czwartek, 20 września 2012

Terry Pratchett "Zbrojni"

Zawsze obiecałam sobie, że sięgnę po serię Świat Dysku Terrego Pratchetta. Słyszałam opinie, że Pratchetta albo się uwielbia, albo nienawidzi, a ja lubię jak coś wywołuje takie skrajne emocje. Podziwiałam kolekcję koleżanki, która w mieszkaniu ma specjalną półkę-ołtarzyk, przeznaczoną na tę serię. Przed wakacjami przeprowadziłam się do innego miasta - okazało się, że 50 metrów od mojego bloku znajduje się osiedlowa biblioteka. Dostałam zaszczytny numerek karty 163, który sugeruje, że biblioteka czytelników za wielu nie ma. Jestem stałym gościem, bywam tam co najmniej raz w tygodniu szperając i wyszukując książki, które zawsze chciałam przeczytać, a nie było na to albo czasu, albo nie były dostępne w bibliotece uniwersyteckiej. Aż tu nagle - kilkanaście półek pełnych literatury tylko dla mnie, i ewentualnie tych pozostałych 162 czytelników. 

Krążąc między regałami, musiałam trafić wreszcie na tę półkę. Wiem, że Pratchett wydał pewnie z... kilkadziesiąt książek, a biblioteka zaopatrzona jest w te kilkanaście tytułów, z czego "Zbrojni" są moją 9 książką w kolejności którą czytam. W zasadzie to przygoda z Pratchettem zaczęła się od tego, jak w jakiś deszczowy ranek zatrzymałam się w Empiku i postanowiłam przeczekać ulewę. W top 10 książek 9 miejsce zajmował "Niuch". Usiadłam na wygodnej kanapie z jednym egzemplarzem w ręku... i przeczytałam połowę. Musiałam wyjść, bo byłam umówiona. Wróciłam następnego dnia - i doczytałam ją do końca. I przepadłam w świecie dysku, zauroczona miastem Ankh-Morpork i jej mieszkańcami.

Co więcej, grałam w planszówkę "Świat Dysku", która mnie nie zachwyciła. Teraz wiem dlaczego - wtedy nie rozumiałam tego świata i jego barwnych postaci. Nie wiedziałam czym jest dzielnica Mroki, ani kim jest kapitan Vimes. A o nim i jego straży są "Zbrojni". Towarzyszą mu Marchewa, Angua, krasnolud Cuddy i troll Detrytus. I, jak dostąd moja ulubiona postać serii, gadatliwy i nad wyraz zrzędliwy pies Gaspode.

Wszystkie książki czytałam jak na razie po polsku. Często zwracam uwagę na tłumaczenie - zastanawiałam się, jak Marchewa ma na imię w oryginalnej wersji. Jednak "Carrot", skądinąd nie brałam pod uwagę żadnej innej opcji. Najtrafniej przetłumaczony jest tytuł "Equal rites" - "Równoumagicznienie". Trochę kiepsko wypada tłumaczenie "Bill Brama" jako Bill Gates w "Kosiarzu", czy "pukane ziarna" jako popcorn w "Ruchomych obrazkach". 

Co do samej serii - ciężko wybrać mi moją ulubioną książkę spośród tych dziewięciu przeczytanych. Postacie przeplatają się i pojawiają się w różnych częściach, jak Gardło Sobie Podrzynam Dibbler, Sham Harga, Mustrum Ridcully, czy uwielbiany przeze mnie pies Gaspode. Pratchett do tej pory nie napisał słabej książki. Wszystkie podzielone są na krótkie akapity, bohaterowie i ich historie przeplatają się i do końca trzymają w napięciu. Całość okraszona charakterystycznym humorem Pratchetta, co daje mieszankę wybuchową. Lekkie i przyjemne, momentami poważne. W sam raz na wakacje.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz