Co tu dużo gadać - skusiła mnie okładka, i opis rozwiązywania XVIII-wiecznych sekretów do spółki z temperamentną panią domu i aspołecznym chirurgiem-patologiem. Do tego opis na końcu książki, porównujący ją do Daphne du Marieur. Już wiem, skąd wzięło się powiedzenie: "Don't judge a book by its cover". Co z tego, że dzwon głośny, jak w środku pusty. Tak i książka - przepiękna okładka, a w środku "płocho", jak mawia moja babcia. Książka wygrała w konkursie na powieść, przeprowadzonym przez "Daily Telegraph". Jest idealną zwyciężczynią, powinna służyć za wzór książki dla wiejskich klubów literackich. I pewnie tamże powstała. Napisana jest według idealnego wzoru, gotowego przepisu na dobrą książkę. Przez to jest słaba i przewidywalna.
Nie zagłębiając się w fabułę, mamy kilka zbędnych i bezcelowych scen, m.in. scena sprawdzenia, czy w winie jest arszenik. Po co testy, skoro można polać winem udziec jagnięcy i podać go ulubionemu pieskowi, a potem patrzeć jak zdycha w męczarniach? Książka przypominała mi trochę "Harrego Pottera" - niby wszystko jest czarne i białe, ale wiadomo, że ten "zły", którego polubimy, na koniec okaże się dobrym. Jak Snape. Jest też troszkę błędów... Pani domu, mężatka!, chodząca samopas z obcym mężczyzną, który czasem wchodzi też do jej sypialni... Nie te czasy. Do tego pokazywanie zdjęcia zmarłej narzeczonej, "zielonookiej" -- skąd kolor na zdjęciach w XVIII wieku?!?
Zaskoczył mnie też sam tytuł " Narzędzia piekła" - na początku myślałam, że będą chociaż jakieś małe zalążki fantastyki, coś na granicy światów. Myślałam, "ale bezsens", "Instruments of darkness" jako narzędzia piekła, a nie ciemności. Na szczęście na koniec mamy cytat Szekspira, z którego tłumaczenia został zaczerpnięty cytat.
Perełką i ciekawym zabiegiem jest wplecenie w fabułę postać historyczną, Johna Huntera, jednego z pierwszych chirurgów.Jego wątek ratuje całą sprawę. Książka obowiązkowo z happy endem, kto nie przewidział - ten sierota.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz