechania przyczep. (..) Nie zdążył nawet doprowadzić tej myśli do końca, gdy z poprzecznej rzeki ulicznego ruchu rozległ się ryk potężnego klaksonu i z rzeki tej wynurzył się niepojętym sposobem autobus, prujący w poprzek nurtu jezdni jak łeb czerwono-kremowego wieloryba. Gonią na chaussonie. (..) W wąskie ulice! - tłukło się po głowie Kitwaszewskiego - tam go wykołuję, drania! Nagłym wirażem omiótł narożnik Hożej, zarzucając głęboko tylnymi kołami na chodnik: zatrzymujący się na odgłos rozpętanych motorów przechodnie aż przysiedli z przerażenia, widząc, jak tył chevroleta przepływa o milimetry od ściany narożnego domu, lecz nie zdążyli jeszcze unieść przygiętych paniczną emocją korpusów, gdy długa, czerwono-kremowa masa chaussona wwaliła się na wiraż z łoskotem szyb w oknach. Autobus jakby się wygiął czarodziejskim sposobem i opłynął zakręt, tak że niektórzy przechodnie na Kruczej przetarli oczy w oszołomieniu i przysięgali potem, iż widzieli gumowy autobus, zwijający się w fantastyczne elipsy jak szale w rękach chińskich tancerzy. Pcha mnie w wąskie ulice, sukinsyn! - zgrzytnął Geniek Śmigło; czuł się w tej chwili wrośnięty w autobus każdym nerwem, wydawało mu się, że to ogromne cielsko wozu zdolne jest do gimnastycznych poruszeń według jego woli. (..)"
Dla lepszego wyobrażenia sobie, czym poruszał się Geniek, oto autobus miejski z lat .50:
Oczywiście dopiero kiedy wsiąknie się w "Złego", to okazuje się, że wiele z nim związanego dzieje się w Warszawie. Jest np. wystawa. Oczywiście planuję się na nią wybrać. Nie przepuszczę takiej okazji.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz