"Zatrute ciasteczko" to pierwsza z serii książek o Flavii De Luce, 11-letniej, przebiegłej dziewczynce, której największą pasją jest ważenie trucizn. Mieszka w rezydencji Buckshaw, razem z owdowiałym ojcem i znienawidzonymi siostrami, Ofelią i Daphne. Pewnego ranka ich życie zmienia się, kiedy Flawia w grządce z ogórkami znajduje... trupa.
Flawia zyskała moją sympatię dzięki ciętemu językowi i dociekliwości, która jest utrapieniem miejscowych policjantów. Kto zabił? Niczym w najlepszym kryminale dostajemy zawiłą i skomplikowaną zagadkę, której rozwiązanie wcale nie jest takie proste. Flawia kojarzy mi się trochę z Wednesday z "Rodziny Addamsów".
Wiem, że wyszły kolejne tomy przygód młodej Flawii, jednak na razie idą w odstawkę. Niemniej z ocen czytelników wynika, że kolejne tomy są tylko lepsze. Może się na nie skuszę - na wakacjach, kiedy będę potrzebować lekkiej i przyjemnej lektury. A teraz idzie zima, i może czas na "Pana lodowego ogrodu" Grzędowicza? "Lód" Dukaja czytany co roku może się kiedyś przejeść. Czas na zimową lekturę. I na "Kevina samego w domu" w Wigilię.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz