środa, 29 maja 2013

Helen Dunmore "A spell of winter"

Z Helen Dunmore to jest tak, że gdzieś to jej nazwisko zawsze przemykało. A to przy okazji nagród, a to było wśród autorów tworzących książki, których akcja rozgrywa się na początku XX wieku. I tak oto na  mój czytnik dostała się jej książka "A spell of winter", nagrodzona w 1996 roku nagrodą Orange Prize for Fiction, swoja drogą pierwsza w historii laureatka tej nagrody. A że ostatnio sporo czytam książek nagrodzonych w przeróżnych kategoriach, to sięgnęłam i po tę.

Mamy angielską prowincję z początku XX wieku, świat stoi na skraju I wojny światowej. W malowniczej posiadłości mieszka dziadek z wnukami: Robem i Cathy. Pieczę nad nimi sprawuje Kate, która zajmuje się także domem. Matka rodzeństwa wyjechała "na wakacje" -> czyli wyjechała do Francji i nigdy nie wróciła. Jej mąż ląduje w środku opieki. Nie jest chory - jest niezrównoważony. Ot, taka zwykła historia. Muszę przyznać, że początek troszkę mi się dłużył. Zdarzały się smaczki - jak choćby opowieść Kate o wuju, który umarł i do czasu pogrzebu trzymany był w domu, i o jego matce, która dalej poiła go herbatą i przynosiła mu ciepłe butelki do łóżka, aby nie zmarzł. A potem scena znoszenia ciała na dół, do złożenia w trumnie: dźwięk i widok odpadającej ręki wuja, toczącej się po schodach. Bezcenne.

Cała historia opowiedziana jest z perspektywy Cathy, mieszkającej samej w wielkiej posiadłości, lata po historii opowiedzianej w książce. Jak każde rodzeństwo, Rob i Cathy trzymają się razem - chodzą na spacery, bawią się razem, wspierają w chorobie. Do czasu, aż do Roba nie zaczyna przyjeżdżać Livvy, a Cathy adorować starszy sąsiad, bogacz z przepiękną posiadłością, który na stałe mieszka we Włoszech. Rodzeństwo poprzysięga sobie, że żadne z nich nie weźmie ślubu. Na zawsze będą razem. I tak oto od słowa do słowa - odkrywają uroki fizycznego obcowania ze sobą. Są nieostrożni i coraz bardziej zuchwali. A potem młodej Cathy zaczyna powiększać się brzuch... Do tego zjawia się guwernantka, która wie o wszystkim. Cathy podejmuje drastyczne kroki, aby chronić siebie i swoją rodzinę. Historia zaczyna się coraz bardziej zacieśniać, aby na koniec ulec rozprężeniu i zakończyć się... może nie happyendem, ale i nie wyciskaczem łez. Świetnie opowiedziana, świetnie zarysowani bohaterowie - ale mimo wszystko czegoś mi brakowało właśnie w tym zakończeniu. Takim otwartym i niedopowiedzianym. W przypadku tej książki, takie niedopowiedzenie wcale nie jest pozytywnym aspektem. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz