poniedziałek, 26 listopada 2012

Erica James "Gardens of delight"

Za tę książkę Erica James w 2005 roku otrzymała nagrodę Romantic Novel of the Year. Nagroda ta przyznawana jest od 1960 roku, a James czterokrotnie docierała do finału, jednak nigdy wcześniej nie została nagrodzona. Ponoć jury było jednogłośne, jednak na mnie taka nagroda nie zrobiła wrażenia - wręcz przeciwnie, spodziewałam się ckliwego romansidła. Książka idealna do metra/pociągu, lekka i niezobowiązująca. 

Bohaterów jest kilku, czasem są ciekawe przejścia, kiedy jedno zdarzenie widzimy oczami dwóch osób, i każda inaczej się do niego odnosi emocjonalnie. Najpierw myślałam, że główną bohaterką jest Helen, kobieta w średnim wieku, która przeprowadza się do angielskiego Swanmere razem ze swoim świeżo poślubionym mężem Hunterem, dwukrotnym rozwodnikiem (!). Razem z Helen poznajemy miasteczko i jego mieszkańców, w większości zapalonych ogrodników. Helen i Hunter wprowadzają się do zaniedbanej posiadłości, w której wcześniej mieszkała niejaka Alice, która miała fisia na punkcie swojego ogrodu. Helen postanawia przywrócić mu świetność, w czym pomaga jej Orlando, młody chłopak, który pragnie zostać ogrodnikiem-architektem. Razem z Orlando mieszka jego przyjaciółka Lucy (na początku byłam pewna, że są parą - mieszkają razem, gotują. A tu nagle w połowie książki - a jednak nie są!), również ogrodnik. Przyjacielem zmarłej Alice jest Mac - zainteresowany ogrodnictwem - który po udarze mieszka ze swoim bratankiem, Conradem. I tak oto oni wszyscy spotykają się podczas spotkań klubu ogrodniczego, zaprzyjaźniają się, i postanawiają razem jechać do Włoch nad jezioro Como. Ale sama wyprawa zaczyna się dopiero w połowie książki... Weźmy pod lupę poszczególne postaci.

Lucy - według mnie najbardziej realistyczna i budząca sympatię postać. Na koniec książki miałam wrażenie, że to jednak ona, a nie Helen, jest główną bohaterką książki. Targana wątpliwościami, zazdrosna o Orlanda, czuje niechęć do ojca, który zostawił ją i jej matkę kiedy była nastolatką dla swojej miłości dla której opuściła Anglię i przeniósł się do Włoch... nad jezioro Como. Najbardziej zaskakująca rzecz - w sztampowym romansidle Lucy skończyłaby w ramionach Orlanda, zastanawiając się, czemu przez całe życie była ślepa. Każdy wie, że Lucy i Orlando są dla siebie stworzeni. Aż we Włoszech Lucy poznaje Alessia - przystojnego pianistę, lovelasa, i w sumie kuzyna. Ognisty romans, powrót do Anglii, już już, prawie że utulone złamane serce w ramionach Orlanda (a ja szepcę - ale to sztampa!) a tu... tadam! Pojawia się Alessio, wynaje Lucy miłość i proponuje, żeby zamieszkała z nim we Włoszech. As simple as that. Współlokatorem i przyjacielem Lucy jest...

Orlando - ogrodnik, przyjaciel Lucy. Taka typowa "miękka buła", nie ma własnego zdania i daje sobą manipulować. Teoretycznie na koniec powinien przejrzeć na oczy i być szczęśliwy z Lucy. Tak się też stało, ale Lucy jest już z Alessio, swoim italian lover. Lucy jest zazdrosna, gdy Orlando daje się uwieść intrygantce...

Savannah, vel Savvie - wspomniana rozpuszczona córka Huntera z wcześniejszego małżeństwa. Śliczna, nic nie robi, tylko doi ojca z kasy. Do Swanmere przyjeżdża tylko na weekend - zostaje ze względu na Orlando. W ramach pocieszenia Hunter, który wyjeżdża do Dubaju w interesach, kupuje jej "samochód", czyli najmodniejsze cacko na rynku. Z czasem Savvie zaczyna doceniać swoją macochę...

Helen - miałam wymienić ją jako pierwszą, ale na koniec traci w moich oczach. Żona Huntera, pewna siebie, silna, odpowiedzialna, pracowita i pełna dobrych manier - jest uosobieniem praworządnego bohatera. I chociaż dręczą ją wspomnienia o matce, która popełniła samobójstwo, zajmuje się Emmą, swoją babcią, która ją wychowała. Emma jest w domu starców, a Helen oczywiście odwiedza ją tak często, jak tylko może. Helen pracuje razem z Annabel, z którą organizują doraźną pomoc dla seniorów. Kiedy Hunter jest w Dubaju, w ramach "nauki zasad dobrego wychowania" Helen zabiera Savvie ze sobą do pracy, aby pomagać pani Jenkins podczas wizyty u lekarza. Pierwszymi osobami, które Helen poznaje w Swanmere są...

Mac (i jego pies Fritz) - starszy pan po wylewie, udarze czy innym zawale, któremu bratanek Conrad proponuje mieszkanie z nim, aby móc się nim opiekować. Dawny przyjaciel Alice, opowiada Helen o jej domu i ogrodzie. Mac (myśląc o nim wyobrażam sobie Maca Taylora z CSI NY) jest czarujący, hipotetycznie idealne remedium na wiecznie nieobecnego Huntera, tak sobie myślałam. Ale jednak nie. Helen zakochuje się w...

Conradzie - bratanek Maca, tłumacz japońskiego. Skryty, przeżył traumę po śmierci żony i nienarodzonego dziecka. Szarmancki, z jednej strony walczy o Helen, z drugiej nie chce zniszczyć jej małżeństwa. Koniec końców niszczy je Hunter...

Hunter - mąż Helen i pewny siebie biznesmen. Wyjeżdża do Włoch ze wszystkimi, ale musi przerwać swoją wycieczkę i udać się do Dubaju - interesy wzywają. Oczywiście wydaje się, że ma romans z Annabel, przyjaciółką Helen. Helen wyznaje, że poślubiła go tylko dla pieniędzy, aby móc zapewnić Emmie godziwe warunki do starzenia się. Aż...

Pani Jenkins - ledwo wspomniana klientka ośrodka Helen. W dniu kłótni i odkrycia zdrady Helen dowiaduje się, że pani Jenkins zostawiła jej piękny dom i pieniądze. Helen rozwodzi się z Hunterem, bierze do siebie Emmę i żyje długo i szczęśliwie z Conradem. I Mackiem, który okazuje się ojcem Conrada.

Lucy wyjeżdża do Włoch, godzi się z ojcem i zaprzyjaźnia z jego nową żoną i jest szczęśliwa z Alessiem. Co z Orlandem - nie wiadomo.

A co do samego jeziora Como i tytułowych "Gardens of Delight"... kto by nie chciał pojechać w TAKIE miejsce? 


sobota, 17 listopada 2012

Terry Pratchett "Łups!"

"Łups!" okładką przywodzi na myśl "Niucha" - wiadomo, będzie o komendancie straży, Samie Vimesie, i jego kompanach oczywiście. W Ankh-Morpork zostaje popełnione morderstwo, do straży dołącza urocza wampirka, a obraz z muzeum zostaje skradziony. Pozornie niezwiązane ze sobą rzeczy oczywiście muszą być ze sobą powiązane, a któż inny ma je odkryć, jak nie Sam Vimes? Opowieść w stylu Sherlocka Holmesa, aczkolwiek do końca nie wiadomo, kto jest Holmesem, a kto Watsonem. I Moriartym. 

Pratchett wprowadza nowy rodzaj istot - krasnoludy głębinowe, które całe życie spędzają pod ziemią. Takie oto krasnoludy pojawiają się POD Ankh-Morpork i zaczynają kopać. W kopalni zostaje popełnione morderstwo, a obok ciała krasnoluda znaleziona zostaje trollowa maczuga. Powstaje pytanie: Czy prawo sięga pod ziemię? Oczywiście trolle i krasnoludy wszczynają bójki na mieście, a Straż stara się rozwiązać całą sprawę, zanim w mieście zapanuje chaos. 

Oprócz samego wątku rozwiązania sprawy, pojawiają się także wątki poboczne: śliczna wampirzyca i jej niechęć do Anguy; Nobby i jego związek z niezbyt inteligentną striptizerką Płovą (która w rzeczywistości ma na imię Betty), do której nigdy nie zalecał się mężczyzna; i powrót Nobbiego do wcześniejszej partnerki, zezowatej sprzedawczyni ryb, która w napadach złości bije go po głowie makrelą; Sam Vimes i jego czytanie książeczki "Gdzie jest moja krówka?" Małemu Samowi codziennie punkt 18; mały, entuzjastyczny chochlik Vimesa; pan Błysk, król/bóstwo trolli, czyli diamentowy troll; i wreszcie tytułowy "łups", czyli gra planszowa a la warcaby, gdzie gra się trollami albo krasnoludami. Trolle są 4 i mogą się poruszać tylko o 1 pole w swojej turze. Krasnoludów jest 32 i mogą ruszać się gdzie chcą. To właśnie ta gra połączy zwaśnione rasy, a Sam Vimes zostanie naznaczony znakiem ciemności.

Książka bardziej jak kryminał, trzyma w napięciu, mniej w niej żartów Pratchetta i dygresji tyczących się Świata Dysku. Nie wiem czy to wada czy zaleta, książki o Straży należą do moich ulubionych, i chętnie przeczytam ich więcej.

poniedziałek, 12 listopada 2012

NIE-czytanie

Dzisiaj nie książka, a artykuł http://ktubylewicz.natemat.pl/33621,smutne-polskie-nie-czytanie

Jak to? Większość moich znajomych jest w książkach rozkochana, a ich największym marzeniem jest posiadanie biblioteczki pełnej książek. Wymieniamy się, dyskutujemy o nich, częściej jednak wypożyczamy niż kupujemy. Z westchnieniem przechadzam się między półkami bydgoskiej biblioteki (w której mam kartę z zaszczytnym numerkiem 163) i myślę o tym, że mogłabym w niej zamieszkać. Albo w Empiku, przy dziale wydawnictwa MAG "Uczta Wyobraźni", gdzie najlepsze książki fantastyczne sprzedawane są w twardej oprawie, porządnie wydane, za ~50zł sztuka. Cicho wzdycham i poluję na allegro na tańsze odpowiedniki, może używane, ale tańsze. Wyprawa do sklepu z używaną odzieżą - i już spod lady pani wyciąga mi "nowości" za 1 zł po angielsku-> czyli lotniskowe kryminały i książki dla dzieci (dzięki temu przeczytałam "Tajemniczy ogród", "Pinokia", "Trzech muszkieterów" i starałam się przebrnąć przez "Mobiego Dicka").

Ostatnia przeprowadzka do Warszawy to był strzał w dziesiątkę! Kocham metro, a jeszcze bardziej widok ludzi pogrążonych w lekturze. Młodzi, starzy, studencki, zmęczeni ludzie po pracy - praktycznie każdy z nosem w książce. Minusem jest to, że moja wścibskość i ciekawskość każe mi oderwać się od mojej lektury i podglądać to, co czytają inni. Pod pretekstem przesunięcia się, odgarnięcia włosów czy zawiązania sznurówki zaglądam ludziom przez ramię, albo zerkam na okładkę i zapamiętuję tytuł i/lub autora. To samo w pociągu. W głowie układam swój własny ranking: kto czyta "Przekrój" i "Politykę", kto Danielle Steel i Norę Roberts, kto wydawnictwa naukowe, kto kupuje, a kto wypożycza. Ostatnio zachciało mi się przeczytać "50 twarzy greya" po tym, jak widziałam kilka kobiet pogrążone w lekturze. Nie patrzyły na to gdzie są, kto jest dokoła nich, tylko czytały. Chociaż każdy z nosem w książce - tworzymy jedno wspólne społeczeństwo - ludzi czytających gdzie się tylko da.

niedziela, 11 listopada 2012

Joy Fielding "The Deep End"

Długo szukałam okładki "Deep End" (chyba nie została przetłumaczona na język polski, w każdym razie w dorobku Joy Fielding w polskich księgarniach nie ma żadnej książki, której bohaterką byłaby Joanne -- wiadomo, "The Deep End", tak jak tytuły filmów, mógłby zostać przetłumaczony pokracznie), aż znalazłam dokładnie taką, jaką miał mój egzemplarz - widać, że pochodzi z lat '80tych, do tego ta koszmarna czcionka i zdjęcie bladej dziewczyny bez wyrazu, jak z teledysku.

Bohaterką jest 41-letnia Joanne, żona Paula i matka 2 córek. Pewnego dnia Paul oznajmia, że "musi odpocząć" i prosi o separację na jakiś czas. Jak przykładna żona, matka i pani domu, Joanne nie wie co ze sobą zrobić, rozpacza, nie potrafi nic zrobić sama w domu i co chwilę dzwoni z najmniejszym problemem do męża. I z tęsknoty za nim wzdycha i piecze jego ulubione cytrynowe ciasta w nadziei, że jak już wróci, to będzie miał co jeść. Konkurs na lepsze ciasto wygrała w przeszłości z jego matką. Chyba największą zaletą tej książki jest przemiana, jaką Joanne przechodzi. Na koniec twardo się targuje, stawia warunki, i o mało co nie idzie do łóżka z młodym trenerem tenisa.

Ciekawa jest jej najlepsza przyjaciółka od dzieciństwa i sąsiadka, Eve, która mieszka razem z Brianem, jej mężem policjantem. Eve jest pewna siebie, dosadna, chętnie opowiada o seksie z mężem i o tym, jak bardzo nienawidzi swojej matki. Nie wiem jak to możliwe, ale dopiero potem wychodzi, że kłamała o wszystkim. Chyba jednak Joanne nie jest taką dobrą przyjaciółką na jaką to wszystko się zanosiło. Eve ma depresję, rozpada się i biadoli, że zaraz umrze, a żaden z lekarzy nie potrafi jej pomóc. Cicha zmowa przeciwko niej.

Paul zaczyna spotykać się z "little Judy", a Joanne dalej gra cierpiętnicę i wierzy, że mąż do niej wróci. Na osiedlu grasuje gwałciciel-dusiciel, który morduje panie domu, takie jak Joanne. Po odejściu męża zaczynają się telefony z pogróżkami, że będzie następna. Oczywiście nikt Joanne nie traktuje poważnie, która co chwilę uruchamia świeżo zamontowany alarm, na prawo i lewo paple, jaki jest kod dostępu, gubi klucze, i w ogóle jest roztrzepana. 

Potencjalnych morderców jest kilkoro - w książce występują poboczni mężczyźni, którzy mogliby to zrobić: Brian - mąż Evy, trener tenisa, budowniczy basenu w ogrodzie (stąd tytuł "The Deep End - basen ma oryginalny kształt i jedną część głębszą), szef i pacjenci lekarza, u którego zaczyna pracować Joanne, a wreszcie podejrzenia padają nawet na... Eve! Wreszcie dusiciel dzwoni i mówi wprost, że zaraz do niej przyjdzie. Co robi Joanne? Nie włącza alarmu i idzie spać. Morderca ją atakuje, a finalna akcja rozgrywa się w tytułowym "deep endzie" basenu. Bohaterka tak nieporadna życiowo że o boże. Oczywiście mąż wraca do niej, a ona dalej piecze mu ciasta.

wtorek, 6 listopada 2012

Haruki Murakami "Kafka nad morzem"

Patrzę na datę ostatniego posta i myślę "co przez tyle czasu robiłam, że nic nie opublikowałam"? Czytałam. Z przerwami. Nazwisko Murakami obiło mi się o uszy, w sumie od razu umiejscowiłam je w mainstreamie, jak Coldplay, Radiohead, skandynawskie kryminały i "pięćdziesiąt twarzy Greya". Okazało się, że moje założenie było błędne. Dziwności na pęczki, aż zaczęłam je spisywać, aby niczego nie pominąć. Pierwszą połowę książki połknęłam, z wielkimi oczami czytałam, a w głowie huczało mi "cooo?!?!". Praktycznie każda strona niosła zaskakującą treść. Po tej połowie musiałam odsapnąć, czytałam gazety. Druga połowa jest już mniej zaskakująca i dynamiczna, a przez to słabsza. Niemniej musiałam ją doczytać do końca, aby poznać zakończenie.

Rozdziały nieparzyste poświęcone są przygodom Kafki Tamury (to nie jest jego prawdziwe imię, przybiera je, ponieważ uciekł z domu. Nie wiem jednak dlaczego "Kafka". Na pewno ma to coś wspólnego z Franzem Kafką, aczkolwiek jeszcze nie wiem co. W sumie to w głowie chłopca mieszka drugi chłopiec o imieniu Kafka, takie jego odważniejsze alter ego, które wszystko mu tłumaczy i popycha do działania). Kafka ucieka z domu - od ojca i jego przepowiedni. Ma żal do matki, że go opuściła. Wyjechała gdzieś razem z jego siostrą, a on ich nie pamięta i nie ma żadnych ich zdjęć. Przepowiednia brzmi: zabijesz swojego ojca, zgwałcisz matkę i siostrę. Kafka ucieka, po drodze spotyka Sakurę, miłą dziewczynę. Oczywiście idą razem do łóżka, a on zaczyna się głowić nad tym, czy Sakura aby nie jest jego siostrą. Ot, taka samospełniająca się przepowiednia. Ucieka, śpi w hotelach i je zupę z makaronem udon (wszędzie jest mnóstwo opisów tego, co bohaterowie jedzą), aż dociera do biblioteki. Spędza w niej kilka dni czytając, aż pan Oshima, recepcjonista, zaczyna go podpytywać o to kim jest i czemu nie jest w szkole. Razem z panią Saeki, dyrektorką biblioteki postanawiają, że Kafka w zamian za pokój w bibliotece będzie ją sprzątał, odkurzał, zamykał i otwierał. Świetny układ. I do tego nie musi chodzić do szkoły. A potem jego ojciec zostaje zamordowany. Co dalej - za chwilę. Losy Kafki przeplatają się z losami pana Nakaty.

Rozdziały parzyste, nie wszystkie, ale większość, poświęcone są panu Nakacie - staruszkowi żyjącemu z renty i odnajdywania kotów. Nakata potrafi rozmawiać z kotami, nadaje im imiona i ma tylko pół cienia. Nie potrafi czytać, wyparła się go inteligencka rodzina. Jak był mały, to na 3 tygodnie zapadł w śpiączkę. Obudził się, potrafił rozmawiać z kotami i nic poza tym (historia śpiączki też jest ciekawa, ale poboczna. Nauczycielka idzie z dziećmi na grzyby, wszystkie mdleją, a Nakata się nie budzi. Po latach wychodzi, co stało się na prawdę). Aktualnym zleceniem pana Nakaty jest odnalezienie kotki Gomy, w poszukiwaniu której pomagały mu kotka Mimi, która lubi operę, a najbardziej Puccniego, oraz pan Kawamura, niezbyt rozgarnięty kot. Oto jak potoczyły się poszukiwania (pan Nakata mówi o sobie w trzeciej osobie, zawsze, to jego opowieść). Rozmowa na policji:

"Nakata był na pustym placu pod numerem drugim. Na prośbę panikoizumi szukał tam Kota, Gomy. Nagle przyszedł wielki czarny Pies i zaprowadził Natatę do jakiegoś domu. To był duży dom z dużą bramą i czarnym samochodem. Nakata nie zna adresu. Nie znał tej okolicy. Ale myśli, że to było w dzielnicy Nakano. Był tam panjohhniewalker, człowiek w dziwnym czarnym kapeluszu. To był wysoki kapelusz. W lodówce w kuchni były rzędy kocich głów. Chyba ze dwadzieścia. Ten człowiek zbierał Koty, obcinał im głowy piłą i zjadał serca. Z ich dusz robił specjalne flety. Za pomocą tego fletu miał zbierać dusze ludzkie. Panjohhiewalker na oczach Nakaty zabił Panakawamurę. Zabił też kilka innych Kotów. Przecinał im brzuchy nożem. Chciał zabić Gomę i Pannęmimi. Wtedy Nakata zabił nożem Panajohnniegowalkera. (..) Proszę to przekazać Panu Burmistrzowi. Żeby tylko nie zabrał Nakacie rentyinwa lidzkiej."

Dziwny styl mówienia Nakaty, dzielenie słów i łącznie imion sprawia, że czytelnik sam już nie wie, co jest prawdą, a co szaleństwem. Oczywiście nikt nie wierzy panu Nakacie. A kilka dni później zostaje znalezione ciało zamordowanego... ojca Kafki. Co więcej, w noc morderstwa Kafka budzi się w krzakach cały we krwi. Kolejna część przepowiedni? Przez śmierć ojca Kafka musi się ukrywać w czym pomaga mu pan Oshima. No właśnie. Kolejna ciekawa postać. Recepcjonista biblioteki, wiecznie międlący w palcach długi zaostrzony ołówek (Kafka zastanawia się, jakie są losy krótkich ołówków). Kiedyś bibliotekę odwiedzają dwie kobiety. Okazuje się, że to dwie feministki, które dokonują inspekcji biblioteki pod kątem równego traktowania kobiet. Zwracają uwagę na jedną toaletę, wspólną dla kobiet i mężczyzn, źle ułożony katalog i inne błahostki. Pan Oshima nie daje się wyprowadzić z równowagi, z erudycją zbija ich argumenty cytując "Elektrę", "Króla Edypa" i inne klasyki. Na koniec, nazwany szowinistyczną świnią, pokazuje kobietom swój dowód. Okazuje się... że pan Oshima jest kobietą! Już nic z tego nie rozumiem. Pani Saeki, dyrektorka, jest zapomnianą gwiazdą, która nagrała tytułowy singiel "Kafka nad morzem" kiedy była młoda. Nagrała go z dedykacją dla swojego ukochanego, który zginął młodo w czasie studenckiej rewolucji. A ona prowadzi teraz bibliotekę jego rodziny. Ma sentyment do Kafki po pierwsze dlatego, że ma takie same imię jak bohater jej hitu, po drugie, że przypomina jej ukochanego. Oczywiście po jego śmierci zniknęła na 20 lat i nikt nie wie, co się z nią wtedy działo. Kafka wysnuwa wnioski, że pani Saeki jest jego matką. Oczywiście kocha ją, i idą ze sobą do łózka. Ostatnia część przepowiedni się spełniła.

Oczywiście wszystko okraszone popkulturą. Jonnie Walker czy pułkownik Sanders z logo KFC wcale nie są takimi niezwykłymi postaciami, patrząc na Kafkę, pana Nakatę, Oshimo, czy panią Saeki. Zakończenie: umierają wszyscy oprócz 1 osoby... Aż się boję sięgnąć po kolejną książkę Murakamiego.