wtorek, 29 stycznia 2013

Laura Ingalls Wilder "Mały domek w Wielkich Lasach"

W quizie na goodreads było całkiem sporo pytań odnośnie serii "Domek na prerii". Na żadne nie odpowiedziałam poprawnie, a wiem, że to jest klasyk dziecięcy, jak "Ania z Zielonego Wzgórza" i "Dzieci z Bullerbyn". I kiedy skończyłam czytać powieść Rowling, postanowiłam sięgnąć po pierwszą z serii książek o "Domku". Młodzież na pewno nie pamięta serialu "Domek na prerii" na podstawie tych książek, co oznacza, że jestem stara, bo pamiętam ją całkiem nieźle. 

Śledzimy losy XIX-wiecznych osadników osiedlających się w Wisconsin, a konkretniej jednej z rodzin - rodziny Ingallsów (tak tak, autorka opisuje swoje własne życie): Caroline i Charlsa, i ich 3 córek: Mary, Laury i Carrie. 6-letnia Laura opisuje rok swojego życia w Wielkich Lasach: każdy z rozdziałów opisuje jakieś ważne wydarzenie: Boże Narodzenie, robienie serów, żniwa, przygotowanie do zimy. Czytamy o tym, jak wyrabia się sery, a Laura opisuje to dokładnie. Tak jak słodycze z syropu klonowego, czy wędzenie mięsa. Osadnicy wszystko co mają zawdzięczają pracy własnych rąk. Ojciec poluje, rąbie drzewo, zajmuje się zwierzętami. Matka szyje, gotuje, doi krowy, gromadzi zapasy na zimę. Dziewczynki, pomimo młodego wieku, uczą się wszystkiego od rodziców i im pomagają. Są wychowane zupełnie inaczej od nas, najbliżsi sąsiedzi mieszkają o kilka mil od ich domu, wszędzie są lasy. Wyprawa do miasta i zobaczenie po raz pierwszy takiego ogromu domów w jednym skupisku szokuje dziewczynki. A mnie szokuje ich wychowanie. Nie "plączą się" pod nogami, są pomocne, dojrzałe, obowiązkowe - bawią się, kiedy jest na to czas, a jednocześnie czują się zaszczycone, ze mogą brać udział w codziennych obowiązkach. Kiedy psocą - ojciec bez wahania sięga po pas i "czyni honory ojca", czyli mówiąc dosadnie - leje je paskiem. I są grzeczne, aż do następnego przewinienia.

Historia toczy się leniwie, a ogrom obowiązków wystarcza na zapełnienie całej książki. Oprócz przepisów, spisane są także piosenki śpiewane przez ojca w zimowe wieczory. Nie znałam żadnej.

Co prawda książka napisana jest z perspektywy małej dziewczynki, jednak nie brakuje w niej mądrości. Mój ulubiony tekst dotyczy odwiedzin sióstr u nowej sąsiadki ze Szwecji, pani Peterson: 

"Mrs. Peterson talked Swedish to them, and they talked English to her, and they understood each other perfectly."

Z radością sięgam po kolejną książkę z serii, "Domek na prerii". Już wiem, że rodzina przeniesie się do Kansas, na prerię. Przenoszą się, bo w Wielkich Lasach robi się "tłoczno". Przez "tłok" rozumiemy sąsiadów w najbliższej okolicy :)

Ostatnie strony przerwały mi koleżanki z pracy, które zaczęły rozprawiać o kryminałach medycznych, o Robinie Cooku i Simonie Beckettcie. Ja czytam taka prostą, ciepłą historię, a one o trupach i flakach. Chyba po przesłodzeniu się "Domkiem" sięgnę jednak po któryś z thrillerów, którymi się ekscytują. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz